To, że Ubisoft stał się dla gier wideo tym, czym McDonald’s jest dla gastronomii, to raczej już każdy wie. Kilka franczyz dojonych od dekad w zupełności im wystarcza, by być jednym z najpopularniejszych developerów na rynku, niezależnie od stopnia zmian w kolejnych częściach ich najpopularniejszych tytułów. Zresztą nikt już nie sięga po Asasynów, Anno czy Far Cry’e, by zagrać w coś przełomowego. Sam rdzeń rozgrywki w grach Ubisoftu nie zmienił się na jotę, raptem tylko dodaje się kilka nowych mechanizmów, nowy setting oraz posypkę z wodotrysków nowszych technologii. I formuła ta, jak widać, działa.
W kontekście rozgrywki muzyka nie będzie to przeszkadzać, ale też żadnej scenie nie doda unikalności.
Nowy Far Cry jedyne, co ma do zaoferowania, to ciekawy koncept wojny domowej i walki partyzanckiej z dyktatorskim reżimem, co ładnie wstrzela się w pewne tendencje w otaczającej nas rzeczywistości. Niestety, praktycznie na tym się kończy, bo zarówno antagoniści jak i protagoniści to zbieranina postaci nie dorastających do pięt swoim szaleństwem do bohaterów części poprzednich. A szkoda, bo kanwa na najlepszą historię jak najbardziej jest. Nie zmienia to jednak faktu, że ciężko mi się oderwać od wyzwalania Yary i nie spocznę, dopóki Anton Castillo nie padnie martwy u moich stóp.
Zlokalizowanie opowieści w fikcyjnej republice bananowej aż się prosiło o solidny soundtrack pełen nawiązań do muzyki latynoamerykańskiej oraz kubańskiej. Nie zabrakło tego w formie muzyki dietetycznej jako album The Music of Yara, niemniej o tym napiszę później. Muzykę fabularną w Far Cry 6 powierzono Pedro Bromfmanowi, kompozytorowi znanemu choćby z Max Payne 3, Need for Speed Heat oraz filmu RoboCop (2014) i przede wszystkim serialu Narcos. I jeżeli nie pamiętacie, jaka muzyka była w tych tytułach, nie powinno to Was zaskakiwać. Zabrzmi to brutalnie, ale Pedro zwyczajnie nie potrafi stworzyć soundtracku, który by się czymkolwiek wyróżniał. To solidny kompozytor robiący rzeczy zgodne ze standardami, ale nie wykraczający swoją pomysłowością poza nie. Nic absolutnie nie przeciera również szlaków w muzyce do nowego Far Cry’a.
Cały soundtrack oficjalny jest skomponowany w sposób do bólu bezpieczny, wręcz sztampowy. Mamy więc ograny koncept soundtracku kina akcji: ostinata na smyczkach i syntezatorach, przerysowane bębny z bibliotek Damage i Damage 2, agresywne drone’y na syntezatorach, sporo saturacji i bezpiecznych akordów. Jedynym urozmaiceniem tego przepisu jest gitara akustyczna ogrywana w sposób kojarzący się z muzyką regionów, które zainspirowały wyspę Yara. I przykuwa to uwagę w przyjemnym Libertad, niemniej wciąż nie motywem wygrywa ten utwór, a ciekawymi glitchami przetwarzającymi czysty sygnał nagranego instrumentu. Wybaczcie, ale jeżeli na ponad 40 minut soundtracku tylko jeden utwór się tak jakby wyróżnia, to nie mam dobrych wieści.
I problem polega na tym, że technicznie jest tak naprawdę bez zarzutu. Muzyka Pedro Bromfmana brzmi „bogato”, tam się cały czas coś dzieje. Mamy ruch, mamy przepych i różnorodność. Brakuje jednak tego czegoś… wyrazistości, tożsamości, „duszy”. W kontekście rozgrywki nie będzie to przeszkadzać, ale też żadnej scenie nie doda unikalności. Jako soundtrack do posłuchania zleje się w nijakość wraz z pozostałymi dziełami kompozytora. Nie piszę tego celem potępienia, bo być może Pedro Bromfman jeszcze nie trafił na projekt tak wymagający, by wykrzesał z jego talentu przełom. Ale na to jeszcze pewnie przyjdzie mi poczekać.
Pedro zwyczajnie nie potrafi stworzyć soundtracku, który by się czymkolwiek wyróżniał.
I tutaj wchodzi mniej oficjalna część — The Music of Yara, czyli 10 kompozycji od rozmaitych zaproszonych artystów. Gabylonia, Porfi Baloa, Hilario Duran oraz Ariel Contreras skomponowali muzykę pochodzącą z fikcyjnego państwa i postarali się aż miło. Mamy więc współczesny rap w wykonaniu Maximas Matanzas (Gabylonia), czyli ekipy artystów/partyzantów, których poznajemy w trakcie naszej walki o niepodległość, muzykę bezpośrednio kojarzącą się z Kubą i Ameryką Łacińską w wykonaniu Porfi Baloa i Hilario Duran oraz ostatecznie marsze wojskowe armii Castillo napisane przez Ariela Contrerasa. Ciekawym smaczkiem jest też wariacja piosenki Bella Ciao znanej z serialu „Dom z Papieru”. I to byłoby na tyle, chociaż w grze też usłyszymy kilka znanych utworów radiowych, ale te pominę.
Robota jaka została wsadzona w The Music of Yara, mimo iż oszczędniejsza w środkach, zdecydowanie lepiej kreuje świat przedstawiony w Far Cry 6 i gdyby tylko Pedro Bromfman uderzył mocniej w swoje brazylijskie korzenie, zamiast tylko pompować adrenalinę hollywoodzkimi kliszami kompozytorskimi, otrzymalibyśmy coś fenomenalnego. A tak to tylko dostaliśmy po raz kolejny ubisoftowego burgera z takim samym nudnym sosem i smaku dodaje tylko ten plasterek ostrej papryki w formie The Music of Yara. Nie zmienia to jednak faktu, że najeść się można i nie spisywałbym gry na straty. Jeśli lubicie serię Far Cry i nie przeszkadza Wam wtórność, będziecie zadowoleni. Jeśli szukacie czegoś bardziej wysmakowanego, polecam wybrać inny lokal.