W mojej recenzji albumu Final Fantasy VII Remake zwróciłem uwagę na to, że choć soundtrack został wykonany porządnie, to jednak sama zawartość niczym mnie nie zaskoczyła. Mój niski niewielki entuzjazm wynikał z tego, że w ciągu ostatnich kilkunastu lat przesłuchałem całe mnóstwo podobnych albumów opartych na melodiach z oryginalnego Final Fantasy VII.
Dlatego do soundtracku z Rebirth podchodziłem z pewną rezerwą.
Masashi Hamauzu zrobił kawał dobrej roboty, tylko co z tego, skoro przed nim było dziesiątki innych artystów, którzy zrobili dosłownie to samo, lepiej lub gorzej. Dlatego do soundtracku z Rebirth podchodziłem z pewną rezerwą. Jednak ku mojemu zaskoczeniu, wyszedł on znacznie lepiej niż przypuszczałem.
Dlaczego muzyka z Rebirth podeszła mi bardziej niż w Remake? Wynika to przede wszystkim z różnorodności. W zamkniętej przestrzeni, jakimi były ciasne korytarze Midgaru, ciężko mi było wyłapać zupełnie nową i oryginalną muzykę. Jest to nawet zrozumiałe — wszak nie mamy jakiejś dużej możliwości zwiedzania niczego poza tym, co znajduje się w obrębie murów Wielkiej Pizzy. Dopiero po ich opuszczeniu słychać, że kompozytorzy mogli nareszcie w pełni rozpostrzeć skrzydła. Świat przedstawiony w Rebirth jest nie tylko ogromny i żywy, ale też obfituje w cały wachlarz melodii, których obecność trudno mi sobie wyobrazić w oryginalnym Final Fantasy VII.
Fani dobrze pamiętają, że świat, który zwiedzamy po ucieczce z Midgar w Final Fantasy VII jest opustoszały, żeby nie powiedzieć wymarły. Zaś bieganie z punktu A do punktu B po pewnym czasie staje się monotonne. W Rebirth zamieniono wielką zieloną wyspę w krainę podzieloną na kilka ogromnych regionów, które są po brzegi wypełnione bujną fauną i florą oraz licznymi zabudowaniami. Na każdym kroku odwiedzamy także znane z oryginału oraz zupełnie nowe, nieznane nam dotąd miejscówki. To wszystko sprawia, że mamy możliwość odsłuchania całego multum zupełnie nowych utworów, a także świetnie wykonane aranżacje znanych nam melodii.
Skoro już dotarliśmy do głównego punktu programu, to warto zawczasu wspomnieć o jednej rzeczy: album jest przepotężny! Zawiera prawie 180 utworów! Z początku myślałem, że przesłuchanie wszystkiego będzie katorgą. Miałem dosłownie deja vu, gdyż podobne zadanie miałem przy Remake. Jednak muszę przyznać, że w tym przypadku Rebirth całości słuchało mi się przyjemnie. Zadziałała tutaj wspomniana wcześniej różnorodność, czyli coś, czego trochę brakowało mi w Remake.
Cały album obejmuje szeroki zakres gatunków i stylów, od orkiestry, ambientu i folku po rock, techno i metal. Zaś same utwory nie tylko brzmią niesamowicie dobrze, i pod kątem melodyjnym i jakościowym, ale też oddają ducha „siódemki”. Szczególnie to widać w przypadku aranżacji znanych fanom melodii, jak Cosmo Canyon, The Gold Saucer czy Costa del Sol. Linie melodyjne zostały niemal nienaruszone, a dołożenie nań wachlarzy instrumentów w wykonaniu pełnowymiarowej orkiestry daje im współczesnego sznytu na miarę gier z drugiej dekady XXI wieku.
Oczywiście dokładając swoje trzy grosze kompozytorzy podeszli z szacunkiem do twórczości Uematsu. Również nowym utworom niczego pod tym względem nie brakuje i dobrze komponują się z klimatem „siódemki”. Nawet w pewnym momencie zastanawiałem się, jak mogłyby brzmieć w oryginalnym Final Fantasy VII. Mam na tym albumie sporo ulubionych kawałków. Oprócz wspomnianych wyżej melodii są również niezastąpione motywy bitewne (a jakże!), oraz No Promises to Keep, skomponowana przez samego Uematsu i zaśpiewana przez utalentowaną Loren Allred. To piękna i melancholijna ballada, która wzmacnia emocjonalne doznania płynące z gry.
Dopiero Rebirth sprawił, że moja ocena znacznie wzrosła.
Gdybym miał w skrócie opisać moje pierwsze muzyczne spotkanie z „nowym” Final Fantasy VII powiedziałbym, że było OK, choć zabrakło fajerwerków. Dopiero Rebirth sprawił, że moja ocena znacznie wzrosła. Duża w tym zasługa Hamauzu, który jak żaden inny rozumie twórczość swojego mistrza i potrafi ją przetłumaczyć na język współczesnych gier. Nie boi się też eksperymentować z dźwiękami, jeśli tylko otrzyma taką szansę. Jak widać, otwarcie świata w Final Fantasy VII było do tego idealną okazją.
O kultowości serii gier zapoczątkowanej przez Sida Meiera rozpisywać się nie ma sensu. 34 lata minęły, a my oprócz premiery siódmej części mieliśmy w ciągu ostatnich lat kilka gier „cywilizacyjnych” stworzonych przez różne studia. Firaxis musiało się postarać, więcej
Z wypiekami na twarzy wyczekiwałem kontynuacji przygód Zagreusa, które na zawsze skradły moje serce. Choć wcześniej nie byłem sympatykiem gatunku gier roguelike, moje nastawienie zmieniło się za namową przyjaciela oraz z chwilą, kiedy po raz pierwszy miałem okazję poznać mityczne więcej
Pobiegałem niedawno za wielkimi bestiami w otwartej becie Monster Hunter Wilds. Ewidentnie zardzewiałem w byciu prawilnym łowcą, co dobitnie pokazał mi potwór o dźwięcznej nazwie Doshaguma. Czy Wilds mnie czymś zaskoczyło? No właśnie, niestety niczym – ani w zakresie więcej
Jeśli kochasz muzykę do gier, tak jak my, to zapraszamy do naszego zespołu. Nie jest tajemnicą, że jesteśmy otwarci na poznawanie nowych osób, które cenią sobie elektroniczną rozrywkę. Ciągle szukamy pasjonatów, dla których muzyka a w szczególności ta do gier, to coś więcej więcej