Nie przyszło mi łatwo zrecenzować Kingdom Come: Deliverance. Jako entuzjasta tego okresu historycznego oraz realistycznego podejścia do ujmowania najdrobniejszych szczegółów, z wielkimi nadziejami i równie wielkimi obawami wyczekiwałem tego tytułu.
Część kompozycji to utwory inspirowane instrumentarium średniowiecza.
Gra twórców Mafii i Mafii II, która miała być nie tylko pełnokrwistym RPG-iem, ale również rzetelną lekcją historii, przeszła swoje produkcyjne wzloty i upadki, by w końcu zagościć na moim dysku twardym.
Niestety po kilku godzinach męczenia się z niezrozumiałym systemem walki, fatalną mechaniką wytrychów i doprowadzającym do furii ciągłym doczytywaniem w czerni nawet przy błahych dialogach ze sprzedawcami postanowiłem, że muszę poczekać na jeszcze co najmniej kilka solidnych łatek, bo albo się pochlastam, albo zrobię krzywdę komuś lub czemuś w pobliżu.
Szkoda wielka również, że gra nie ukazała się kilka lat wcześniej. Rozwleczony proces produkcji Kingdom Come: Deliverance (trwający niemal 7 lat) odcisnął swoje piętno przede wszystkim na grafice, która zamiast być stylizowaną starała się uzyskać realizm, co niestety zestarzało się okrutnie i już w dniu premiery wyglądało leciwie.
Szkoda wielka również, że gra nie ukazała się kilka lat wcześniej.
Jednakowoż jak wypada muzyka? Mam tu mieszane uczucia, ponieważ popełniono miszmasz stylistyczny. Część kompozycji to utwory inspirowane instrumentarium średniowiecza i oparte na nim, natomiast druga partia to pełna orkiestra symfoniczna. I w tym właśnie braku konsekwencji mam problem.
Z jednej strony rozumiem, że narracja wymaga nieraz epickiej oprawy, a nic tak nie podkreśla skali jak cały skład orkiestry, z drugiej jednak wolałbym usłyszeć wyłącznie muzykę z danego okresu. Miałoby to sens, biorąc pod uwagę przywiązanie do realiów – bezprecedensowe w swoim pietyzmie. Niestety słuchając tej współczesnej części soundtracku miałem też wrażenie dość bezpiecznego rzemieślnictwa, a motywy raczej nie zapadną nikomu w pamięć.
Zdecydowanie lepiej jest z muzyką stricte średniowieczną. Może gdyby kompozytorzy postawili na wspólny grunt i w każdej kompozycji znalazłoby się miejsce dla obu światów, ścieżka dźwiękowa z Kingdome Come: Deliverance stworzyłaby dla siebie tak unikalny język, jak to miało miejsce przy Wiedźminie 3 Dziki Gon.
Niestety słuchając tej współczesnej części soundtracku miałem też wrażenie dość bezpiecznego rzemieślnictwa.
Nie zrozumcie mnie źle, jest to solidna muzyka, pozbawiona jednak sprecyzowanego sznytu, który być może nie przypadłby do gustu wszystkim, ale z pewnością znalazłby zapalczywych słuchaczy. W samej grze narracyjnie wypada lepiej, jednak poza samą przygodą soundtrack nie chwyta praktycznie niczym, co mogłoby porwać słuchacza.
Gra studia WarHorse w wielu miejscach ociera się o wielkość, ale za każdym razem chybia o kilkanaście centymetrów. Mam nadzieję jednak, że to nie powstrzyma sprzedaży Kingdom Come: Deliverance, bo nie takie grzechy wybaczało się dużo słabszym tytułom. Mimo wszystko wysiłek włożony przez Czechów zasługuje na docenienie i kolejną część, może tym razem jednak w przeciągu 4 lat lepszego finansowania i bez turbulencji.