Assassin’s Creed to historia niezmiernie ciekawa z perspektywy game devu. To opowieść o wzlocie, upadku i odkupieniu. To zaczęta 11 lat temu seria, która w tym czasie zasypała nas 11 tytułami „głównego nurtu” oraz 12 pomniejszymi, a także książkami, komiksami i hollywoodzkim filmem.
To wszystko w czasie, w którym porządne AAA powstają góra w tempie jednej gry na 3-4 lata. To również po części historia mojego pełnoletniego życia, miałem bowiem 18 lat, gdy po raz pierwszy biegałem po dachach przy akompaniamencie muzyki Jespera Kyda. Muzyki, dzięki której całą trylogię Ezio pochłonąłem niczym narkoman w ciągu pierwszych dni od premier.
Muzyka The Flight do Assassin’s Creed Odyssey posiada wszystkie elementy wiążące w sobie DNA.
Owszem, przy Revelations Jesperowi pomagał Lorne Balfe, niemniej nadal mocno czuć talent i wizjonerstwo Kyda. Odbiłem się od Assassin’s Creed III, ponieważ historia USA niezbyt mnie interesuje, podobnie zresztą nigdy nie byłem fanem wątku współczesnego, chociaż koncept Isu bardzo mi odpowiada. Zresztą chyba nie byłem jedyny, ponieważ do dzisiaj zdarza się trafiać na komentarze, że to właśnie AC IV: Black Flag był pełnoprawnym sukcesorem opowieści o Altairze i Ezio. No i też muzyka Briana Tylera w tym pomogła. Oraz szanty, ale do tego jeszcze wrócę.
Pracujący przy Unity Chris Tilton mógł zostać niesłusznie pominięty, ale gra nie miała na początku szczęścia przez liczne bugi i dlatego też nigdy nie miałem okazji sprawdzić jej w kontekście, natomiast Austin Wintory dowiódł przy wiktoriańskim Syndicate, że jest wybitnym kompozytorem za sprawą pomysłowości i warsztatu nieustępującym Jesperowi Kydowi. Żywot serii to dość specyficzny wykres. AC I – sukces, AC II – większy sukces, AC II:B – szczyt, AC II:R – spadek formy i lekkie zmęczenie materiału, AC III – meh, ale pograć można, AC IV:BF – bitwy morskie, wincyj!, AC:R – trochę zapchajdziura, AC:U – bugfest, AC:S – fajne, ale ileż można?
No właśnie. Ileż można, widzicie zależność? Mimo iż Unity zostało połatane, a Syndicate był grą dobrą, gracze widocznie zmęczyli się wtórnością formuły. Wielu developerów porzuciłoby taki tytuł i skupiło się na czymś nowym. Na szczęście nie Ubisoft.
Wydane rok temu Assassin’s Creed: Origins z muzyką Sary Schachner było strzałem w dziesiątkę. Przeniesienie akcji daleko w przeszłość, na długo przed czasami Altaira ibn la-Ahada pozwoliło na stworzenie zupełnie nowego rozdziału w serii. Starożytny Egipt i możliwość poznania najciekawszych postaci z tamtego okresu historycznego przywróciło nie tylko Assassin’s Creeda do łask, ale także wiarę w Ubisoft.
W tym roku otrzymaliśmy niesione na falach sukcesu Assassin’s Creed: Odyssey – najpełniejsze doświadczenie, jakie seria mogła nam zaoferować od czasu trylogii Ezio i Black Flaga. Osobiście uważam, że nikomu nie stałaby się krzywda, gdyby te wszystkie innowacje pojawiły się dużo wcześniej, ale ja nie o tym. Zaliczywszy niespełna 1/3 atrakcji największej pod każdym możliwym względem części serii mam już chyba wystarczające doświadczenia odnośnie do muzyki, którą tym razem stworzył duet kompozytorski The Flight.
The Flight podejmują temat po mistrzowsku.
Kto? – zapytacie. Joe Henson i Alexis Smith zrobili wcześniej muzykę do Little Big Planet 3, Alien: Isolation i Horizon Zero Dawn. Pracowali również nad muzyką do multiplayera w Black Flag, więc mieli już pewne doświadczenia z serią Ubisoftu. Ich portfolio powinno wystarczyć za rekomendację, ale czy podołali wyzwaniu? Moim zdaniem z nadwyżką. Muzyka The Flight do Assassin’s Creed Odyssey posiada wszystkie elementy wiążące w sobie DNA serii, które synchronizuje się z grą perfekcyjnie.
Muzyka pachnie Peloponezem tak bardzo, że za każdym razem siedząc przed ekranem mam ochotę sprawdzić ceny biletów i lecieć do Grecji. Szybko jednak przypominam sobie, że poza językiem w Grecji zmieniło się absolutnie wszystko i tym chętniej wracam do zwiedzania wizji wykreowanej przez Ubi.
