Istnieją tacy kompozytorzy, których twórczość jesteśmy w stanie rozpoznać po zaledwie kilku pierwszych nutach. Z wiekiem jednak staje się to dla mnie coraz trudniejsze. Nie dlatego, że się starzeję, ale dlatego, że kompozytorzy coraz śmielej decydują się na zmianę swoich dotychczasowych przyzwyczajeń i eksperymenty. Do tej grupy zalicza się chociażby Yoko Shimomura – choć kojarzona głównie z Kingdom Hearts potrafiła odstawić na bok baśniowe dźwięki na rzecz czegoś bardziej dojrzałego i wzniosłego w Final Fantasy XV.

Twórcy Bloodstained od początku nie ukrywali, że chcą uderzyć do fanów Castlevanii.

Na drugim biegunie z kolei znajduje się Michiru Yamane. Artystka znana ze swojej twórczości dla serii Castlevania powróciła ze swoim znanym stylem w Bloodstained: Ritual of the Night. Ktoś mógłby powiedzieć, że Yamane stoi w miejscu i boi się wyzwań. Ale mnie osobiście brakowało tych dźwięków.

W moim przekonaniu Konami popełniło duży błąd porzucając swoje znane marki: Metal Gear Solid, Silent Hill czy właśnie Castlevanię. To właśnie one cieszyły się dużą popularnością, posiadały sporą i wierną rzeszę fanów. Z drugiej strony, dało to okazję dla indie developerów do tego, aby zagospodarować te grupki poprzez swoje gry. Twórcy Bloodstained od początku nie ukrywali, że chcą uderzyć do fanów Castlevanii. Wydana rok temu gra jest wręcz wierną kopią Symhony of the Night i późniejszych odsłon serii. Na samej inspiracji się nie skończyło – twórcy poszli o krok dalej zatrudniając w swoich szeregach ludzi, którzy wcześniej pracowali nad grami z serii Castlevania. Wśród nich nie mogło zabraknąć Michiru Yamane, czyli osoby, która jak mało kto wie, jakie dźwięki powinny nam towarzyszyć podczas szlachtowania upiorów Pana Ciemności.

Już samo odsłuchanie jednego z pierwszych utworów, Luxurious Overture, które po pierwszych sekundach skojarzyło mi się z Dracula’s Castle z Symphony of the Night, pozwoliło mi powiedzieć „czuję się, jak w domu”. W swojej dalszej podróży po soundtracku znalazłem kolejne dowody na to, że mamy do czynienia z prawowitą kontynuacją Castlevanii. Gdyby oczywiście Konami miało wystarczająco odwagi.

Nie tylko Luxurious Overture urzekło mnie podobieństwem do jednej z najbardziej znanych melodii z SotN. Na soundtracku pojawia się wiele utworów, które sprawiały, że w mojej głowie pojawiła się myśl „gdzieś już to słyszałem”. Ot na ten przykład Garden of Silence pojawia się w momencie, w którym gracz eksploruje ogrody zamku Drakuli. Niemal identyczne melodie i podobne wykorzystanie fletu na samym początku utworu, który pełni bardziej rolę wprowadzającą niż dominującą, występują w każdej Castlevanii. Początek Ritual of the Night kojarzy mi się z melodią, która towarzyszy graczowi podczas śmierci postaci w Castlevania III. Takich smaczków jest na albumie wiele, a wyłapie je naprawdę wprawne ucho i zagorzały fan wampirzej serii. Czy to wada? W pewnym sensie tak, bo mamy do czynienia z utartym schematem w tego typu grach. Zwiedzając konkretną planszę (statek, biblioteka, ogrody itp.) już z góry można założyć, jakie dźwięki nań się pojawią.

Z drugiej jednak strony trudno mi przejść obojętnie obok faktu, że wszystko brzmi tak dobrze. Niezależnie od tego, czy to były organy i śpiewy chóralne w Holy Windsom, mocno dynamiczne (i te skrzypeczki….) Gears of Fortune, czy monumentalny King of Kingsczułem ogromną satysfakcję ze słuchania każdego z nich z osobna. Tam, gdzie ma być mrocznie jest mrocznie, a miejscami też niepokojąco (vide Terminus), z kolei tam, gdzie ma być dynamicznie mocno podkręcane jest tempo (Silent Howling). Yamane, a także Keisuke Ito, Ryusuke Fujioka, Ippo Yamada, Atsuhiro Ishizuna nie używali przy tym półśrodków, ani nie bali się eksperymentowania.

Soundtrack z Bloodstained: Ritual of the Night dostępny również na płytach CD

W kojarzącym się z pustynnymi krajobrazami Interred Glory (przy okazji polecam utrzymane w podobnym klimacie Baljihet Mountains z Curse of Darkness) wykorzystano całą gamę instrumentów, które przywołują wyobrażenia o Egipcie, a Autumn’s Desolation łączy w sobie hard rocka z klimatami kultury japońskiej. Wszystko to okraszone melodiami płynącymi z typowymi dla takich gier instrumentów, bez których żadne z powyższych utworów nigdy nie miałyby racji bytu: flet, fortepian, skrzypce i organy.

Ktoś mógłby napisać, że jestem aż nazbyt sentymentalny. Że patrząc przez okulary fana Castlevanii trudno mi nie dostrzec podstawowego zarzutu, że ekipa Yamane nie stworzyła w gruncie rzeczy nic nowego, czego nie usłyszeliśmy w ostatnich odsłonach dwuwymiarowych Castlevanii. Schematyczność, o której wspomniałem wcześniej, jest zauważalna. To fakt. Ale nie będę udawał, że nie bawiłem się świetnie słuchając całego albumu. Muzyka do Bloodstained przywodzi mi na myśl najlepsze wspomnienia związane z serią Castlevania, ale przy okazji próbuje dodać też coś od siebie.

Ekipie od Bloodstained udało się w pełni przenieść klimat wampirzej serii na współczesny grunt.

Gdybym miał szukać porównań powiedziałbym, że Bloodstained to po prostu kolejne pokolenie, które uważa Castlevanię za autorytet, ale jednocześnie szuka własnej tożsamości. Ekipie od Bloodstained udało się w pełni przenieść klimat wampirzej serii na współczesny grunt. Nie bali się, eksperymentowali, ale też podeszli z szacunkiem do wiernych fanów. Za to należą im się brawa, jak i za to, że fani Castlevanii ponownie mogą usłyszeć swoje ulubione dźwięki. Bo kolejna taka okazja może się długo nie powtórzyć.

Czytaj więcej:

Zastępca Redaktora Naczelnego

Paweł Dembowski

Gra w gry odkąd pamięta, pisze o nich również kawał czasu. Uzależnienie jak nic. Jednak nie może powiedzieć, żeby kiedykolwiek czegokolwiek żałował. Poza tym dziennikarz z pasji i powołania.