Z recenzowaniem ulubionych tytułów zawsze mam ten problem: bardzo ciężko jest mi być obiektywnym. Każdy z nas ma bowiem swoją ukochaną grę lub serię z ulubionym soundtrackiem, wobec którego ma się jakieś oczekiwania w momencie ogłoszenia sequela. Seria Diablo to moja ulubiona franczyza Blizzarda. Stąd lista postulatów, którą miałem wobec muzyki była duża. I choć miałem mieszane uczucia po ograniu wczesnej bety, to jednak liczyłem na to, że końcowy produkt spełni moje oczekiwania. Czy tak się stało?
„We will create something never imagined by those mired in the Eternal Conflict. A new world.” – Lilith
Przede wszystkim kompozytorom udało się znaleźć oryginalny, unikatowy klimat. Leo Kaliski, Ted Reedy i pozostali artyści wnieśli do muzyki Diablo sporo świeżości. Nadal jest mroczno, jednak tym razem zamiast ciągłej grozy i eposu, czuć też przygnębienie i smutek, zwłaszcza w jaskiniach, które prezentują przestrzenne ambienty, aniżeli progresywne melodie. Tych mimo wszystko mi brakuje, ale o tym rozpiszę się nieco później. Choć chciałbym usłyszeć w jaskiniach więcej dynamiki, to niespokojne motywy bardzo dobrze oddają klimat w niektórych lokacjach jak Wrząca Równina czy Sale Nienawiści.
Soundtrack Diablo IV to nie jest to, do czego przyzwyczaił mnie Blizzard, który zawsze rozpieszczał mnie odważną, progresywną muzyką.
Najmocniejszą stroną soundtracku są moim zdaniem motywy miast i otwartych lokacji, gdzie najbardziej słychać ducha Blizzarda. Nie ukrywam, że przemierzając Strzaskane Szczyty, czy Hawezar, wielokrotnie miałem ciarki na plecach. Spodobał mi się też pomysł stworzenia kilku wariacji motywów danych miejscówek. Ilekroć udawałem się np. do Kyovashad, zimna, spokojna melodia wybrzmiewała albo na skrzypcach, albo na fletach, urozmaicając wizytę. Różnorodność instrumentów, jakich użyli kompozytorzy, również powala.
Muzyka w Kerrigar dzięki folkowym instrumentom wzbudza wikingowo-wiedźmińskie klimaty. Zarbinzet to z kolei nastrojowe chóry, a motywy Jirandai, Kor Valar czy Ogrodów Wewnętrznych łaskotały moje zmysły głównie z powodu dużego pogłosu użytego na instrumentach, którego jestem dużym fanem. Moim ulubionym motywem jest jednak muzyka grana w Twierdzy Tur Dulra, gdzie samotny wokal doskonale opisuje mroczną historię tej lokacji.
Sporym, acz pozytywnym zaskoczeniem była dla mnie też muzyka w menu głównym, która prezentuje cichy, spokojny, choć mroczny motyw. Nie jest to orkiestrowy wstęp, jaki słyszeliśmy w poprzednich odsłonach, lecz delikatny chórek prowadzący niepewną narrację, w moim odczuciu nieźle nawiązującą do charakteru głównej antagonistki. Motyw ten pojawia się ponownie w lokacji Mroczny Odpad, przeradzając się z cichego lamentu w niespokojne, upiorne kuszenie. Taka muzyczna narracja wzbudziła we mnie pewnego rodzaju niepokój: Lilith jest coraz bliżej i nieunikniona potyczka z nią może wcale nie będzie taka łatwa. Atmosferę rozkręca również muzyka w Piekącym Bezkresie, która jest jedną z ostatnich lokacji, budując odpowiednią dramaturgię przed ostatnią bitwą.
Fanów Diablo również pocieszy fakt, że kompozytorzy bardzo sprytnie wpletli referencje do soundtracków z pierwszych odsłon serii. I tak okazjonalnie przewijają się pojedyncze akordy wygrywane na dwunastostrunowej gitarze, lub motywy nawiązujące między innymi do Kurast czy Lut Gholein. Nie są one nachalne i wprowadzają raczej nutkę nostalgii, aniżeli próby usilnego zadowolenia fanów Diablo.
Duży plus należy się również muzyce w cutscenkach (gratulacje dla Liz Katrin), które są fajną odskocznią zarówno wizualną, jak i muzyczną. To coś nowego w serii Diablo. I choć są to głównie wstawki na silniku gry, a nie wysokobudżetowe animacje, to nadal cieszą one zarówno oczy jak i uszy. Lecz soundtrack Diablo IV mimo wymienionych powyżej zalet nie pozostaje bez skaz.
