W mojej recenzji albumu Final Fantasy VII Remake zwróciłem uwagę na to, że choć soundtrack został wykonany porządnie, to jednak sama zawartość niczym mnie nie zaskoczyła. Mój niski niewielki entuzjazm wynikał z tego, że w ciągu ostatnich kilkunastu lat przesłuchałem całe mnóstwo podobnych albumów opartych na melodiach z oryginalnego Final Fantasy VII.

Dlatego do soundtracku z Rebirth podchodziłem z pewną rezerwą.

Masashi Hamauzu zrobił kawał dobrej roboty, tylko co z tego, skoro przed nim było dziesiątki innych artystów, którzy zrobili dosłownie to samo, lepiej lub gorzej. Dlatego do soundtracku z Rebirth podchodziłem z pewną rezerwą. Jednak ku mojemu zaskoczeniu, wyszedł on znacznie lepiej niż przypuszczałem.

Dlaczego muzyka z Rebirth podeszła mi bardziej niż w Remake? Wynika to przede wszystkim z różnorodności. W zamkniętej przestrzeni, jakimi były ciasne korytarze Midgaru, ciężko mi było wyłapać zupełnie nową i oryginalną muzykę. Jest to nawet zrozumiałe — wszak nie mamy jakiejś dużej możliwości zwiedzania niczego poza tym, co znajduje się w obrębie murów Wielkiej Pizzy. Dopiero po ich opuszczeniu słychać, że kompozytorzy mogli nareszcie w pełni rozpostrzeć skrzydła. Świat przedstawiony w Rebirth jest nie tylko ogromny i żywy, ale też obfituje w cały wachlarz melodii, których obecność trudno mi sobie wyobrazić w oryginalnym Final Fantasy VII.


Podcast – Słuchaj gier #74 „Muzyczna odyseja serii Final Fantasy Part 2 of 3”


Fani dobrze pamiętają, że świat, który zwiedzamy po ucieczce z Midgar w Final Fantasy VII jest opustoszały, żeby nie powiedzieć wymarły. Zaś bieganie z punktu A do punktu B po pewnym czasie staje się monotonne. W Rebirth zamieniono wielką zieloną wyspę w krainę podzieloną na kilka ogromnych regionów, które są po brzegi wypełnione bujną fauną i florą oraz licznymi zabudowaniami. Na każdym kroku odwiedzamy także znane z oryginału oraz zupełnie nowe, nieznane nam dotąd miejscówki. To wszystko sprawia, że mamy możliwość odsłuchania całego multum zupełnie nowych utworów, a także świetnie wykonane aranżacje znanych nam melodii.

Skoro już dotarliśmy do głównego punktu programu, to warto zawczasu wspomnieć o jednej rzeczy: album jest przepotężny! Zawiera prawie 180 utworów! Z początku myślałem, że przesłuchanie wszystkiego będzie katorgą. Miałem dosłownie deja vu, gdyż podobne zadanie miałem przy Remake. Jednak muszę przyznać, że w tym przypadku Rebirth całości słuchało mi się przyjemnie. Zadziałała tutaj wspomniana wcześniej różnorodność, czyli coś, czego trochę brakowało mi w Remake.

Cały album obejmuje szeroki zakres gatunków i stylów, od orkiestry, ambientu i folku po rock, techno i metal. Zaś same utwory nie tylko brzmią niesamowicie dobrze, i pod kątem melodyjnym i jakościowym, ale też oddają ducha „siódemki”. Szczególnie to widać w przypadku aranżacji znanych fanom melodii, jak Cosmo Canyon, The Gold Saucer czy Costa del Sol. Linie melodyjne zostały niemal nienaruszone, a dołożenie nań wachlarzy instrumentów w wykonaniu pełnowymiarowej orkiestry daje im współczesnego sznytu na miarę gier z drugiej dekady XXI wieku.

Oczywiście dokładając swoje trzy grosze kompozytorzy podeszli z szacunkiem do twórczości Uematsu. Również nowym utworom niczego pod tym względem nie brakuje i dobrze komponują się z klimatem „siódemki”. Nawet w pewnym momencie zastanawiałem się, jak mogłyby brzmieć w oryginalnym Final Fantasy VII. Mam na tym albumie sporo ulubionych kawałków. Oprócz wspomnianych wyżej melodii są również niezastąpione motywy bitewne (a jakże!), oraz No Promises to Keep, skomponowana przez samego Uematsu i zaśpiewana przez utalentowaną Loren Allred. To piękna i melancholijna ballada, która wzmacnia emocjonalne doznania płynące z gry.

Dopiero Rebirth sprawił, że moja ocena znacznie wzrosła.

Gdybym miał w skrócie opisać moje pierwsze muzyczne spotkanie z „nowym” Final Fantasy VII powiedziałbym, że było OK, choć zabrakło fajerwerków. Dopiero Rebirth sprawił, że moja ocena znacznie wzrosła. Duża w tym zasługa Hamauzu, który jak żaden inny rozumie twórczość swojego mistrza i potrafi ją przetłumaczyć na język współczesnych gier. Nie boi się też eksperymentować z dźwiękami, jeśli tylko otrzyma taką szansę. Jak widać, otwarcie świata w Final Fantasy VII było do tego idealną okazją.

Czytaj więcej:

  • Nobody Wants to Die – świetny debiut, choć nie bez potknięć

    Nobody Wants to Die – świetny debiut, choć nie bez potknięć

    Critical Hit Games debiutuje w stylu, którego nie powstydziłby się niejeden tytuł AAA od wielkiego wydawcy. Złożona, mroczna historia detektywistyczna w stylu noire? Jest. Oprawa wizualna, która w spektakularny wręcz sposób ukazuje futurystyczno-archaiczny Nowy Jork roku 2039? więcej

  • Opinia: Wakacje z Famicom Detective Club

    Opinia: Wakacje z Famicom Detective Club

    Oficjalnie zostałem sympatykiem gier z pogranicza powieści wizualnych (visual novel), które wiele osób – z powodu ich trywialnej estetyki graficznej oraz japońskiego poczucia humoru – po prostu omija szerokim łukiem. Co było punktem zapalnym, który sprawił, więcej

  • RoboCop: Rogue City – skromny hołd w stronę filmowego klasyka

    RoboCop: Rogue City – skromny hołd w stronę filmowego klasyka

    Należę do pokolenia, które znaczną większość filmów oglądało na taśmach VHS. Brak świadomości rodzicielskiej oraz fakt, że były to kompletnie inne czasy, pozwalają mi stwierdzić, iż przeważająca liczba tych tytułów nie miała nic wspólnego z filmami dla najmłodszych widzów. więcej

  • Kolejne atrakcje koncertu Final Fantasy!

    Kolejne atrakcje koncertu Final Fantasy!

    Koncert Final Symphony II to symfoniczna podróż przez światy FINAL FANTASY, której towarzyszy muzyka skomponowana przez Nobuo Uematsu oraz Masashiego Hamauzu. Pojawią się również znamienici goście. Czeka dla Was wiele atrakcji. Oprócz sprawdzenia swoich sił w quizie więcej

Zastępca Redaktora Naczelnego

Paweł Dembowski

Gra w gry odkąd pamięta, pisze o nich również kawał czasu. Uzależnienie jak nic. Jednak nie może powiedzieć, żeby kiedykolwiek czegokolwiek żałował. Poza tym dziennikarz z pasji i powołania.