Hideki Kamiya, znany wsród graczy ze swojego absurdalnego humoru, raz jeszcze zabiera nas w świat czarnej magii i ciężkich gnatów noszonych przez tytułową wiedźmę, bohaterkę serii gier Bayonetta. Trzecia odsłona popularnego slashera tym razem porywa nas w wir szalonych wielowymiarowych przygód, których nie powstydziłby się sam Doktor Strange. Nie zagłębiając się zbytnio w fabularne meandry produkcji, od razu muszę przyznać, że miałem duże oczekiwania muzyczne wobec trzeciej odsłony Bayonetty, które ostatecznie spłonęły niczym strój naszej wiedźmy podczas niejednej przemiany.
Momentami mam wrażenie, że autorzy muzyki naoglądali się za dużo produkcji ze stajni Marvela.
Niestety, pod kątem oprawy dźwiękowej Bayonetta z numerkiem trzy wypada najsłabiej na tle pozostałych odsłon serii. Dlaczego? Zanim wyjaśnię, w pierwszej kolejności wypadałoby przypomnieć, jak brzmiały dwie pierwsze ścieżki dźwiękowe do Bayonetty. Otóż oba albumy, choć były nierówne, to miały zawsze wspólny mianownik w postaci mocnych tematów okraszających nasze niezliczone starcia z hordami potworów. One właśnie atakowały nasz słuch absurdalnymi aranżacjami utworów ze złotej ery jazzu, zachowując przy tym choć trochę balansu względem tego, co widzieliśmy na ekranie. Mieszanina ekscentrycznego j-popowego stylu z mocnymi riffami gitar była tym, za co gracze pokochali oba soundtracki.
Owszem w dalszym ciągu zachowano podobną stylistykę w trzeciej części Bayonetty, aczkolwiek to jest niewielki kawałek z całości, do którego tylko pewna część graczy z uśmiechem na twarzy będzie wracać. W zamian otrzymaliśmy nierówne wokalizy do jeszcze bardziej kiczowatych piosenek towarzyszących nam na polu walki z pompatycznym filmowym zacięciem. Momentami mam wrażenie, że autorzy muzyki naoglądali się za dużo produkcji ze stajni Marvela, które przyczyniły się do powstania takich potworków. Co z tego, że wszystko brzmi monumentalnie i dynamicznie, skoro ostatecznie nie trzyma się konwencji, w jakiej została zaprojektowana gra. Nie wątpię, że pewna część graczy przyjmie pozytywnie ten soundtrack, choć w pierwszej kolejności wypadałoby na całość spojrzeć z dystansem.
Moim największym zarzutem wobec ścieżki dźwiękowej do trzeciej odsłony Bayonetty jest nierówna różnorodność stylistyczna utworów, bo przecież nie powinno to mieć miejsca, a jednak się stało. Za duża rozpiętość gatunkowa przyczyniła się nie tylko do niepotrzebnego rozciągnięcia w swojej strukturze instrumentalnej kompozycji, ale sam odbiór piosenek momentami aż kłuje w uszy. Głównymi winowajcami nie są kompozytorzy, ale sama linia fabularna gry, która ma więcej dziur logicznych niż ser szwajcarski. Ponadto zbyt duża liczba zatrudnionych kompozytorów w tym projekcie przyczyniła się także do tego, że sam odbiór soundtracku momentami jest po prostu męczący, no może z nielicznymi wyjątkami.
Nie wątpię, że pewna część graczy przyjmie pozytywnie ten soundtrack.
Naprawdę chciałbym znaleźć w sobie o wiele więcej entuzjazmu wobec muzyki do nowej Bayonetty, ale jak bardzo bym się nie starał, to niestety pracę artystów oceniam na bardzo przeciętną. Pewna część z Was uzna moje wypociny za skandal i kalanie dziedzictwa Hidekiego Kamiyii, ale nie oceńcie mnie źle. Nadal uważam, że za to, co zrobił Kamiya przy technologii, jaką oferuję Nintendo Switch, należy się producentowi ukłony oraz grad oklasków, aczkolwiek od strony muzycznej trzecia Boyonetta jest dobrym przykładem tego, że czasem warto wybrać minimalizm, niż pójść w stronę fajerwerków.