Hellblade: Senua’s Sacrifice ciężko nazwać inaczej niż jedną z najważniejszych gier roku i dekady. Ambicja dwudziestoosobowego zespołu z Ninja Theory do stworzenia wysokobudżetowego indyka odbiła się szerokim echem w przemyśle gier wideo, zapewniając studiu nieprzerwany napływ nagród i oklasków za osiągnięcia artystyczne czy przedstawienie choroby umysłowej, jaką jest psychoza. Dzięki potężnej bazie fanów i dużym zyskom, Ninja Theory dbało w 2018 o ciągłą obecność gry na rynku, wydając niedawno pudełkową wersję czy jakże wyczekiwany soundtrack, wcześniej dostępny jedynie w formie ripu z plików gry. Już teraz powiem, że cyfrowo wydany album jest dla fanów Hellblade pozycją obowiązkową.
Wypaczona i toczona chorobą perspektywa głównej bohaterki jest reprezentowana przez zmodulowane głosy, szepty, czy całą gromadę sygnałów z syntezatorów.
David Garcia i Andy LaPlegua (wokalista Combochrist) stanęli przed wyzwaniem stworzenia kompozycji na tyle bogatej, że wpisze się ona w założenie produkcyjne, które miały otworzyć studiu drogę na rynek AAA. Ponadto widniał nad nimi estetyczny wymóg wpisania w konwencję mrocznej, mitycznej opowieści i pozostaniu wiernym jednemu z głównych motywów gry — psychozie. Siłą rzeczy ich pracę odznacza mozaikowość gatunkowa, które wyczerpała chyba wszystkie możliwe środki wyrazu, jakie mogli wykorzystać do ilustracji takiej gry. Połączyli oni bowiem brzemienia współczesne z etnicznymi, czasem nawiązując do klasycznej, symfonicznej partytury, nie tracąc przy tym ze wzroku trzonu całości, który można by określić w rzeczy samej jako podniosły i bogaty stylistycznie, chociaż nie mniej przez to spójny.
Biorąc pod uwagę dużą rolę sfery audio w Hellblade, soundtrack ten nie próżnuje. Garcia i LaPlegua oparli swoje kompozycje o przestrzenne i zdobione wieloma środkami pejzaże dźwiękowe, precyzyjny sound design i mnogość niepokojących dźwięków, podkreślając bardzo personalną i psychologiczną narrację gry. Wypaczona i toczona chorobą perspektywa głównej bohaterki jest reprezentowana przez zmodulowane głosy, szepty, czy całą gromadę sygnałów z syntezatorów — ambient i jego przestrzenne właściwości nie mogły znaleźć lepszej materii źródłowej do zilustrowania. Otaczające gracza zdehumanizowane głosy w Northmen włażą pod skórę, zaś Helheim umiejscawia graczy zupełnie osamotnionych w historii, zamkniętych w świecie będącym wytworem umęczonej wyobraźni, wprowadzając ważny lejtmotyw brzmieniowy — męski chór.
Biały śpiew, groźne, bitewne okrzyki, być może znane niektórym z dorobku grup takich jak Wardruna, stanowią fundament muzyki akcji. Celem budowy świata i kompozycji nie jest jednak motywowanie gracza, co złamanie go (chociaż na pewno nie cały czas). Wikingowie i wszystko z nimi związane, włączając w to śpiew i rytualne bębny, słowem elementy etniczne, służą narracji jako źródło traumy i niszczycielskiej siły. Surtr jest tego świetnym przykładem, zagłuszając gracza bębnami i kowadłami oraz krótką przyśpiewką surowo brzmiącego, męskiego chórku (którego źródłem jest tak naprawdę głos LaPlegue’i), stopniowo wzmacniając efekt zaszczucia elektronicznymi piskami. Tak jak potem River of Knives i Sea of Corpses, utwór ten kreuje adrenalinę starcia z licznymi, brutalnymi barbarzyńcami, górującymi nad osamotnionym i na dodatek nękanym widmem „permnentnej śmierci” graczem.
