Gdyby ktoś 20 lat temu powiedział mi, że Squaresoft (obecnie SquareEnix), firma najlepiej znana z serii gier Final Fantasy i Dragon Quest, dogada się z producentem filmów animowanych typu „Król Lew” czy „Zakochany kundel” na wspólne tworzenie gry jRPG, najpewniej skwitowałbym to zdaniem w stylu „i co, może jeszcze powiecie mi, że Cloud odbędzie epicką walkę z Kubusiem Puchatkiem?”. Dziś z czystym sumieniem mógłbym powiedzieć, że wcale nie byłem tak daleki od prawdy.
Z okazji premiery Kingdom Hearts III zapraszam Was w podróż.
Z okazji premiery Kingdom Hearts III zapraszam Was w podróż, podczas której poznacie początki tej baśniowej serii pełnej magii, różnorodnych postaci i zwrotów akcji, a która pod względem stopnia skomplikowania fabuły może konkurować jedynie z Metal Gear Solid. Na moje szczęście, zamiast pisać streszczenie (!) historii opowiedzianej w Kingdom Hearts, skupię się na tym, co na gamemusic.pl jest naprawdę istotne – na muzyce. W pierwszej kolejności przyjrzymy się dwóm podstawowym odsłonom serii, które zostały wydane na stacjonarną konsolę PlayStation 2.
Wierzcie lub nie, ale Kingdom Hearts prawdopodobnie nigdy by nie powstało, gdyby nie… Super Mario 64. Pewnego dnia gwiazdy ówczesnego Squaresoftu – Shinji Hashimoto i Hironobu Sakaguchi – rozmawiali między sobą o tej grze. Obu panów zafascynował otwarty, trójwymiarowy świat, w którym to gracz mógł decydować, co chce robić w danej chwili i dokąd iść. W takich grach jak Final Fantasy VII czy Chrono Cross niepodążanie z góry wyznaczoną przez twórców ścieżką jest wręcz nie do pomyślenia.
Prace nad wspólnym projektem Squaresoftu i Disneya ruszyły pełną parą w lutym 2000 roku.
Shinji i Sakaguchi poważnie myśleli nad stworzeniem gry podobnej do dzieła Nintendo. Byli jednak realistami i dobrze wiedzieli, że trudno będzie rywalizować pod tym względem z wąsatym hydraulikiem, który do dziś jest uznawany przez wielu za ikonę gier wideo. Potrzebny był skuteczny wabik – coś, co było równie rozpoznawalne na całym świecie i przyciągnie do nowego tytułu rzeszę graczy. I niekoniecznie to coś musiało być związane z grami. Rozmowę obu panów podsłuchał wtedy jeszcze nieopierzony designer w Square, Tetsuya Nomura, który najpewniej uznał, że nie ma rzeczy niemożliwych. Zgłosił się na ochotnika, by poprowadzić do końca projekt-marzenie Shinjiego i Sakaguchiego, a ci zgodzili się niemal od razu. Od słów do czynów, od kilku biznesowych spotkań do podpisania paru papierów, prace nad wspólnym projektem Squaresoftu i Disneya ruszyły pełną parą w lutym 2000 roku.
W trakcie kompletowania zespołu do nowego projektu należało wybrać osobę, która stworzy soundtrack. Początkowo sądzono, że tego zadania podejmie się niezastąpiony Nobuo Uematsu, jednak ten był zbyt zaabsorbowany pracą nad serią Final Fantasy – ledwo odsapnął po wydaniu w połowie 2000 roku „dziewiątki”, a za chwilę musiał zakasać rękawy do pracy nad „dziesiątką”. W dodatku zaangażował do pomocy Masashiego Hamauzu i Jun’ya Nakano, co sprawiło, że już i tak skromna giełda nazwisk w Squaresofcie mocno się skurczyła.
