Marvel’s Guardians of the Galaxy to gra, na którą nie czekałem. Głównie ze względu na średnio udane Marvel’s Avengers, które także zostało wydane przez Square Enix, ale stworzone przez Crystal Dynamics. Niestety, na papierze nowa produkcja Eidos Montreal nie wyglądała na bardzo odmienną ani szczególnie oryginalną. Na szczęście było to mylne wrażenie.
Chyba nie ma drugiej wysokobudżetowej produkcji, której muzyka byłaby motorem napędowym, a nawet jedną z kluczowych mechanik.
Marvel’s Guardians of the Galaxy to przygodowa gra akcji z elementami RPG, która pod wieloma względami przypomina uproszczoną wersję Mass Effecta. Podobnie jak tam mamy kilka różnych person podróżujących razem statkiem kosmicznym i wykonujących zlecenia. Z kolei rozgrywka wygląda tak, że przez większość czasu eksplorujemy w poszukiwaniu informacji, rozwiązujemy proste zagadki logiczne albo wybijamy kolejne fale przeciwników, współpracując z drużyną, której jako Peter „Star-Lord” Quill wydajemy polecenia. Można by nawet rzec, że gameplay jest jedynie dodatkiem do opowieści, aby mieć kolejny pretekst do rozmowy z tytułowymi Strażnikami Galaktyki, ponieważ jest tu cała masa dialogów i nierzadko możemy na nie wpłynąć, wybierając jedną z kilku opcji. Zatem równie dobrze mógłbym nazwać tę grę interaktywnym serialem komediowym.
Jednak chyba nie ma drugiej wysokobudżetowej produkcji, której muzyka byłaby motorem napędowym, a nawet jedną z kluczowych mechanik. W końcu nic tak nie motywuje do działania, a zwłaszcza do walki, jak Wake Me Up Before You Go Go czy Never Gonna Give You Up. Jasne, mogłoby się wydawać, że to kolejna licencjonowana składanka, która żyje własnym życiem. Jednak to gra o Strażnikach Galaktyki, więc największe przeboje lat 80. mają swoją rolę i są obecne nie tylko podczas pobytu na statku, gdzie możemy dowolnie przełączać się między licencjonowanymi piosenkami, ale i w samej rozgrywce po udanej próbie podniesienia morale zespołu.
Rozgrywka polega na tym, że albo wybierzemy zwrot odnoszący się do tego, co mówili kompani, albo będziemy starali się zmotywować ich na swój sposób, korzystając z kluczowych słów złożonych w przemowę, która przypomina najbardziej sztampowe zwroty występujące w rockowych hitach. Jeśli się to uda, ekipa będzie jeszcze skuteczniejsza w walce, a do tego będzie sprawiać wrażenie, jakby poruszała się zgodnie z rytmem muzyki. Żałuję jedynie, że twórcy nie umożliwili wykupienia innych znanych utworów. Ponieważ obecny dobór 30 hitów, choć wśród nich znajdziemy kilka niespodzianek, jest dość tendencyjny, a niektóre jak Kickstart My Heart od Motley Crue są ostatnio obecne w niemalże każdej reklamie czy serialu nawiązującym do przedostatniej dekady XX wieku. Dlatego uważam za zaletę to, że twórcy nie zasypują gracza licencjowanymi hitami, a dawkują je, przez co, kiedy się pojawią, naprawdę wywołują uśmiech na twarzy.
Warto pamiętać, że to wciąż produkcja Marvela, więc sporo tu pełnych patosu orkiestralnych kompozycji przygotowanych przez Richarda Jacquesa. Kompozytor, który pracował między innymi przy pierwszej części serii Mass Effect, zadbał o to, aby jego dzieła były epickie i wywoływały konkretne emocje w trakcie filmowych scen. Jednak praktycznie żadna z nich się nie wyróżnia, co tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że hard rock jest ważniejszym elementem. Dlatego to utwory stworzone przez Steve’a Szczepkowskiego i Yohanna Boudreaulta dla fikcyjnego zespołu Star Lord, którego główny bohater jest wielkim fanem, zostały dodatkowo wydane na osobnej ścieżce dźwiękowej imitującej album długogrający i słuchając ich naprzemiennie z licencjowanymi klasykami nie odstają pod względem jakości. Co prawda im także można zarzucić, że jedynie wpisują się w ramy gatunkowe, ale to taka sama pozytywna energia, jaka płynie z repertuaru KISS, Iron Maiden czy Twisted Sister, dzięki czemu z marszu wpadają w ucho.
Obecny dobór 30 hitów, choć wśród nich znajdziemy kilka niespodzianek, jest dość tendencyjny.
Ponadto odgrywają one ważną rolę w fabule, bo towarzyszą nam, kiedy udajemy się na nową planetę i od czasu do czasu możemy sterować statkiem lub akcja przenosi się do czasów dzieciństwa Petera Quilla i w retrospektywnych rozmowach z matką przewija się temat pójścia na koncert wspomnianego zespołu, a jak się okazuje — rodzicielce cięższe brzmienia nie są obce. A jakby tego było mało, to także teksty zdają się nawiązywać do Strażników i ich przygód, czego świetnym przykładem jest Space Riders With No Names. Moim zdaniem jest to odzwierciedlenie słów, które Steve Szczepkowski wypowiedział w oficjalnym materiale skupiającym się na znaczeniu muzyki w Marvel’s Guardians of the Galaxy: „Rock’n’roll to nie tylko dźwięki, ale także widoki i dźwięki. Chcieliśmy uczcić cały rock ‘n’ roll, Strażników, ich dysfunkcyjną rodzinę i wszystko, co się wokół tego dzieje”.
Na Marvel’s Guardian of the Galaxy składają się 72 kompozycje, które na Spotify łącznie tworzą prawie 5 godzin muzyki, a mogłyby ukazać się jako 3 osobne albumy. Muszę przyznać, że to właśnie ścieżka dźwiękowa była dla mnie czynnikiem decydującym o tym, że zainteresowałem się Strażnikami. Dlatego jeśli jesteście fanami ejtisowych klimatów, to powinna to być dla Was, drodzy Czytelnicy, pozycja obowiązkowa, ponieważ jak żadna inna gra perfekcyjnie oddaje tamten styl.