Kilka lat temu nasz kolega Tomek Skrzypkowski w recenzji albumu Life is Strange napisał, że słuchając poszczególnych utworów można myślami przenieść się z powrotem do czasów swojej licealnej młodości. I trudno się z nim nie zgodzić.

Tracklista wypełniona po brzegi muzyką niezależną (albo jak mówią spikerzy moich ulubionych studenckich rozgłośni radiowych: spoza mainstreamu) czy nawet wygląd okładki (ręcznie rysowana długopisem) z łatwością przywodzą na myśl wspaniałe czasy, kiedy przegrywało się muzykę mało znanych artystów z radia na kasetę magnetofonową lub płytę kompaktową i pisało nań markerem.

Podstawową różnicą pomiędzy soundtrackami do Life is Strange oraz Before the Storm jest ilość muzyki licencjonowanej.

Dlatego muszę przyznać, że zapowiedź zmiany koncepcji soundtracku w prequelu Life is Strange: Before the Storm trochę mnie zaniepokoiła. Na szczęście, wraz z upływem czasu, niepokój zamienił się w ciekawość, a na końcu przekształcił w zniecierpliwienie. A stało się to dlatego, że przed premierą gry chciałem nadrobić zaległości w słuchaniu muzyki zespołu Daughter, o którego istnieniu dowiedziałem się jakieś dwa lata temu. Po przesłuchaniu całej dyskografii zdołałem przekonać naczelnego, żeby ich najnowsze dzieło trafiło właśnie w moje ręce.

Podstawową różnicą pomiędzy soundtrackami do Life is Strange oraz Before the Storm jest ilość muzyki licencjonowanej. Ten pierwszy tytuł zdecydowanie może pochwalić się szeroką gamą artystów muzyki indie, podczas gdy w BtS szala mocno i zdecydowanie przechyliła się w drugą stronę i postawiono przede wszystkim na autorskie utwory od Daughter. Jak wspomniałem wcześniej, ten krok wywołał lekki niepokój wśród fanów oryginału. 

Jednak po bliższym zapoznaniu z albumem mogę z czystym sumieniem uznać ten ruch za właściwy. Oczywiście trochę szkoda, że gracze nie dostali kolejnej pokaźnej listy nazwisk artystów muzyki niezależnej, których można by później spróbować odnaleźć np. na YouTube. Jednak w zamian otrzymali coś, czego mnie osobiście brakowało w Life is Strange, ale za to świetnie sprawdziło się w Before the Storm: soundtrack, który jest nastawiony na bohatera gry!

Śpieszę z wyjaśnieniem. Ścieżka dźwiękowa do Life is Strange stanowi doskonałe tło do całej gry i jest czymś w rodzaju umilacza np. w trakcie oglądania przerywników. Ale w przypadku BtS postanowiono, by grana muzyka nie tylko była przyjemna dla ucha, ale też brała czynny udział w opowiadaniu historii. Tym samym sprawiono, że każdy dźwięk wykorzystany w oryginalnych utworach Daughter ma niebagatelne znaczenie, bowiem odzwierciedla wszelkie cechy i uczucia Chloe. Na przykład fortepian reprezentuje izolację, gitara – młodzieńczy bunt, a wokal – przyjaźń pomiędzy głównymi bohaterkami.

O tym zabiegu mówiła swego czasu ekipa z Daughter. W trakcie tworzenia soundtracku czerpano inspirację ze scenariusza i artworków, z kolei tekściarze przeprowadzili dokładne badania odnośnie ludzkich wspomnień i psychologii, aby jak najlepiej zrozumieć przebieg żałoby kilkunastoletniej Chloe.

Dla lepszych doznań zaleca się słuchanie w swoim pokoju, leżąc na łóżku, najlepiej u boku bliskiej nam osoby.

Jeszcze lepiej to wszystko prezentuje się w samej grze. Na przykład Hope grany w scenie, kiedy Chloe i Rachel wskakują do wagonu pociągu, mówi o duchowej przemianie, jaka spotka tę pierwszą pod wpływem drugiej, A Hole in the Earth traktuje o znaczeniu przyjaźni tej dwójki, czy też mój ulubiony Burn It Down podsumowujący w zasadzie całe życie Chloe po utracie osób, które najbardziej kochała. Także utwory niezawierające słów mają w grze istotne znaczenie, jak I Can’t Live Here Anymore towarzyszący nam podczas wyładowania gniewu Chloe na wysypisku śmieci, czy utwór o wszystko mówiącym tytule Dreams of William pojawiający się w kluczowych dla Chloe miejscach. Jest też taki utwór, który nam towarzyszy podczas.

Osobiście polecam wpierw zapoznanie się z samą grą, a dopiero potem z albumem.

I tu pozwólcie, że w tym miejscu postawię kropkę. Bo oczywiście mógłbym tak rozpisać się na całą recenzję, jednak obawiam się, że przez to ujawniłbym niechcący spory kawałek gry, bowiem jak widać na powyższym przykładzie, za każdym utworem kryje się jakaś historia. Dlatego osobiście polecam wpierw zapoznanie się z samą grą, a dopiero potem z albumem. Dla lepszych doznań zaleca się słuchanie w swoim pokoju, leżąc na łóżku, najlepiej u boku bliskiej nam osoby.

Zastępca Redaktora Naczelnego

Paweł Dembowski

Gra w gry odkąd pamięta, pisze o nich również kawał czasu. Uzależnienie jak nic. Jednak nie może powiedzieć, żeby kiedykolwiek czegokolwiek żałował. Poza tym dziennikarz z pasji i powołania.