Mam wrażenie, że ta dekada będzie należeć tak samo do produkcji AAA, jak i totalnie niezależnych indyków. Bo gdzież indziej, jeśli nie właśnie w grach niezależnych ktokolwiek zaryzykuje, by w latach 20. XXI wieku walnąć soundtrack w gatunku lo-fi chiptune? A to, co się najdelikatniej mówiąc zadziało przy Loop Hero, to już zupełnie inny poziom. Nie dość, że dostaliśmy bardzo dobry soundtrack, to jeszcze w klimatach grozy i dekadencji. Muzykę, która zszokuje wielu graczy znających raczej durowe w tonacjach soundtracki, a jeśli molowe to z pewnością nie aż tak mroczne.
Muzyka doskonale dogaduje się z pixelartowymi wizualiami.
Aleksandr „Blinch” Goreslavets to nie tylko kompozytor i sound designer zespołu pracującego nad Loop Hero, ale również designer i scenarzysta gry. Nie powinno to nikogo dziwić, zwłaszcza że team Four Quarters stojący za tym tytułem składa się z raptem czterech Rosjan. Co za tym idzie, gra jest bardzo zwarta tematycznie i stylistycznie, więc nie zaskoczy nikogo, że muzyka doskonale dogaduje się z pixelartowymi wizualiami i wysmakowanie nihilistycznym scenariuszem. Dzięki temu otrzymaliśmy piekielnie uzależniającą grę, przy której można w teorii spędzić kilkanaście minut, w praktyce przekłada się to na kilka godzin „jeszcze jednej pętli”. Naprawdę nie polecam tej gry, jeśli macie inne obowiązki.
Tak to bywa, gdy zdarza się przebłysk geniuszu. A tego Blinchowi nie zabrakło, bo w 30 kompozycjach zmieścił tyle różnorodności i ciekawych zabiegów designerskich, że ta muzyka prędko się nie znudzi. Ma w sobie coś natychmiastowo kultowego. Może to przez brzmienia, których część wydaje się być rodem z 8-bitowych gier Nintendo, a druga część została tak potężnie „zlołfajowana” (Witkacy byłby dumny – pozdro dla kumatych), że trudno poznać, co było oryginalnym dźwiękiem. Może melodie, które przypominają trochę Castlevanie, ale jednak w melancholijnym, rosyjskim stylu. A może to właśnie ścisła synergia wszelkich elementów składowych gry, które plasują ją natychmiast w gronie takich klasyków jak Undertale czy Stardew Valley.
Wystarczy trochę pogrzebać w internecie, by odkryć że soundtrack zdobył mnóstwo fanów. Kawałki takie jak Star Judgement, Cosmic Temperance i Wheel of Faith doskonale pokazują, ile można wyciągnąć z zamierzenie niskiej jakości dźwięku, by zachować dramaturgię i artyzm na wysokim poziomie, a jednocześnie trzymać się konwencji gry. Może to nie będą szlagiery lekkie, łatwe i przyjemne do zanucenia, ale gdyby zrobić konkurs rozpoznawania muzyki growej po jednej nutce, to Loop Hero nie pomylimy z niczym innym.
Jest w tej muzyce heavy metalowy pazur, gotycki patos i mrok, chiptune’owa cukierkowość ale jednak w horrowej konwencji. Brzmi to jak kuriozum, i może dla niewprawionego ucha takim się będzie wydawać, ale Loop Hero bez swojej ścieżki dźwiękowej byłby po prostu fajną grą niezależnego studia. Tylko i aż. Natomiast dzięki muzyce Aleksandra Goreslavetsa urasta ona do poziomu małego dzieła sztuki cyfrowej. Pozostaje mieć nadzieję, że Four Quaters stworzy w przyszłości przynajmniej jeszcze jeden taki diament, koniecznie z muzyką Blincha.