Deathloop to gra, która wydaje się znajoma, a jednocześnie bardzo unikalna. Dlatego nie mam wątpliwości, że zostanie w mojej pamięci na długo, bo w końcu kto nie lubi utworów, które dobrze zna? Deathloop to nowa, tymczasowo ekskluzywna produkcja dla PlayStation 5 oraz PC od studia Arkane, które należy do niedawno przejętej przez Microsoft Bethesdy. Ich gry mają to do siebie, że są swoistym placem do planowania zabójstw na wiele sposobów. Chociaż znajdują one swoich fanów i są dobrze oceniane przez krytyków, kiepsko się sprzedają. Jednak deweloperzy się nie poddają i wciąż niestrudzenie próbują ulepszyć swój pomysł tak, aby stworzyć produkcję, która trafi w gusta wielu graczy.
Powtarzanie pewnych czynności i próba wyrwania się ze schematu to także motyw przewodni rozgrywki oraz fabuły. Polega to na tym, że wcielamy się w Colta, który co prawda nie pamięta, kim jest, ale zauważa, że ciągle budzi się tego samego dnia na plaży, a kiedy z niej się wydostaje, to wszyscy mieszkańcy okazują się niejakimi Wizjonerami i chcą zabić naszego bohatera, więc postanawia on przerwać tę niefortunną pętlę.
Z racji tego, że Deathloop został wydany na PlayStation 5, to wspiera system dźwięku przestrzennego 3D Audio oraz funkcje kontrolera DualSense i robi to całkiem dobrze.
Na papierze ta historia prezentuje się bardzo sztampowo, ale szybko okazuje się, że to wciągająca opowieść detektywistyczna, która świetnie współgra z gameplayem i wyspą Blackreef, na której rozgrywa się akcja. Od strony mechanicznej mamy do czynienia z amalgamatem kilku różnych popularnych gatunków, dlatego tym bardziej jestem zaskoczony, że finalnie otrzymaliśmy coś wizjonerskiego.
Z jednej strony mamy do czynienia ze skradanką w stylu Dishonored, do której dołożono bronie palne, co już daje podstawy dla solidnego współczesnego FPS-a. Dodajcie do tego umiejętności, poznawanie retrofuturystycznego otoczenia jak w Hitmanie lub w rasowym RPG-u, następnie połączcie to z roguelitową koniecznością zaczynania gry od początku po śmierci (ta następuje dopiero za trzecim razem, gdyż dwukrotnie możemy cofnąć czas do ostatniego punktu kontrolnego) lub resecie doby, mogąc jednocześnie zachować część ekwipunku i w wielkim skrócie otrzymacie Deathloopa.
Teoretycznie te składniki powinny do siebie nie pasować, więc można narzekać np. na dość skomplikowane objaśnianie zasad panujących na wyspie Blackreef, jednak w praktyce szybko się okazuje, że całość jest niezwykle intuicyjna i wciągająca. Duża w tym zasługa nie tylko kreacji świata nawiązującego do stylistyki popularnej w latach 60. ubiegłego wieku (co może budzić skojarzenia z Bioshockiem, The Outer Worlds czy Falloutem 4), ale i audio designu, gdyż pokazuje, że może on nie tylko pogłębiać uczucie immersji, ale i być integralną częścią, która niejednokrotnie służy graczowi jako wskazówka.
Największe wrażenie zrobiła na mnie ścieżka dźwiękowa, za którą odpowiadają Tom Salta, Ross Tregenza i Eric Talaba.
Z racji tego, że protagonista cierpi na amnezję, musi pozyskiwać informacje o tym, co się wydarzyło. Oprócz standardowego zbierania notatek i nasłuchiwania sygnalizatorów dających znać m.in. o tym, że Colt został wykryty, istnieje możliwość podsłuchiwania dialogów NPC-ów, którzy na niego polują. Dzięki wykorzystaniu systemu dźwięku przestrzennego 3D Audio słychać je nawet ze sporych odległości, podobnie jak zbliżające się kroki, lecz co ważniejsze, wszelkie kwestie zostały tak dobrze napisane, że tworzą iluzję naturalnej rozmowy, której aż chce się słuchać nie tylko ze względu na zawarte w niej szczegóły fabularne.
Otóż dobre wrażenie sprawia także polska wersja językowa. Mimo iż Deathloop jest tylko tymczasową grą na wyłączność Sony, Bethesda podtrzymała tradycję kultywowaną przez PlayStation Polska i produkcja została w pełni zlokalizowana. I bynajmniej nie jest to dubbing zrobiony na kolanie, gdyż słychać, że przyłożono się do tego, aby aktorzy wiedzieli, z czym mają do czynienia. Mimo że w obsadzie nie ma wielu znanych i głośnych dla dubbingu nazwisk, według mnie jest to jedna z najlepszych lokalizacji zrealizowanych w ciągu ostatnich 5 lat, jak i w ogóle.
Z racji tego, że Deathloop został wydany na PlayStation 5, to wspiera system dźwięku przestrzennego 3D Audio oraz funkcje kontrolera DualSense i robi to całkiem dobrze. Jednak co istotne – pad od Sony jest kompatybilny także z portem PC dostępnym na Steamie, dzięki czemu pecetowcy mogą doświadczyć niemal takich samych wrażeń na swojej platformie. Jedyną różnicą jest to, że w wersji na PS5 gra dodatkowo wykorzystuje wbudowany w kontroler głośnik w taki sposób, że gdy główna antagonistka, Julianna (w którą możemy się wcielić w trybie inwazji) kontaktuje się z Coltem, to słyszymy ją właśnie z tego źródła dźwięku.
Nie mam wątpliwości, że miłośnicy brytyjskiego punk rocka, rock’n’rolla, psychodelicznego popu czy jazzu nie tylko znajdą tu coś dla siebie.
Jednak największe wrażenie zrobiła na mnie ścieżka dźwiękowa, za którą odpowiadają Tom Salta, Ross Tregenza i Eric Talaba. Co prawda nie nazwałbym jej oryginalną, gdyż czerpie inspiracje z muzyki lat 60. i 70. XX wieku, a także z filmów o Jamesie Bondzie, do czego twórcy sami się przyznają i co wyraźnie słychać m.in. w utworze Updaam, lecz uważam, że wszystkie kompozycje (na dołączanym do edycji deluxe soundtracku jest ich 12) idealnie korespondują zarówno ze wspomnianą retro futurystyczną architekturą wyspy Blackreef, jak i tym, w jaki sposób gramy – czy po cichu, czy w stylu Rambo.
Nie mam wątpliwości, że miłośnicy brytyjskiego punk rocka, rock’n’rolla, psychodelicznego popu czy jazzu nie tylko znajdą tu coś dla siebie, ale i będą zadowoleni, że do nagrań wykorzystano takie instrumenty jak klarnet, organy Hammonda, elektryczne pianino Wulitzera, theremin czy melotron. Dzięki temu ma się wrażenie, że tak dziś mogłyby brzmieć nowe utwory od Franka Zappy, Jimiego Hendrixa, The Clash czy Led Zeppelin. Moim zdaniem zarówno soundtrack, jak i sama gra Deathloop w pełni zasługują na miano najlepszych w 2021 r., mimo że na jedno i drugie składają się elementy, które dobrze znamy od dekad.