Battlefield V można uznać za bezpośrednią kontynuację BF1, a nie jedynie kolejną iterację głównej marki FPS-ów od Electronic Arts – takie były moje odczucia po zapoznaniu się z kampanią i trybem multiplayer przez około 20 godzin łącznie.

Nie jest tak wyłącznie przez mechaniki czy naturalną progresję z pierwszej do drugiej wojny światowej, lecz przez powrót Johana Söderqvista i Patrika Andréna na stanowiska kompozytorskie. Jak pisaliśmy w tekstach na temat Battlefielda 1, ich muzyka pozwoliła wytworzyć odpowiedni ładunek emocjonalny potrzebny do przedstawienia krwawych dziejów Wielkiej Wojny. Czy kolejna kompozycja zbliża do cierpienia i odwagi zwykłego wojaka tak dobrze, jak poprzednia?

Kompozycyjnie, Söderqvist i Andrén wpisali się w pewną artystyczną zmianę, która po wielu turbulencjach związanych z obrazem II Wojny Światowej, osiadła gdzieś pomiędzy atrakcyjnością gry-usługi a próbą oddania ludzkiej strony konfliktu. Legacy Theme to motyw główny BF1 i jest to jedno z kilku nawiązań czy rearanżacji starszej pracy na potrzeby Battlefield V. Pulsująca elektronika wsparta smyczkami (czy okazjonalnym BRAAAAAAM! z Incepcji) oraz podbicie tempa sygnalizują zmianę czasu i metod walki. Wersja ta błyszczy i jest cool, ale przy okazji niewątpliwie czerpie z niejednej ścieżki spod marki Hansa Zimmera czy jego uczniów, sprawiając, że tęskno mi do czystego, symfonicznego score’u bez żadnych dodatków w postaci sampli czy rozwiązań znanych z kina akcji.

Chyba najładniejszy w albumie, I Vow To Thee My Country zdobi finał prologu, który rzuca graczem po świecie, pokazując mu wojenne poświęcenie człowieka w przeróżnych barwach.

Battlefield V to także kontynuacja tzw. War Stories, a więc mini-kampanii dla jednego gracza, pokazujących wojnę w różnych teatrach i perspektywach. Osobiście uważając, że DICE jest dalekie od ideału, jeśli chodzi o produkcję singleplayera, należy im się poklask za wybranie dosyć ciekawych miejsc i postaci. Mam tu na myśli kampanię Senegalczyków przez Francję i nadchodzącą historię z perspektywy Niemców. Przez te ideały, które przyświecały DICE, większa część soundtracku to muzyka do kampanii i nieraz korzystająca z motywów z BF1. Tirailleur to w gruncie rzeczy Prologue z bardziej wyeksponowanym podkładem smyczkowym, ale z tym samym impetem.

Under No Flag w społeczności graczy to już mem i chyba najbardziej lubiany utwór, którego nawiązania do Władcy Pierścieni Howarda Shore’a zostały od razu wyłapane. W rzeczy samej, jest to odpowiednik The Flight of the Pigeon z BF1, spełniający rolę lirycznego motywu głównego i jest to tym samym czołowa pozycja albumu. Kapitalne Spitfires to Knights of the Sky, które również ożywia zgoła markotne orkiestracje z BF1, wobec którego nabrałem nowego spojrzenia na jego korzyść.

Nie są to już tak muzyczne walki jak kiedyś, czego żałuję, bo dodawały one wspaniałego napięcia na zacięte finisze dwugodzinnych meczy, kiedy mapa stawała się teatrem wojennej anarchii.

Nawiązania nawiązaniami, ale czy panowie skomponowali coś dobrego, co nie jest z poprzedniej gry? French Fog wpisuje się w resztę partytury, nawiązując do nastrojów z Nie przejdą! i Apokalipsy (dodatków do BF1). Norway powstało pod fabułę, charakteryzując się z początku skromnym zapleczem i dopasowaniem pod dialogi, ale takie Pride and Honuor czyni z części prologu gry jeden z najlepszych momentów w grach tego roku. Glorifica znacznie odchodzi od reszty, bo opiera się o chór i organy, a więc przepis na zgoła sakralny kawałek.

Kompozycyjnie nie dorównuje formie, ale dodaje ciekawego nastroju do selekcji utworów, które słyszy się niestety tylko w oczekiwaniu na mecz online (na soundtracku brakuje pięknej melodii na norweskie skrzypce hardingfele). I Vow To Thee My Country ciężko uznać za twór kompozytorów, jako że jest to pieśń autorstwa Gustava Holsta. Chyba najładniejszy w albumie, zdobi on finał prologu, który rzuca graczem po świecie, pokazując mu wojenne poświęcenie człowieka w przeróżnych barwach.

Co widać w muzyce do Battlefield V, to sporadyczna filmowość i zmiana klimatu na bardziej przygodowy. Osobiście byłem fanem ponurych i nieraz sztampowych orkiestracji z BF1, bo lepiej oddawały one mroczniejszą stronę wojny i stawiały na ciągłe kreowanie nastroju zagrożenia czy niepewnej odwagi. Muzyka do BFV jest już o wiele lżejsza w odsłuchu i nie ma tej samej spójności stylistycznej, przez co mam wrażenie, że „piątka” jest pracą tak eklektyczną (raz hollywoodzka akcja, raz organy, raz Battlefield 1), że trudno wyczuć w niej wykształconą tożsamość. 

Inna sprawa, że implementacja muzyki poza kampanią – a więc w multiplayerze – utyka, nie sięgając do pięt ambientowi do rosyjskich map z dodatku W imię cara czy pędzącej symfonii zdobiącej obronę Verdun w poprzedniej odsłonie gry. Nie są to już tak muzyczne walki jak kiedyś, czego żałuję, bo dodawały one wspaniałego napięcia na zacięte finisze dwugodzinnych meczy, kiedy mapa stawała się teatrem wojennej anarchii.

Trudno uznać mi muzykę do BFV jako nową pracę za sukces. Jako składankę złożoną z kilku hitów z poprzedniej odsłony, innego wykonania tematu głównego, smaczków stylistycznych (Glorifica, Narvik) i muzyki wykonanej kiedyś do zupełnie innych celów, Battlefield V jest całkiem niezły, ale kuleje pod kątem tożsamości. Pomijając zastosowanie muzyki w grze, Söderqvist i Andrén nie osiągnęli w moich oczach sukcesu z 2016, tworząc dzieło nieraz atrakcyjne, ale wybrakowane pod kątem spajającej je idei. Być może wymienione wady są częścią szerszego mankamentu dotyczącego tożsamości samej gry, która — jak pamiętamy z pierwszego, feralnego trailera — miała być zupełnie inna.

Pozostaje czekać na kolejne rozszerzenia z programu Teatrów wojny i nowe miejsca, w które zabierze nas DICE. Do tego czasu polecam Battlefield V każdemu, kto poszukuje trochę symfonicznego score’u na popołudnie i lubi muzykę do gatunku wojennego.Przed premierą gry ukazała się krótka EP-ka, która była nieraz ciekawsza od pełnego wydania. Polecam się zapoznać także z nią.

Współpracownik

Jan Szafraniec

Pasjonuje go wszystko co szumiące, minimalne i industrialowe. Większość czasu spędza na pisaniu i pływaniu w ambiencie. Muzykę do gier wiernie wyznaje od dekady i nie zamierza przestać.