Opowiem o narzędziu, bez którego nie byłoby współcześnie ani muzyki, ani efektów dźwiękowych w starych lub nowych mediach. DAW, albo Digital Audio Workstation, to dla ludzi pracujących z audio chleb powszedni, codzienność taka sama jak poranna toaleta. Z tym oprogramowaniem na ekranie spędzamy większość naszego życia, więc z pewnością musi wnosić do niego coś więcej niż tylko być narzędziem pracy. DAW-y to według mnie takie samo źródło kreatywnej inspiracji jak uruchamiane w nich instrumenty wirtualne, tudzież nagrywane i post produkowane audio. Ale od początku.
Dotychczas praca nad dźwiękiem cyfrowym była mozolną klikaniną.
DAW jako termin ukuty został początkiem lat 90., gdy jako ewolucja popularnych trackerów pojawiły się dwa nowe programy do pracy z dźwiękiem – Steinberg Cubase oraz Digidesign Sound Tools (późniejszy Pro Tools). Co prawda oba te softy premierę miały w 1989 roku, ale jednak to lata 90. doprowadziły do ugruntowania się nowego sposobu edycji audio oraz sekwencjonowania MIDI. Dotychczas praca nad dźwiękiem cyfrowym była mozolną klikaniną w trackerach pokroju The Ultimate Soundtrackera. Inna sprawa, że bez kart dźwiękowych z konwerterami DAC takich jak Sound Blaster mowy nie było o jakichkolwiek nagraniach w komputerze. Ale to historia na inną okazję.
Lata 90. oznaczały kolosalny rozwój technologii audio cyfrowego, a dla profesjonalistów całą masę zabawek. Kolejne wersje Cubase’a i Pro Toolsa wprowadziły liczne udoskonalenia, w 1993 wyszedł Notator Logic (dzisiaj znany jako Logic Pro), a w 1997 belgijskie Image-Line wypuściło Fruity Loops (FL Studio). O ile Cubase i Pro Tools w tamtym czasie ugruntowały się jako profesjonalne narzędzia, Notator Logic musiał trochę dłużej popracować nad swoją renomą, natomiast FruityLoops był traktowany jako bardzo ograniczona muzyczna zabawka. Jeżeli lata 90. określić mianem ewolucji w świecie DAW-ów, to pierwsza dekada XX wieku przyniosła rewolucję. W 2000 roku Propellerheads wypuściło program Reason, w 2001 pojawił się Ableton Live, w 2006 wyszedł Cockos Reaper, a w 2009 Pre Sonus zaproponował własny soft pod postacią Studio One. Oczywiście mógłbym wymienić jeszcze kilka innych programów, ale skupię się na tych najpopularniejszych.
Lata dwudzieste trwają i wedle rozlicznych plebiscytów, ankiet i internetowych gównoburz, to właśnie powyższe oprogramowanie składa się na ponad 90% użytkowników oprogramowania DAW. Jeżeli wasz ulubiony program się nie załapał, to pewnie dlatego, że na swój sposób jest niszowy, a niekoniecznie gorszy. Bo skoro Internet od dwóch dekad rozpalają dyskusje na temat wyższości jednego cyfrowego studia od drugiego, to może warto się zastanowić dlaczego tak jest. Wszak dobra muzyka powstaje niezależnie od tego, na jakim oprogramowaniu je tworzymy, prawda? I tak, i nie. Faktem jest, że dobra muzyka, to dobra muzyka i dla słuchacza nie ma większego znaczenia, na czym powstała. Inaczej jest po drugiej stronie.
Internet od dwóch dekad rozpalają dyskusje na temat wyższości jednego cyfrowego studia od drugiego.
Dla kompozytora software z reguły będzie mieć znaczenie. Artyści muszą poświęcić sporo czasu, by nauczyć się nowego narzędzia. Nawet przy wszechobecnych kursach online, szkołach, uczelniach i innych inicjatywach, na naukę softu trzeba poświęcić setki, a nieraz tysiące godzin. Stąd też tak zaciekłe walki między fanatykami FL Studio a zwolennikami Abletona. Z drugiej strony dobrze poznane narzędzie pozwala szybko przekuwać swoje pomysły w dzieło, a intuicyjne sterowanie zwiększa tempo i wygodę pracy. Dodatkowo każdy z nas latami eksperymentów i doświadczeń wypracowuje własny workflow, na który bezpośredni wpływ wywierają możliwości oraz ograniczenia oprogramowania.
I w ten oto sposób wykreowały się stereotypy: Pro Tools jest do studia nagraniowego i postprodukcji filmów, Cubase jest idealny do muzyki orkiestrowej, Reason dla maniaków ciągnięcia wirtualnych kabli, Ableton do grania na żywo oraz do muzyki elektronicznej, FL Studio dla mniej doświadczonych muzyków elektronicznych, Reaper dla biedaków, Logic dla wyznawców Apple’a, a Studio One gdzieś tam sobie rzepkę skrobie. I po części te stereotypy są dzisiaj trochę żartem, trochę prawdziwą pieśnią przeszłości, a trochę krzywdzącym, zdezaktualizowanym wykrzywieniem rzeczywistości.
