Nikogo chyba nie zdziwiło, że po sukcesie kasowym Assassin’s Creed 2 Ubisoft postanowił dalej wykorzystywać liczne uroki głównego bohatera — włoskiego szlachcica Ezio Auditore da Firenze. „Dwójka” zaskarbiła sobie względy fanów i krytyków wieloma aspektami.
Dla fanów muzyki jest to wspaniała ścieżka dźwiękowa, która do dziś jest synonimem ducha całej serii i niedoścignionym ideałem jej brzmienia. Produkcja była też sukcesem finansowym i krytycznym, czemu pomogła znaczna poprawa od pierwszej części iteracji serii. Nie zdziwiło nikogo, że czarująca postać Rogera Craiga Smitha po raz kolejny zaszczyci fanów swoją obecnością, a gra dalej rozwijać będzie (wtedy świeże) mechaniki.
O Jesperze Kydzie chyba nie trzeba dużo pisać. Duńczyk stworzył muzyczne uniwersum AC, które ze zmiennym szczęściem zasilano w kolejnych, wydawanych corocznie odsłonach. Do dziś uważam, że jego zasługi są największe, głównie przez zdolność wytwarzania oryginalnych i odróżniających się prac — zarówno na poziomie formy, jak i treści. Każda z nich jest wyjątkowa i kilkoma sekundami budzi mocne skojarzenia i wspomnienia. Brotherhood, historia wskrzeszania przez Ezia zakonu walczącego z niewolą ludzkości w sercu Włoch, nie jest inne.
Odeszła magia, odeszła młodość. Piękno florenckich ulic ustąpiło brudnym i zapuszczonym rzymskim dzielnicom toczonym przez biedę. Ezio nie jest już młodzikiem, tylko dojrzałym facetem z poczuciem obowiązku. Gracz zaś zbliża się do serca operacji Templariuszy we Włoszech i ich macek rozpuszczonych we wszystkich instytucjach. Zrobiło się zwyczajnie mroczniej. Kyd odpowiedział na to dźwiękonaśladowczym instrumentarium (świsty, skrzypienia, stukoty), chórami, ponurymi wokalizami, plamami dźwiękowymi, świetnie zaaranżowanymi szeptami i syczeniami ludzkiego głosu (chociaż jak słychać w Countdown – bardzo zdeformowanymi) i ikoniczną dla siebie warstwą elektroniczną, teksturalnie dopasowaną do nowej rzeczywistości, którą napotyka gracz. W gruncie rzeczy napawa ona delikatną grozą i lękiem, topiąc gracza w gęstej atmosferze podziemnych ruin Rzymu i starożytnych grobowców (Roman Underworld).
Gracja i urok ukazują się w utworach opiewających wieczny Rzym, jego duszę i umierające piękno, ale to tylko odskocznie od często ciężkiego materiału.
Zmianie uległa melodyka, która odeszła od skocznych tematów weneckich dachów i ucieczek przed ojcami córek uwiedzionych przez protagonistę. Gracja i urok przejawiają się przez City of Rome czy Echoes of the Roman Ruins, opiewające wieczny Rzym, jego duszę i umierające piękno, ale to tylko odskocznie od często ciężkiego materiału. Pewna operowa groza Borgia – the Rulers of Rome idzie w parze z ambientowym (prawie na wzór ponurego ambientu z pierwszego Assassins Creeda) Borgia Tower i bitewnym Villa Under Attack. Ciężkie, syntetyczne pomruki The Pantheon przytłaczają gracza, zaś Brotherhood Escapes to do dziś jeden z najlepszych utworów akcji w grach wideo.
Countdown, implementujące instrumenty dźwiękonaśladowcze, opiera się o tykanie zegara, skrzypienie i mocno zniekształcone, drapiące szepty. Przejawia się także w nim minimalistyczne zacięcie w postaci repetycji tych samych fraz z powoli poszerzanym instrumentarium. Na tytuł zasługuje więc z nawiązką, bo utwór w grze uświadamia upływ czasu wyznaczonego na ukończenie zadania.
Melodyczna skromność tej pracy bierze się z obecności tylko jednej lokacji i wyraźnie lansowanej postaci Cesere.
Głównie antagoniści – słynni Borgiowie – otrzymali rozpoznawalne motywy. Cesare Borgia jest charakteryzowany przez okrzyki męskiego chóru, który pojawia się w kilku utworach w różnym tempie i dynamice. Teren wpływu Borgiów zdobi wyżej wspomniany Borgia Tower, ich samych również wspominany Borgia – the Rulers of Rome. Oprócz tego i tematów Rzymu, nie dzieje się zbyt wiele.
Być może melodyczna skromność tej pracy bierze się z obecności tylko jednej lokacji i wyraźnie lansowanej postaci Cesere. Brak tu miejsca na liczne motywy jak w Assassin’s Creed 2, które było wycieczką po malowniczych włoskich miastach i kalejdoskopie barwnych postaci. W tym tkwi chyba gorsza strona Brotherhood – stateczność nastroju, przytłaczająca instrumentacja niektórych utworów, dużo ponurej muzyki tła i toporność niektórych motywów (po raz kolejny Borgia – the Rulers of Rome). Odbiera to lekkości całości materiału i sprawia, że nie jest to ścieżka aż tak słuchalna jak „dwójka” czy Revelations, które dopiero nadejdzie.
Czego nie można zarzucić AC: Brotherhood, muzyka ta ocieka klimatem miasta toczonego przez przegniłą władzę i koniecznością podjęcia mocnych, brutalnych kroków do jej obalenia. Wielokrotnie na poziomie underscore’u przewyższa inne prace z serii, bryluje świetnym doborem instrumentarium i barwy brzmienia, tworząc spójną, chociaż nie wolną od monotonii atmosferę.
Tam, gdzie Assassin’s Creed jest sobą, gdzie trzeba biegać, skakać, siekać czy uciekać, Kyd pokazuje pazury w rytmicznych i miarowych kawałkach, dając nam więcej i więcej energii na strącanie kolejnych oddziałów strażników oraz kolejnych ogniw spisku Templariuszy. Jest to godna i naturalna kontynuacja dla „dwójki”, chociaż niektórych może znudzić. Widać w niej jednakże cięty i mocny charakter, o którym wiele przyszłych produkcji z tego uniwersum może tylko pomarzyć.