Oczywiście muzyka jest historycznie koszerna tylko momentami, mamy bowiem pełniutki wachlarz instrumentów tak ściśle związanych z Helladą, jak i tych kojarzących się z każdą formą orientu. Aby nie było jednak zbyt nudno, w bardziej ważkich momentach pojawia się orkiestra, odpowiednio podkręcając bombastyczność. Finalnie, wspominając DNA serii, nie mogło też zabraknąć najważniejszego, czyli syntezatorów.
Wątek współczesny, jak i wątek Isu, należy odpowiednio dopieścić, a mając na uwadze jak Jesper to rozpoczął, The Flight podejmują temat po mistrzowsku. Sound design tych brzmień jest odpowiednio klasyczny i świeży, a proporcje w miksie sklejają się z resztą partii, nie dopuszczając do oderwania naszej uwagi od prowadzących instrumentów ściśle związanych z regionem i całym okresem.
Gdzieniegdzie rozbrzmiewają też delikatne hołdy dla poprzednich kompozytorów, więc również usłyszymy tutaj gitarę basową i elektryczną, co dziwniejsze rozwiązania harmoniczne i momentami mocno ambientowe ścieżki. Warto również wspomnieć Mike’a Georgiadesa. Kompozytor ów specjalizuje się w instrumentach strunowych z całego świata, więc można mu złożyć laury za jakość tych partii soundtracku.
Gdzieniegdzie rozbrzmiewają też delikatne hołdy dla poprzednich kompozytorów.
Nie mogę również pominąć największego hołdu, który co chwila pojawia się w menusach gry. Jak zapewne zauważyliście, w Unity po raz pierwszy powrócił motyw Ezio’s Family Jespera Kyda. Chociaż skrzętnie ukryty, znany motyw pojawiał się w kompozycji Nothing is True.
To samo poczynił Austin Wintory w utworze Family w Syndicate i już bez skrępowania na samym końcu soundtracku Origins otrzymaliśmy Ezio’s Family (Origins Version). Tym razem najbardziej rozpoznawalna melodia nie tylko z Assassin’s Creed II, ale i z całej serii, rozbrzmiewa w Odyssey, nosząc prosty tytuł – Assassin’s Creed. Nie wiem na ile tytuł był decyzją kompozytorów, a na ile studia, oznacza to jednak, iż od tej pory gry będą mieć dwa motywy główne: swoje własne autorskie oraz wariacje Ezio’s Family.
Pochwał co nie miara, ale zdołałem opisać tutaj zaledwie 2 godziny soundtracku napisanego przez The Flight. A jak dobrze wiecie, w Odyssey powrócił kluczowy dla Black Flag element – bitwy morskie i żegluga. A jak żegluga, to i szanty. O ile w Black Flag były po prostu miłym dodatkiem, tak nie można ich nazwać wyzwaniem kompozytorskim.
Do dzisiaj zachowało się mnóstwo materiałów źródłowych, więc mniej więcej wiemy, jak brzmiała muzyka wilków morskich. Gdyby jednak zastanowić się, to przecież prozą życia Peloponezu była żegluga, więc na pewno antyczni Grecy posiadali swoje przyśpiewki morskie. Do tego można było zatrudnić wyłącznie Greków. Giannis Georgantelis, Emma Rohan i Kalia Lyraki napisali muzykę, natomiast tłumaczenie na antyczną grekę popełnili Spiros Cholevas i Eleni Antzoulatou. Efektem jest ponad 40 minut muzyki, która stanowi dogłębną rekonstrukcję historyczną popełnioną z akademickim pietyzmem.
Jest to element nierozerwalny z eksploracją Morza Egejskiego, brzmi fenomenalnie, a w połączeniu z dźwiękami morza i naszej diery rozbijającej fale składa się na jedno z najlepszych wrażeń w grze. Ja wiem, że wspinaczka i podziwianie widoków z wysoka jest jednym z czołowych elementów serii Assassin’s Creed, ale autentycznie żegluga z antycznymi szantami jest tak dobrym mechanizmem, że niemal zapomniałem o opcji szybkiej podróży.
Assassin’s Creed Odyssey to pozycja wyjątkowa na muzycznym nieboskłonie serii.
Obu tych soundtracków możecie posłuchać na kanale YT Ubisoft Music UBILOUD, a także posłuchać i/lub kupić na platformach Spotify, Apple Music, iTunes Store, Deezer, Google Play, Amazon, Tidal i Qobuz. Innymi słowy – niemal wszędzie. Czy warto? Moim zdaniem obowiązkowo, niezależnie czy macie ochotę na potężny soundtrack czy lekcję historii – Assassin’s Creed Odyssey to pozycja wyjątkowa na muzycznym nieboskłonie serii.