W 2021 roku każdy z tych programów to potężne narzędzie, które w odpowiednich rękach jest w stanie wytworzyć profesjonalną produkcję audio, aczkolwiek każdy z tych DAW-ów ma swoje mocniejsze i słabsze strony. Jako użytkownik kilku z nich postaram się przybliżyć, który nadaje się lepiej do jakich zastosowań i co może być szczególnie inspirującego w konkretnych przypadkach w ewentualnej ścieżce kariery.
Amerykańska kobyła, która od lat święci triumfy jako ostateczne narzędzie do produkcji audio w fonografii i filmie. Tron dzierży trochę przez zasiedzenie, trochę przez kolosalną kadrę profesjonalistów, którzy działają na nim od lat 90. Doskonały do nagrywania i miksowania, zdecydowanie gorzej radzi sobie z MIDI – na tle konkurencji wypada w tym aspekcie bladziutko. Jeżeli chcecie pracować przy audio do filmów lub w studiach nagraniowych, wtedy warto się go uczyć. W przeciwnym wypadku jest horrendalnie drogi w swoich najwyższych wersjach.
Solidny jak większość niemieckiego oprogramowania. Zaczął odważnie, już w 1989 oferując kontrolę MIDI poprzez sekwencer pianolowy (piano roll), który bezwstydnie zaanektowali wszyscy późniejsi producenci DAW-ów. Ze względu na to większość kompozytorów filmowych pracujących z wirtualnymi orkiestrami na przełomie wieków upodobała sobie ten program jako wyłączne narzędzie pracy. W końcu jeśli coś jest wystarczająco dobre dla Hansa Zimmera, to powinno wystarczyć pozostałym. Zresztą Cubase nie jest jedyną dobrą rzeczą, jaką otrzymaliśmy od Steinberga – wirtualne instrumenty i efekty opracowywane są głównie w technologii VST, stworzonej przez ojców Cubase’a.
Propellerheads Reason – kiedyś to był zamknięty ekosystem, dzisiaj jest to jeden z dziwniejszych DAW-ów. Nie powinno więc dziwić nikogo, że stworzony został przez Szwedów. Naród ten ma dryg do tworzenia nowatorskich i unikatowych rozwiązań audio (patrzę na ciebie, firmo Elektron). Jest to niemal wyłącznie oprogramowanie do tworzenia muzyki i chociaż dałoby się stworzyć na nim niejeden dźwięk do gry wideo, raczej nie jest to narzędzie dedykowane.
Ma legendarną bibliotekę własnych instrumentów, natomiast UI mocno nawiązuje do klasycznych racków 19”, więc jeżeli chcecie się poczuć jak w undergroundowym studio muzycznym przełomu wieków, jest to zdecydowanie narzędzie z charakterem. Dużym plusem jest też fakt, że od pewnego czasu działa również jako wtyczka VST, więc można go bez problemu uruchomić w innym DAW-ie.
Gateway drug większości twórców młodego pokolenia. Powód? Piractwo. Od samego początku FL Studio był banalnie prosty do spiracenia, stąd też niemal wszyscy w biedniejszych krajach świata korzystali na początku z tego rozwiązania. Zresztą niewiele się zmieniło, a samo Image-Line ma całkiem liberalne stanowisko względem tego. Tłumaczą to w prosty sposób. Dzieciak z zerowym funduszem i ambicjami na zostanie muzykiem chwyta się FL-a, a po kilku latach, gdy już zacznie zarabiać, z siły przyzwyczajenia decyduje się na zakup legalnej wersji.
Stąd też mimo koszmarnego piractwa firma doskonale sobie radzi. Z zalet z pewnością wymienić należy przystępną cenę, sporo wbudowanych instrumentów i przede wszystkim niesamowitą szybkość sekwencjonowania MIDI. Ze względu na kolosalną bazę użytkowników łatwo też się go nauczyć. Tutoriali na YouTube znajdziecie w bród, w dowolnym języku.
Najmłodszy z czeladki, ale całkiem profesjonalny DAW. Nadaje się do wszystkiego: pisania muzyki, edycji audio, aranżowania kompozycji, pracy z obrazem. Całkiem wydajny i wygodny w obsłudze. PreSonus wpadło też na klawy pomysł, by umożliwić zakup ratalny przez platformę Splice.com. Program bardzo dynamicznie się rozwija, goniąc konkurencję i nie odstając daleko, wprowadzając bardzo wyważone zmiany do swojego ekosystemu. Szczególnie chwalony za intuicyjność i szybkość obsługi oraz za obecność Melodyne w wersji Pro. Niestety jedyny DAW spośród wymienianych, na którym jeszcze nie miałem okazji pracować, ale wiele wskazuje, że wkrótce dam mu szansę stanąć w szranki o moje serce.
