Kilka miesięcy temu Światowa Organizacja Własności Intelektualnej (WIPO) przy ONZ rozpisała się w swoim raporcie na temat negatywnego wpływy streamingu na branżę muzyczną. I co? I nic. Bo choć opisano ze szczegółami wszystkie bolączki związane z tym tematem, większość wniosków zawartych w dokumencie znana jest od dawna. Na horyzoncie wciąż brak sensownego rozwiązania dla artystów, dlatego sami starają się je znaleźć na własną rękę. Zaś odbiorcom jest wszystko jedno, dopóki muzyka dalej będzie grała. Oczywiście, za uczciwą cenę.
Branża muzyczna od lat bije na alarm, że serwisy streamingowe szkodzą zarówno jej, jak i konsumentom. Problemem są przede wszystkim kwestie finansowe — o tym, że serwisy streamingowe płacą muzykom zdecydowanie za mało, pisaliśmy na łamach portalu kilka miesięcy temu. WIPO poszła nawet o krok dalej, wprost oskarżając Spotify, że firma kłamie na temat zysków i kwot, jakie wypłaca artystom (co innego piszą na stronie internetowej, a co innego w oficjalnych dokumentach). Kolejnym dużym problemem są playlisty, które mocno faworyzują znane nazwiska, podczas gdy niezależni artyści są marginalizowani. Dlatego muszą sami zadbać o to, by ich twórczość została w jakikolwiek sposób zauważona.
Do tego dochodzi również mnóstwo mniejszych, jednak równie istotnych wątków, jak np. zbijanie zysków na gromadzeniu danych użytkowników, czy degradacja statusu muzyki do roli produktu. Polecam lekturę całego raportu pod tym adresem. Jednocześnie odradzam czytanie jego przekładów na polskich portalach — zdecydowana większość z nich stawia duży nacisk na problemy związane z pieniędzmi, pomijając pozostałe wnioski, albo ograniczając je do jednozdaniowej wzmianki. Do tej pory mam przed oczami jedną z takich stron: w leadzie napisano dużymi literami, że streaming szkodzi również odbiorcom, ale próżno szukać w tekście rozwinięcia tej myśli.
A to, co o usługach streamingowych myślą sami konsumenci jest akurat w tym wszystkim najistotniejsze. Niedługo po opublikowaniu raportu na forach internetowych zaroiło się od komentarzy. W zdecydowanej większości przeważały opinie osób, którym ta sytuacja jak najbardziej odpowiada. Zbierając wszystkie komentarze w jedno, otrzymujemy taki obraz: za 10-20 zł miesięcznie kupujemy dostęp do potężnego agregatu światowej muzyki w formie jednej aplikacji na telefonie. To zdecydowanie wygodniejsze rozwiązanie, niż śledzenie na bieżąco nowinek muzycznych i żonglerka płytami kupionymi w sklepie. “Gdyby nie Spotify, to bym nie słuchał muzyki wcale tak naprawdę. Mam lepsze rzeczy do roboty niż śledzenie 5-10 artystów, których słucham i latanie po sklepach za ich płytami (…) czy też ogarnianie wersji cyfrowych” – czytam na jednym z forów.
Także argument o playlistach faworyzujących co bardziej znanych muzyków wydaje się być nie do końca trafiony. Komentujący zwracają uwagę, że niemal każda usługa posiada swoje własne „Discover Weekly”, na których co tydzień pojawiają się utwory niszowych artystów. A już w szczególności da się takich zauważyć w sekcjach tematycznych. Sam od czasu do czasu zaglądam do sekcji „indie rock” i w ten sposób odkrywam zupełnie nowe brzmienia. „Nie ma lepszego medium, niż streaming do odkrywania muzyki. Niby gdzie miałbym ją odkrywać? W sklepie z płytami? Muzyki, której słucham, nie ma w dystrybucji poza rodzimym krajem” – napisał inny internauta. Wszystko to wygląda piękne, z jednym małym zastrzeżeniem: trzeba spędzić trochę czasu i przekopać się przez tonę śmieci, żeby natrafić na perełki.
W zdecydowanej większości przeważają opinie osób, którym ta sytuacja jak najbardziej odpowiada.
Osobna kwestia dotyczy tego, że co bardziej znani artyści są zdecydowanie mocniej promowani na platformach streamingowych od innych. Ten argument również w sumie nikogo nie dziwi, bo problem jest znany jeszcze z czasów radia FM. Wyznacznikiem rozpoznawalności jest przede wszystkim pieniądz: im więcej zapłacisz, tym więcej i częściej twoja twórczość będzie pokazywana. Nieprzypadkowo ten jeden utwór, który usłyszeliście dzisiaj w radiu, pojawił się w ciągu dnia kilka, a nawet kilkanaście razy. Stąd też obawa, że streaming ze swoimi playlistami niedługo podzieli los radia i dojdzie tym samym do zubożenia kulturalnego słuchaczy. W tym momencie wyłania się podstawowa różnica pomiędzy tradycyjnym radiem a streamingiem: playlista w radiu jest układana przez człowieka, planowana z wyprzedzeniem i słuchacz nie ma żadnego wpływy na jej kształt. Treści playlist w serwisach streamingowych zależą od bardzo wielu czynników, a te zarządzane są przez algorytmy. Mało tego, każdy z użytkowników może również stworzyć swoje playlisty według własnego upodobania. Jeśli zatem ktoś chce słuchać w kółko trzech artystów na krzyż, robi to na swoje własne życzenie. Świadomy słuchacz kreuje swoje własne radio.
