Kolosalne uniwersum BattleTech to jeden z moich ukochanych settingów science fiction. Świat galaktycznej wojny między wielkimi Domami a Klanami, historie patetyczne (choć nie przerysowane tak jak w Warhammerze 40k), a wewnątrz tego konfliktu wielkie maszyny kroczące – BattleMechy.
Gra w dość wierny sposób czerpie z oryginału.
Dawniej planszowa gra strategiczna, na komputerach znana była głównie z symulatorów z serii MechWarrior. Ich ostatnia iteracja – MechWarrior Online – skradła mi sporo godzin, a nowe designy mechów skutecznie rozpaliły dziecięcą fantazję o zasiadaniu za sterami umiłowanego Mad Cata. Paradox Interactive nie osiadło na laurach i nie dość, że powstaje kolejny singlowy MechWarrior, to jeszcze niedawno otrzymaliśmy prawdziwy powrót do korzeni marki – taktyczną strategię turową wzbogaconą o wątek fabularny i elementy RPG. Gra w dość wierny sposób czerpie z oryginału, a modele niemal identyczne jak w MWO prezentują się ślicznie na polu bitwy.
Chciałbym móc powiedzieć to samo o muzyce Jona Everista, naprawdę chciałbym. BattleTech jak mało który tytuł zasługuje na silnie zdefiniowaną muzykę budującą świat przedstawiony mocnymi liniami. Niestety muzyka ta zawodzi. Imponujące trzy godziny ścieżki dźwiękowej składają się z najboleśniej oczywistych klisz, jakie dominują w soundtrackach gier science fiction. Jeżeli pod nosem rzuciliście „pewnie to hybrid orchestra” – bingo! Koncept ograny do bólu, chociaż opierając się o niego nadal można stworzyć masę ciekawych kompozycji. Niestety nie tutaj. Jon Everist popełnił najbezpieczniejszą i pozbawioną nowatorstwa muzykę pod science fiction, jaką mógłby wykreować kompozytor.
Jon Everist popełnił najbezpieczniejszą i pozbawioną nowatorstwa muzykę pod science fiction.
Wszystko jest gładkie, oczywiste i pozbawione pazura. Syntezy pojawiają się tam, gdzie się ich spodziewamy, w znanej formie i brzmieniach. Orkiestra płynie znanymi szlakami, a bębny w podręcznikowy sposób pojawiają się w kawałkach bitewnych. Jedynym lekkim zaskoczeniem były poupychane gdzieniegdzie dubstepowe wiertła, ale zrobione jest to w sposób tak przypadkowy, że ich obecność niszczy szansę na jakąkolwiek imersję.
Nie jest to soundtrack na wskroś zły, prawie wszystkie elementy znajdują się na swoim miejscu, nie sposób jednak nie odnieść wrażenia, że muzyka powstając odfajkowywała kolejne punkty na checkliście. Na domiar złego, pasuje do wszystkiego. Wystarczyłoby podłożyć ją pod dowolne inne budżetowe SF – film, serial, grę, bez znaczenia.
Nie jest to soundtrack na wskroś zły, prawie wszystkie elementy znajdują się na swoim miejscu.
Wszędzie będzie pasować, bo nie ma w niej absolutnie nic unikalnego, co po pierwszych nutach przywodziłoby na myśl jedno skojarzenie – BattleTech. Ten soundtrack to bardziej produkt niż sztuka. Spełnia swoją funkcję, ale nie zachwyca, nie zmusza do kontemplacji. Po wyłączeniu gry zapomnicie o niej niemal natychmiast. A szkoda, bo potencjał był wielki jak cała Sfera Wewnętrzna.