Napiszę to tylko raz, więc czytać uważnie: uwielbiam muzykę z The Sims.
Zanim cała seria, z niezrozumiałych dla mnie powodów, stała się symbolem stuprocentowego obciachu, casualu i no-life’u, w pierwszej części zakochali się niemal wszyscy. Każdy tworzył swoje drugie życie i mógł sobie z nim robić, co mu się żywnie podoba. Sam złapałem bakcyla niemal natychmiast po przeczytaniu recenzji gry w kultowym czasopiśmie „Click!”. Kiedy tylko dostałem swój egzemplarz, włożyłem płytę do napędu. I się zaczęło.
Sam złapałem bakcyla niemal natychmiast po przeczytaniu recenzji gry w kultowym czasopiśmie Click!
Nigdy wcześniej nie grałem w tak relaksującą grę. I oczywiście nie mówię tu o wyżywaniu się na naszym biednym ludziku poprzez głodzenie go, podpalanie, zabieranie drabinki do basenu po ciężkim i wyczerpującym dniu spędzonym w pracy/szkole. Mówię tu o atmosferze, jaką stworzyło Maxis. Po pierwsze – fakt, że mamy do czynienia ze swego rodzaju symulatorem życia, a co za tym idzie, na zajętym przez dom naszego awatara terenie towarzyszą nam dźwięki i obrazy dnia codziennego, sprawia, że rozgrywka przebiega spokojnie i bezstresowo. Kierujemy naszym Simem, robiącym to, co każde z nas robi w rzeczywistości, obserwujemy jego poczynania i to, jak rozwija się na naszych oczach.
Drugi element mający niebagatelny wpływ na wytworzoną w grze atmosferę to właśnie muzyka. Jerry Martin, Marc Russo, Kirk R. Casey i Dix Bruce to te osoby, którym zawdzięczam najprzyjemniejsze dźwięki. Takich, jakich wtedy nie słyszałem od dawien dawna. Nie będzie to wstyd, jeśli powiem, że ilekroć włączałem The Sims, sporo czasu poświęcałem właśnie słuchaniu muzyki. Swój czyn usprawiedliwiałem głównie tym, że nigdzie w Polsce nie można było nabyć płyty z soundtrackiem (albo po prostu ja źle szukałem). A kiedy już wyszła, zabrakło na niej wielu kluczowych melodii. A jest czego słuchać.
Utwór grający w trybie sąsiedzkim (jazzowe Now Entering lub Neighborhood) zawsze był dopiero przedsmakiem. Prawdziwa radocha pojawiała się zawsze w trybach budowania i kupowania, gdzie spędzałem sporo czasu, nie tylko przez moją nerwicę natręctw podczas konstruowania domu marzeń. W tym pierwszym towarzyszyły zawsze melodie z wykorzystaniem tylko i wyłącznie fortepianu. Buying Lumber, Since We Met, If You Really See Eurydice zawsze były grane w tak powolnym i spokojnym tonie, że można było się w tych dźwiękach niemal zanurzyć. I to dosłownie. Niedawno w Krakowie odbył się koncert muzyki z gier. Dyrygent postanowił zagrać Under Construction na swoim fortepianie. Nie dość, że melodia była mi bardzo dobrze znana, to jeszcze na żywo brzmiała niesamowicie.
Tryb kupowania to już drugi biegun – tutaj dominowały dźwięki nieco bardziej żwawe, weselsze, z wykorzystaniem znacznie większej gamy instrumentów. Melodie przywodzą na myśl sceny rodem z amerykańskich reklam lat 40-50. XX w.: kobieta (pani domu) z wiecznym uśmiechem na twarzy przygotowuje posiłek dla swojego męża, pomagają jej w tym leśne zwierzęta, niczym z bajki o Śnieżce. Przesadzam? Za bardzo poniosła wyobraźnia? Być może, ale to była pierwsza myśl, jaka mi wtedy przyszła do głowy i tak też się czułem słuchając kolejnego utworu w tym trybie. Wystarczy posłuchać samemu Mall Rat, Groceries czy Elm Street (nie mylić z TYM Elm Street), żeby wiedzieć, o czym mówię.
No i oczywiście najważniejsze – to, co towarzyszy nam już do końca żywota naszego Sima – muzyka płynąca z radia (o ile ktoś je kupił). Rozbawione Simy tańczą przy każdej melodii z każdego występującego nań gatunku: muzyka klasyczna, latynoska, rock i country. I uwierzcie mi, że nie trzeba zbyt wiele, aby poznać, który grany obecnie dźwięk odpowiada swojemu gatunkowi. Każdy z nich został tak skomponowany, aby „pasował do swoich”, jednocześnie dbając o różnorodność w brzmieniu. Bo nic tak nie denerwuje, jak rockowe dźwięki bez polotu i na jedno kopyto.
I uwierzcie mi, że nie trzeba zbyt wiele, aby poznać, który grany obecnie dźwięk odpowiada swojemu gatunkowi.
Tak właśnie prezentuje się soundtrack z The Sims – proste, maksymalnie relaksujące i łatwe do zapamiętania melodie, które w pełni wypełniały swoją rolę tak w grze, jak i poza nią. I to wszystko w produkcji, której każdy się wstydzi. Ale zarazem każdy miał z nią do czynienia.