Ostatecznie do zadania skomponowania soundtracku do nowego projektu Squaresoftu i Disneya przydzielono Yoko Shimomurę – młodą i niezwykle utalentowaną kompozytorkę, która już wcześniej dała się poznać fanom twórczości Square jako autorka muzyki m.in. do Legend of Mana, Super Mario RPG i Parasite Eve. Shimomura początkowo nie była pewna, czy powinna podjąć się tego wyzwania, jednak po latach świat graczy zgodnie uzna, że pokonując wątpliwości artystka postawiła pierwszy i zarazem najważniejszy krok w swojej karierze.
Shimomura znana jest z tego, że inspiracje czerpie ze świata zewnętrznego i ludzkich emocji, a także z muzyki klasycznej, której namiętnie słucha od wczesnych lat dzieciństwa. Można więc uznać, że praca nad magicznym, wypełnionym po brzegi nostalgią i dziecinną niewinnością Kingdom Hearts powinna być spełnieniem jej marzeń. I tak też było, choć z początku nic na to nie wskazywało. Pierwszy podstawowy problem: jak ożenić ze sobą cały świat Disneya, z którym większość z nas dorastała, ze stylem znanym z gier Square? To nie jest Super Mario RPG, gdzie mieliśmy do czynienia z praktycznie nową grą z Mario w roli głównej i można było ot tak włożyć dowolne nuty na modłę gier Nintendo.
W tamtym czasie dosłownie nikt, ani gracze, ani dziennikarze, nie był w stanie sobie wyobrazić, jak mogłaby brzmieć muzyka do świeżo zapowiadanego Kingdom Hearts, a co dopiero mówić o samej jej autorce. Shimomura czuła tym samym ogromną presję podczas pracy nad aranżacjami najbardziej znanych motywów z filmów Disneya, aby nie zawieść fanów, a także w trakcie komponowania oryginalnych kawałków. Nie pomagał jej przy tym fakt, że… PlayStation 2 czasami „nie domagała”. Artystka niejednokrotnie podkreślała w wywiadach, że starała się w nowych aranżacjach zachować nastrój i atmosferę znane z oryginalnych utworów Disneya, ale przy systemie nagłośnieniowym PS2 było to po prostu niemożliwe. Shimomura musiała się nieźle napracować, by na końcu wszystko poszło po jej myśli, przynajmniej w większej mierze. I tak to się wszystko kręciło, aż przez dwie części Kingdom Hearts.
Shimomura znana jest z tego, że inspiracje czerpie ze świata zewnętrznego i ludzkich emocji.
Jak już wspomniałem, Shimomura w trakcie swojej pracy czerpała inspirację ze wszystkiego, co ją otaczało: od grafik koncepcyjnych i scenariuszy, aż do rozmów o grze w cztery oczy z samym Nomurą. Postarała się o to, aby każdy utwór wpasował się zarówno w otoczenie, jak i w emocje towarzyszące postaciom, niezależnie od tego, czy są to nowe aranżacje disneyowskich motywów, jak This is Halloween, Mickey Mouse Club March, He’s a Pirate, Winnie the Pooh, czy znany z „Fantasii” Night on Bald Mountain (oryginalnego autorstwa Modesta Musorgskiego), czy utwory stworzone od początku z myślą o Kingdom Hearts.
A skoro już o nich mowa, trudno nie wspomnieć o najważniejszych z nich. Delikatne dźwięki fortepianu zagrane w Dearly Beloved, który jest ulubionym utworem Shimomury (moim również), na wiele lat stanie się wizytówką całej serii. Z kolei Hikari i Passion to motywy-symbole obu części Kingdom Hearts, które zostały od początku napisane i zaśpiewane przez urodzoną w Stanach Zjednoczonych gwiazdkę muzyki pop, Hikaru Utadę. Sam Nomura przyznał nawet, że nie wyobrażał sobie nikogo innego do ich wykonania. Ja z kolei nie wyobrażam sobie nikogo innego, kto podszedłby do swojej pracy z podobną pasją, co Utada. Przykro mi to mówić, ale w znacznej części współczesnych jRPG-ów motywy przewodnie są grane bez duszy, byleby były. To jest straszne marnotrawstwo, bowiem to właśnie w nich tkwi potencjał na stworzenie czegoś, do czego gracze będą wracać wielokrotnie (patrz przykład Wild Arms czy Secret of Mana). I nie mówię tu tylko o odtworzeniu utworu na Spotify czy YouTube, ale o powrocie do samej gry. Utada ze swoich motywów uczyniła sztukę – one nie tylko bardzo dobrze brzmią, ale też ich słowa i wykonanie wprost odnoszą się do świata i postaci Kingdom Hearts.
