Monster Hunter Rise był wszystkim, czego potrzebowałem w czasie globalnej izolacji. Dzięki grze poznałem nie tylko sympatyczne grono miłośników marki Monster Hunter, ale na nowo rozkochałem się w muzyce do japońskich produkcji. Dlatego mój apetyt na dodatek w postaci Monster Hunter Rise: Sunbreak był na tyle ogromny, bym uwierzył, że otrzymam powtórkę z rozrywki oraz ścieżkę dźwiękową godną swojego pierwowzoru. Ale zazwyczaj, jak to bywa z oczekiwaniami, nie zawsze można wszystkie spełnić.
Dostajemy śródziemnomorskie portowe klimaty.
Gra Monster Hunter Rise: Sunbreak zabiera nas w odległe zamorskie krainy Elgado, gdzie jako już utytułowany pogromca potworów stajemy przed nowym wyzwaniem, zagrażającym tamtejszym terenom. Nie wdając się szczegółowo w fabułę, która jest równie niewymagająca, jak to było w przypadku podstawki Monster Hunter Rise, wyruszamy raz jeszcze na polowanie, tym razem legendarnych (Malzeno, Lunagaron, Shogun Ceanataur) bestii stwarzających problemy mieszkańcom pobliskich wiosek.
W kwestii rozgrywki niewiele się zmieniło, aczkolwiek twórcy gry posłuchali swojej wiernej społeczności, dostarczając przeróżne udogodnienia usprawniające system, który już wcześniej dla wielu z nas był satysfakcjonujący. Co do samej oprawy muzycznej w Monster Hunter Rise: Sunbreak można powiedzieć, że ta nadal stoi na światowym poziomie, choć nieco odbiega od tego, do czego kompozytorzy zdążyli już nas przyzwyczaić w Monster Hunter Rise.
Mowa oczywiście o atmosferze dalekiej Azji oraz rozpływających się dźwiękach przywodzących nam klimat baśniowej, feudalnej Japonii. W dodatku Monster Hunter Rise: Sunbreak możemy o tym zapomnieć, w zamian dostajemy śródziemnomorskie portowe klimaty mieszające się z monumentalnymi, chóralno-organowymi kompozycjami, okraszającymi gruzy opuszczonych zamczysk lub średniowiecznych budowli zamieszkiwanych przez niebezpieczne stwory.
Muzyka zatem pompuje do naszych żył adrenalinę potrzebną do stoczenia niejednej bitwy w trakcie naszych przygód w krainie Elgado, a jak trzeba, łagodne dźwięki akordeonu umilą nam czas spędzony w portowym miasteczku. Jak już wspominałem, ścieżce dźwiękowej do Monster Hunter Rise: Sunbreak nie mam nic do zarzucenia, choć nie ukrywam, że samo podejście do muzyki jest tutaj dość bezpieczne, wręcz momentami oczywiste. Wolałbym jednak, by kompozytorzy zaryzykowali, używając niestandardowych metod kompozytorskich.
Liczyłem na coś jeszcze bardziej odkrywczego, a wręcz eksperymentalnego.
Może dla mieszkańców Japonii taka muzyczna europejska bryza będzie czymś orientalnym, odwrotnie do tego, czego ja bym osobiście oczekiwał po soundtracku do Monster Hunter Rise: Sunbreak. Ostatecznie nie jestem zawiedziony, ale po genialnej oprawie w Monster Hunter Rise liczyłem na coś jeszcze bardziej odkrywczego, a wręcz eksperymentalnego. Kto wie, może jeszcze wszystko przed nami?