Po dwuletniej przerwie wreszcie się doczekaliśmy nowego, odmienionego Asasyna. „Nowy rok, nowy ja” chciałoby się rzec i niemało będzie w tych słowach prawdy, choć sama gra nie jest pozbawiona sandboxowych grzechów, popełnianych już wielokrotnie przez wielu developerów. Nas oczywiście interesuje tylko i wyłącznie oprawa muzyczna Assassin’s Creed Origins, a uwierzcie, jest o czym pisać.
Rola kompozytora przypadła Sarze Schachner, która z serią miała do czynienia już wcześniej, przy okazji Black Flag oraz Unity. Jej rola ograniczała się wówczas do nagrania kilku solowych instrumentów oraz skomponowania mniej lub więcej, ale tylko części utworów. W Origins młoda artystka mogła wreszcie pokazać pełnię swych umiejętności, ponieważ tytuł powierzono jej w całości. Jak wyszło?
Cztery utwory opublikowane przedpremierowo jedynie podsyciły mój i tak już wielki apetyt.
Cóż, przyznaję, że Sarah skradła moje muzyczne serce… Nie będę ukrywał, że jestem wielkim miłośnikiem world music, a zwłaszcza w połączeniu z muzyką elektroniczną lub/oraz orkiestrą. Zaczęło się od City of the Fallen Ryana Amona, ale to historia na inny artykuł. Nie oszukujmy się, świat filmu oraz gier wideo obdarował nas niewieloma soundtrackami tego typu, dlatego z tym większą niecierpliwością wyczekiwałem premiery Origins. Cztery utwory opublikowane przedpremierowo jedynie podsyciły mój i tak już wielki apetyt.
Jednym z nich był temat główny, który z miejsca mnie zahipnotyzował. Żeńskie wokale w połączeniu z etnicznym fletem oraz ambientowymi syntezatorami rodem z Blade Runnera tworzą chłodny, mroczny nastrój. Całość dopełniają pozostałe instrumenty, a wśród nich obłędna wiolonczela, która swym surowym brzmieniem przypomina mi skrzypce ze ścieżki dźwiękowej Joela Nielsena do modyfikacji Black Mesa.
Grany przez nią nostalgiczny temat muzyczny Origins (od 0:35) dopełnia motyw Bayeka (charakterystyczne „too do too do do” w 0:30), wykonywany prawdopodobnie przez ten sam instrument, ale z nałożonymi efektami, przez co brzmi jak elektryczna wiolonczela. Obydwie melodie pojawią się w innych utworach nieraz, ten drugi np. w Bayek of Siva.
Ze ścieżki dźwiękowej wyodrębnić można dwie grupy, z czego pierwszą będzie muzyka eksploracyjna. Składają się na nią wspomniane już ambientowe syntezatory, które z fletami oraz instrumentami smyczkowymi tworzą niezwykłą, spójną całość, wzbogacaną przez rytmiczne, strunowe melodie i frazy. Tutaj muszę przyznać, że mam problem z rozpoznaniem instrumentów etnicznych, które wykorzystała kompozytorka. W jednym z wywiadów przyznała, że celowo przetworzyła ich brzmienie, aby nie było dla słuchacza „zbyt oczywiste” oraz bliskowschodnie.
Kryła się za tym również potrzeba stworzenia czegoś oryginalnego, jako iż w zasadzie nie wiemy na jakich instrumentach grali Egipcjanie w czasach przed narodzinami Chrystusa. Artystka osiągnęła swój cel, bo gdy zwykle nie mam najmniejszych problemów z rozpoznaniem instrumentów etnicznych, tak tych z Origins nie jestem w stanie określić z całą pewnością. Utwory eksploracyjne doskonale oddają zabójcze piękno pustyni: w jednej chwili podziwiasz cudowny zachód słońca, w następnej zaś walczysz o życie, błądząc za zdradziecką fatamorganą.
Do drugiej grupy należą utwory towarzyszące walce oraz ważniejszym scenom w grze. Co oczywiste, te pierwsze są zdecydowanie bardziej żywiołowe. Tutaj główne skrzypce grają wiolonczela (?), instrumenty strunowe oraz pulsujące w tle syntezatory (The Battle of Krokodilopolis oraz I Walk On Your Water). Nie mogło także zabraknąć ostrej i ciężkiej w brzmieniu perkusji, bez której poczucie niebezpieczeństwa nie miałoby takiej mocy. Te drugie natomiast są nieco lżejsze w brzmieniu, ale wciąż z przytupem i tworzą odpowiedni nastrój, budujący doniosłość ilustrowanej sceny.
Ścieżka dźwiękowa stworzona przez Sarę Schachner jest czymś naprawdę świeżym i zasługującym na uznanie.
Cóż mogę więcej rzec? Ścieżka dźwiękowa stworzona przez Sarę Schachner jest czymś naprawdę świeżym i zasługującym na uznanie. Dawno nie miałem do czynienia z równie oryginalnym brzmieniem, które tak umiejętnie budowałoby klimat miejsca i czasu, z którymi w zasadzie nie ma nic wspólnego.
Ostatnim takim dziełem był pierwszy Wiedźmin, do którego Adam Skorupa i Paweł Błaszczak stworzyli bardzo klimatyczny soundtrack, choć nie było w nim ani grama słowiańskiej muzyki. Niewielu kompozytorów to potrafi, a Sarze udało się to doskonale, dlatego chciałbym usłyszeć więcej takich dzieł w przyszłości. Co tu dużo mówić? Serdecznie polecam!