„My sins are real, and I will surely pay for them. We live in peace for now, but it cannot last. They will come for me.” – Inarius
Zacznę od tego, że muzyce brakuje charyzmy i dynamiki. Soundtrack Diablo IV to nie jest to, do czego przyzwyczaił mnie Blizzard, który zawsze rozpieszczał mnie odważną, progresywną muzyką, prowadzącą narrację na równi z fabułą. I tak, dopóki nie doszedłem do pierwszego bossa, przez pierwsze kilkadziesiąt minut snuł się za mną ciągły smutek, lament i ambienty. Czy to naprawdę Blizzard, czy może FromSoftware? Doskonale rozumiem, że kompozytorzy nie chcieli powielać schematów Matta Uelmena szukając nowej drogi muzycznej narracji. Ale w całym przedsięwzięciu zabrakło zwyczajnie energii, oraz motywów przewodnich w stylu Fortress, Wilderness, lub Desert, znanych z drugiej odsłony Diablo. Zamiast tego mamy „puste” atonalne ambienty w lokacjach, które proszą się o więcej energii.
Nie jest to muzyka, która w przeciwieństwie do niemal wszystkich poprzednich soundtracków Blizzarda zapadnie mi w pamięć na długo.
Jeśli już mowa o ambientach, to muzyka w jaskiniach jest według mnie najsłabszym ogniwem soundtracku. Choć jak wspomniałem wcześniej, robi ona klimat opisując daną lokację, to nie prowadzi żadnej narracji podczas siekania hord demonów. I nie mam tu na myśli epickich melodii, lecz zwyczajnie dodatkowe perkusje czy kolejne podkłady dramatycznych skrzypiec, które dałyby zarówno muzyce, jak i samej rozgrywce więcej dynamiki. Ta zaś zmienia się jedynie przy napotkanych wydarzeniach oraz przy potyczce z końcowym bossem.
Im głębiej zapuszczałem się w fabułę, tym bardziej oczekiwałem na moment, kiedy muzyka nabierze rumieńców. Wmawiałem sobie w głębi duszy „no dalej muzyko, zrób coś” i… niestety się nie doczekałem. Soundtrack Diablo IV nie zagrzewał mnie do walki, lecz lawirował sobie spokojnie w strefie komfortu. Jest on tylko tłem kryjącym się za plecami opowiadanej historii, miewając zaledwie okazjonalne przebłyski odważniejszej narracji w cutscenkach czy walkach z bossami.
„Be beautiful in sin.” – Lilith
Być może odczuwam silną więź w stosunku do twórczości Matta Uelmena, stąd liczyłem na soundtrack nieco bardziej progresywny, z motywami, do których będę z chęcią wracać. I zanim ktoś zarzuci mi boomerską naturę i powie „w takim razie pograj sobie w Diablo II”, to dodam, że nie próbuję porównywać tych dwóch soundtracków. Co więcej, grzechem byłoby powiedzieć, że soundtrack Diablo IV jest słaby. Wręcz przeciwnie, ma on wiele wspaniałych utworów spełniających swoją rolę w grze i wiem, że przypadnie do gustu wielu graczom.
Kompozytorzy poszli w innym, nowym kierunku, próbując zadowolić fanów delikatnymi referencjami do poprzednich części, a zarazem komponując coś świeżego, co wpasuje się w rozgrywkę. No i im się to udało. Osobiście jednak odczuwam niedosyt, ponieważ nie jest to muzyka, która w przeciwieństwie do niemal wszystkich poprzednich soundtracków Blizzarda (nie tylko Diablo) zapadnie mi w pamięć na długo. Mam jednak cichą nadzieję, że jeśli powstanie dodatek Diablo IV, usłyszę w nim znacznie więcej dynamiki, która wypełni samotny lament Lilith.
Należę do pokolenia, które znaczną większość filmów oglądało na taśmach VHS. Brak świadomości rodzicielskiej oraz fakt, że były to kompletnie inne czasy, pozwalają mi stwierdzić, iż przeważająca liczba tych tytułów nie miała nic wspólnego z filmami dla najmłodszych widzów. więcej
Koncert Final Symphony II to symfoniczna podróż przez światy FINAL FANTASY, której towarzyszy muzyka skomponowana przez Nobuo Uematsu oraz Masashiego Hamauzu. Pojawią się również znamienici goście. Czeka dla Was wiele atrakcji. Oprócz sprawdzenia swoich sił w quizie więcej
Nasi rówieśnicy coraz częściej wracają do słuchania muzyki z gier retro. Z czego to może wynikać i jak ważną funkcję w edukacji młodego pokolenia graczy mogą pełnić produkcje retro? W naszej dyskusji wracamy wspomnieniami do tamtych dni, kiedy więcej
To nie będzie kolejny artykuł o tym, jak Nintendo zaniedbuje własną bibliotekę soundtracków do gier wideo. Skostniałe myślenie oraz brak prokonsumenckiego podejścia do swoich fanów nie jest dla nas nowością. Ale mimo różnych dziwnych zabiegów ze strony włodarzy z Kioto więcej