Wiele decyzji twórczych jest godnych pochwały, szczególnie spójny muzyczny język, który łączy mnogość stylów opowiadając tę samą historię i kreując tę samą postać.
Druth otwiera pesymistyczna wypowiedź bohatera o tym samym imieniu, chociaż utwór koi gracza po wygranych bitwach z nordyckimi bożkami zniszczenia i ułudy. Smukłe i lekkie ambientowe pomruki z kobiecymi wokalizami usypiają gracza, pozwalając mu otrząsnąć się po ciężkich poziomach zwieńczonych trudnymi bossami. Gdzieś w tle, za tym pozornym spokojem, słychać nerwowe, syczące szepty, nie pozwalające zapomnieć o tym, co nadejdzie. Darkness to jedyny utwór symfoniczny oparty o liryczny motyw na smyczki, poprzedzony jedną z lepszych i zarazem bardzo poetyckich kwestii z gry. Utwór w swej niezakłóconej żadnymi zabiegami sound-designerskimi klasyczności wydaje się odstawać od reszty, jednak wraz ze zmodulowanym głosem Stevena Hartleya stanowi małe dzieło. Dillion wprowadza gitarę elektryczną i jaśniejsze brzmienia, wprowadzając do muzyki trochę nadziei, balansując blisko sentymentalnej estetyki indie rocka, chociaż na tyle daleko, by na tle reszty dzieła nie popadać w kicz czy ckliwość. Zarazem jest to najprzyjemniejszy w odbiorze utwór z soundtracku.
Dla dokładności wspomnę jeszcze o muzyce nieskomponowanej przez Davida Garcię i Andy’ego LePleguę, a więc trzech ostatnich utworach, słyszanych przez gracza podczas przygody z Senuą. Just Like Sleep grupy Pasarella Death Squad (zremiksowane w albumie jako Hela) to transowy, elektroniczny kawałek zdobiący ostatnie starcie bohaterki, które — jak chwytliwy beat — nie ma końca, przy okazji kojąc walczącego zaciekle gracza żeńskim śpiewem. Na rozwiązanie akcji Ninja Theory wybrało zapominane przez fanów gry As It Fades grupy VNV Nation, po raz pierwszy dając graczowi — jak i bohaterce — moment prawdziwego spokoju i ukojenia. Kolejny utwór tejże grupy — Illusion, zdobi napisy końcowe, świetnie wpasowując się warstwą liryczną w tematykę gry.
Przez pryzmat produkcji gier wideo, o Hellblade: Senua’s Sacrifice można powiedzieć wiele pod każdym względem. Chwaliliśmy już na łamach naszego serwisu sferę audio i jej dopracowanie. Czy można powiedzieć to samo o muzyce? Kompozycja do Hellblade nie jest najlepszą pod kątem słuchacza ścieżką roku 2017 (premiera gry) czy 2018 (wydanie soundtracku), nie jest też najlepiej zmasterowaną czy zagraną. Jednak co się odznacza, to widzialna i słyszalna wiara we własną wizję twórczą i pomysł, który na naszych uszach jest realizowany w konsekwentny sposób. Nic w tej pracy nie jest zbędne, wszystko ma swoje miejsce w dziele i jest z nim mocno związane. Wiele decyzji twórczych jest godnych pochwały, szczególnie spójny muzyczny język, który łączy mnogość stylów opowiadając tę samą historię i kreując tę samą postać.
To powiedziawszy, Hellblade nie jest soundtrackiem szczególnie atrakcyjnym poza grą (nie musiał taki być), ale za to zegarmistrzowsko wplecionym we wszystkie, liczne artystyczne założenia, nie uciekając się do płytkiego eklektyzmu i powielania klisz. Jeżeli za selekcją ww. utworów Pasarella Death Squad i VNV Nation także stali kompozytorzy, to tylko potwierdza ich doskonałe rozumienie gry, którą ilustrowali, a co za tym idzie, ich biegłość jako twórców odpowiedzialnych za ilustrację konkretnego dzieła. W tym przypadku wystarcza to na ocenienie ich pracy jako znakomitej.