Jeżeli nie macie Maka, pomińcie ten akapit, bowiem to soft wyłącznie na systemy pogryzionego jabłka. Ma z tego tytułu dość ograniczoną liczbę użytkowników na tle pozostałych DAW-ów, ale i tak radzi sobie całkiem nieźle. Cena nie zwala z nóg, a możliwości, które oferuje już tak. Nadaje się do wszystkiego tak samo dobrze jak Cubase, za mniejszą cenę oferując pokaźną bibliotekę brzmień, efektów i jeden z najlepszych algorytmów pitch-shiftingu i time-stretchingu jakim jest Flex. Nawet ekstremalnie przetwarzane pliki audio dłużej zachowują swoją organiczność brzmienia w porównaniu do większości algorytmów konkurencji. Naturalna droga dla użytkowników Garage Banda.
Tak samo uwielbiany, co niesłusznie wyśmiewany. Ten DAW pójdzie na wszystkim, co ma system operacyjny – to nie żart, komercyjny projekt zrobiony na Windowsie odpaliłem dla hecy na Raspberry Pi 4. 250 tracków i film zagrało bez najmniejszego problemu. Najlżejszy, bo waży kilkanaście megabajtów, najbrzydszy, najmniej wyposażony w natywne efekty, a jednak stale zdobywający nowych użytkowników. Powód? Cena, lekkość, stabilność, wszechstronność.
I tak większość twórców ma swoją bibliotekę wtyczek VST, którą uruchamia niezależnie od DAW-a. Nawet największe sesje zjadają minimum zasobów komputera. Mnogość funkcjonalności jest tak gargantuiczna, że nie sposób przeczytać wszystkiego, co firma Cockos wprowadza do swojego dziecka w ciągu roku, bo średnio co dwa tygodnie otrzymujemy małe aktualizacje usprawniające ten program. Pójdzie na wszystkim, pozwoli stworzyć muzykę, dźwięk do filmu, assety dźwiękowe do gry. Ba, można go połączyć z FMOD-em i Wwisem.
Stworzony z myślą o graniu techno na żywo i aranżowaniu w locie, rozwinął się do roli jednego z dominujących na rynku programów do produkcji muzyki nie tylko elektronicznej. Za jego sukcesem stoi przejrzystość UI, inspirująca wygoda i łatwość dodawania, automatyzowania i route’owania instrumentów oraz efektów. Chcesz zapiąć 100 efektów za swoim syntezatorem? A może 500? Jeśli twój komputer to udźwignie, nie ma problemu. Mimo iż firma Ableton uparcie ogranicza swój produkt w możliwościach pracy nad obrazem czy grami, do muzyki, szczególnie urozmaiconej elektroniką lub czysto syntetycznej, nie znajdziecie lepszego narzędzia. Po niemal 10 latach pracy w FL Studio przesiadłem się na Abletona i nigdy go nie porzuciłem. Wersja Suite przychodzi z kolosalną biblioteką instrumentów i efektów, które perfekcyjnie nadadzą się do eksperymentalnej muzyki.
Jeżeli szukaliście jednoznacznej wskazówki, który program jest najlepszy, nie znajdziecie jej, a każdy, kto będzie twierdził, że dany soft jest ponad wszystkie inne, będzie kłamcą albo fanatycznym użytkownikiem danego DAW-a. Sam na co dzień korzystam z Abletona, Reapera i Logica, ale pamiętam, jak się tworzyło na FL Studio i ostrzę sobie zęby na potężniejsze dziecko Steinberga, czyli Nuendo i powiem wam tak: DAW jest tak dobry jak jego użytkownik. Owszem, Ableton inspiruje mnie do tworzenia niesamowitych rozwiązań dźwiękowych, podczas gdy Reaper pozwala bardzo precyzyjnie pracować nad dużymi projektami, gdzie muszę stworzyć i wyeksportować mnóstwo rozmaitych assetów jednym kliknięciem myszy.
Najważniejszym jest czerpać inspirację zewsząd i pozwolić jej rozkwitnąć.
Spośród znanych mi kompozytorów Mikołaj Stroiński korzysta z Cubase’a, Marcin Przybyłowicz używa Logica, Gareth Coker Cakewalka, a cała rzesza sound designerów growych korzysta z Reapera tworząc dźwięki, które słyszycie w grach AAA. Najlepszy DAW to taki, na który was stać, a którego funkcjonalności będą korelować z twórczością, jaką chcecie tworzyć i tutorialami, z których chcecie pozyskiwać wiedzę. Kto wie, może z czasem skończycie jak Mick Gordon i będziecie korzystać z więcej niż jednego programu. Najważniejszym jest czerpać inspirację zewsząd i pozwolić jej rozkwitnąć w projektach naszego Digital Audio Workstation.