Utada ze swoich motywów uczyniła sztukę.
Album z muzyką do pierwszej odsłony Kingdom Hearts wydano w 2002 roku i – wbrew obawom autorki – został bardzo ciepło przyjęty przez graczy i dziennikarzy, czego dowodem jest cała sterta nagród, w tym tytuły najlepszego soundtracku roku. Muzyka z Kingdom Hearts zdobyła uznanie za dostarczenie przyjemnych doznań, płynących ze słuchania melodii w idealnym wykonaniu New Japan Philharmonic Orchestra, doskonałe wpasowanie ich do baśniowej otoczki towarzyszącej całej grze oraz za umiejętne żonglowanie stylami, dzięki czemu udało się odnaleźć balans pomiędzy lekką, kolorową atmosferą, a tym zdecydowanie bardziej mrocznym klimatem. Zdecydowany numer jeden wśród fanów serii.
W przypadku wydanego w 2006 roku albumu Kingdom Hearts II trudno mówić o powtórzeniu sukcesu. Powiem to w skrócie: soundtrack był może nieco więcej niż w połowie tak dobry, jak jego poprzednik. Plany i możliwości był duże, ale końcowe wykonanie określiłbym jako „średniawe”. Do najcięższych zarzutów zaliczono m.in. recycling ogranych utworów i zbędne syntezatory Takeharu Ishimoto (uwierzcie mi, zdecydowanie lepiej przyjmą się rok później w The World Ends With You). To nie jest zły album, bo w pełni spełnia swoją rolę w grze i mimo wszystko dobrze się go słucha. Ale gdy do jego powstania zatrudnia się większą ekipę i zaprasza do pomocy legendarną Tokyo Philharmonic Orchestra, to trzeba się liczyć z bardzo wysokimi oczekiwaniami swoich odbiorców. A te zostały spełnione tylko do pewnego momentu.
W przypadku wydanego w 2006 roku albumu Kingdom Hearts II trudno mówić o powtórzeniu sukcesu.
Niezależnie od tego, czy pierwszy album z serii okazał się sukcesem, drugi czymś zaledwie dobrym, a reszta jest prawdziwą jazdą po sinusoidzie (więcej o tym w drugiej części), absolutnie nie można odmówić Yoko Shimomurze jednego: stworzyła iście musicalowe kompozycje, których próżno szukać w innych grach jRPG. To z całą pewnością nie przypomina kolejnego Final Fantasy, ani też jej poprzednich dzieł. Od momentu wydania pierwszej odsłony Kingdom Hearts byłem pod ogromnym wrażeniem tego, jak na podstawie dotychczasowych doświadczeń i bajkowego świata na licencji udało jej się stworzyć swój własny niepowtarzalny styl.
Kingdom Hearts to nie jest ani Disney, ani Square. To po prostu Yoko Shimomura.
Dla tych, którym seria jest jeszcze obca, mam wiadomość: nie dajcie się zwieść. Kingdom Hearts to nie jest ani Disney, ani Square. To po prostu Yoko Shimomura i jej bardzo szeroki wachlarz emocji i atmosfery, które towarzyszą graczowi od głównego menu, aż do napisów końcowych. Jest to niemała sztuka, a jej udało się tego dokonać dwukrotnie. Pytanie, czy i do trzech razy sztuka?