Zyski muzyków ze streamingu swoich utworów pożera górny procent. Innymi słowy, jeśli twój utwór ludzie odtworzą tysiąc razy, to może dostaniesz tego dolara. Dane i liczby jasno pokazują, że takie działania nie powinny sprzyjać tworzeniu muzyki. Ale ta dalej powstaje. Wszyscy zdają sobie bowiem sprawę z tego, że platformy streamingowe, z których korzystają setki milionów użytkowników na świecie, służą jedynie do promocji. Chcąc zarabiać na swojej twórczości realne pieniądze, artyści szukają alternatyw. Z lepszym lub gorszym skutkiem.
Największe zyski generują oczywiście koncerty. Jednak w dobie pandemii takie widowiska są obecnie trudne do zorganizowania, nie mówiąc już o znacznie większym ryzyku, że koszta nie zostaną zwrócone. Dlatego spora część z nich swoją działalność przeniosła do internetu. Z jednej strony jest Bandcamp, który został w końcu dostrzeżony rok temu, chwalony za przejrzysty system rozliczeń z artystami, ale również mający swoje wady. Z drugiej strony pojawił się SoundCloud, który w kwietniu tego roku wprowadził nowe zasady rozliczeń z wpłat pieniędzy od słuchaczy do artystów — SoundCloud pobiera jedynie 25 proc. z każdej wpłaty. Jeszcze inne podejście prezentuje nieco mniej znana platforma z Niemiec, Resonate: za każde odsłuchanie utworu pobiera od użytkownika niewielką opłatę, a po 10 odtworzeniach użytkownik dostaje dany utwór na własność, już bez dodatkowych kosztów. Artysta ma z tego dolara.
Chcąc zarabiać na swojej twórczości realne pieniądze, artyści szukają alternatyw.
Warto też wspomnieć, że są i tacy muzycy, którzy… w ogóle nie myślą o tym, by zarabiać na swojej muzyce. A może raczej już o tym nie myślą. „Artyści w klimatach, w których ja siedzę, już od dawna nie są w stanie utrzymać się ze swojej twórczości i traktują to po prostu jako hobby. Twórczość nie zniknie, ludzie potrzebują się wyrażać nawet bez rekompensaty za to” – pisze jeden z internautów.
Wielką hipokryzją byłoby teraz napisać coś w stylu „streaming muzyki to zło”, kiedy samemu korzysta się z takich platform na co dzień. Nie zamierzam kłamać: podobnie jak cytowane przeze mnie osoby uważam platformy streamingowe za najwygodniejszą formę słuchania muzyki i odkrywania jej na nowo. W jednym miejscu mam zebrane utwory moich ulubionych artystów, w tym kompozytorów muzyki do gier, a także pokaźne playlisty, na które składają się m.in. soundtracki do gier, filmów anime i nie tylko. Te 20 zł wydanych co miesiąc pozwala otworzyć szeroko drzwi na świat muzyki tym, którzy do tej pory mieli do niego utrudniony dostęp.
Cyfrowy świat powoli, acz skutecznie wypiera erę płyt, które pozostaną domeną koneserów.
I mówię to z perspektywy kogoś, kto posiada kolekcję płyt CD, ale po prostu nie ma ich na czym słuchać. Ostatni odtwarzacz CD w naszym domu poszedł do naprawy i tyle go widziałem. Czy mam czego żałować? Przyznam szczerze, że nie bardzo. Niedawno na naszej grupie na Facebooku informowaliśmy o kolejnym wydaniu albumu CD z soundtrackiem do jednej z gier. Jeden z użytkowników zapytał, na czym ma odsłuchać płyty CD w XXI wieku. Jego pytanie, choć zabrzmiało mocno ironicznie, ma w sobie dużo prawdy. Cyfrowy świat powoli, acz skutecznie wypiera erę płyt, które pozostaną domeną koneserów.
Oczywiście, nie twierdzę, że jest idealnie — streaming muzyki wciąż ma swoje braki i wady, które irytują mniej lub bardziej. Nie zamierzam również przymykać oka na problemy, które dotyczą platform streamingowych (vide ostatnie zarzuty kierowane do Spotify), a które zostały jeszcze bardziej uwydatnione w raporcie WIPO. Czy to poprawi jakość usług? Czy artyści dostaną sowite wynagrodzenia za wykorzystanie ich dzieł, żeby nie musieli ciągle liczyć na darowizny od swoich fanów? Osobiście wątpię. Wprawdzie w raporcie WIPO zaproponowano jakieś rozwiązania (np. nieco kontrowersyjne, żeby wpłaty od słuchaczy do artystów były regulowane przez międzynarodowe organy), jednak wszystko zależy od postawy dużych korporacji i samych słuchaczy. I wychodzi na to, że na tę chwilę dla nich wszystko jest raczej ok.