Muszę się Wam do czegoś przyznać. W ogóle w tę grę nie grałem. W ogóle nawet nie miałem nawet okazji jej dotknąć. Biję się w pierś i obiecuję, że to się już nigdy nie powtórzy.
Niemal wszyscy recenzenci byli zgodni, że ta rytmiczna gra z nutką artyzmu wyszła średnio.
Na swoją obronę napiszę, że o istnieniu studia Pixelopus nie maiłem nawet pojęcia. Tym bardziej nie mogłem wiedzieć o tym, że Entwined to ich sprawka. Poczytałem trochę o niej w internecie. Niemal wszyscy recenzenci byli zgodni, że ta rytmiczna gra z nutką artyzmu wyszła średnio. Nie była zła, ale też rewolucji nie zrobiła. Po prostu nie miała w sobie tego „czegoś”, co wprawiłoby gracza w ogromny zachwyt.
Tym bardziej zdziwiło mnie, że naczelny przydzielił właśnie mi zadanie napisania recenzji drugiej produkcji Pixelopus, Concrete Genie. Ani on, ani ja nie wiedzieliśmy, czego się spodziewać – Pixelopus był dla nas czymś zupełnie nowym. Choć historia tej gry była nawet urzekająca: uzdolniony artystycznie, choć niezwykle skryty w sobie chłopiec wyrusza w wyprawę po kartki ze swojego notesu z rysunkami, które zostały wyrwane przez lokalnych chuliganów. W trakcie wyprawy odnajduje magiczny pędzel, dzięki któremu wszystko, co namaluje, ożywa.
Powiem Wam, że mocno się wciągnąłem w ten tytuł. I zapewne kręciłbym nosem przed odpaleniem jej na konsoli, gdybym najpierw zagrał w Entwined. Ciekaw jestem tylko jednej rzeczy: czy muzyka do Entwined jest tak samo dobra, jak w Concrete Genie?
Sam Marshall bynajmniej nie jest nowicjuszem. W branży pracuje od 10 lat i współpracował przy najgłośniejszych tytułach, jak Call of Duty WWII czy Knack II. Jako samodzielny kompozytor zadebiutował dopiero przy wspomnianym Entwined. Jednak dopiero słuchając soundtrack do Concerte Genie można odnieść wrażenie, że to pierwsze jego dzieło, przy którym mógł spełnić się artystycznie.
Już na wstępie warto zaznaczyć, że w Concrete Genie widać bardzo wyraźne wykorzystane motywy dzieciństwa, świat wyobraźni, a także pewne odniesienia do filmów lat 80. Toteż ważne było dopasowanie do tego świata także soundtracku. W tym celu Marshall postawił na pełen minimalizm pod względem melodyjnym, jak i instrumentalnym.
Na soundtracku szczególnie wybijają się trzy instrumenty: flet, wiolonczela i syntezator analogowy. Każde z nich ma swoje znaczenie. Flet jest dosyć zabawnym instrumentem, z pomocą którego można zagrać skoczne melodie, ale też takie takie uderzające w emocjonalną nutę. Na przykład w Puzzled Creatures czy Back To Life dzięki temu instrumentowi zobrazowano zabawę Asha z namalowanymi przez siebie stworami, żeby za chwilę móc przyśpieszyć tempo w Here Comes Trouble, aby ukazać chwilowy kryzys i konieczność podejmowania szybkich decyzji.
Marshall postawił na pełen minimalizm pod względem melodyjnym, jak i instrumentalnym.
Wiolonczela z kolei jest zdecydowanie dojrzalszym instrumentem i to dzięki niemu możliwe było rozszerzenie wachlarza emocji, od radosnych po nawet przerażające. To oznacza, że nieważne, czy słuchasz z początku niepokojące, a potem tajemnicze The Lighthouse czy mocno uderzające w nostalgię Memories of a Fishing Port Town, w każdym z nich ukryta jest inna emocja, która uruchamia się w naszym mózgu już od pierwszych kilku sekund. Co jest w tym wszystkim najciekawsze i odkryłem dopiero bodaj za drugim odsłuchem, wszystko to udało się dokonać pomimo tego, że melodia grana na wiolonczeli w każdym utworze jest niemal taka sama – nie zmienia tempa, ani wydźwięku, a mimo to przy każdym utworze targają nami inne uczucia. To gratka dla przyszłych kompozytorów, którzy uważają, że wiolonczela może być użyta tylko jako tło jedynie przy smutnych kawałkach.
Ostatni instrument, czyli syntezator analogowy, pojawia się dosyć rzadko na soundtracku, choć również odgrywa na niej istotną rolę. Jak już wcześniej wspomniałem, w grze widać, a zarazem słychać elementy nawiązujące klimatem rodem z filmów lat 80. Dźwięki z tego urządzenia stanowi świetny kontrast do melodii świata Concrete Genie, na którego składają się dźwięki z fletu i wiolonczeli, i jednocześnie przywołuje ciepłe wspomnienia z naszego dzieciństwa. Trudno nie ukryć faktu, że Those Things Are My Friends mocno kojarzy mi się z serialem Stranger Things, który również na każdym kroku odwołuje się do przeszłości.
Mimo dużego doświadczenia Marshall ewidentnie lubi wzorować się na weteranach w branży. Już po przesłuchaniu chociażby pierwszego utworu na albumie Ash przywodzi na myśl motyw przewodni do Journey autorstwa Austina Wintory. Dzieła obu panów na pewno cechuje to, że w swoich melodiach wykorzystują minimum instrumentów, żeby uzyskać na soundtrackach efekt minimalizmu.
Zaledwie 20 utworów soundtrack w pełni dostarczył mi to, czego potrzebowałem.
Mam jednak takie wrażenie, że Marshall wykonał swoją pracę ciut lepiej – po prostu jego melodie (przynajmniej moim zdaniem) lepiej odgrywają rolę narratora w grze przepełnionej magią i dziecięcymi marzeniami, a także nie bał się zaryzykować wykorzystując w nich analogowego syntezatora, czyli coś spoza kanonu tradycyjnych instrumentów. Zatem zawierający zaledwie 20 utworów soundtrack w pełni dostarczył mi to, czego potrzebowałem. Liczę na to, że podobnie jak Journey usłyszymy go kiedyś w hali symfonicznej.