Okami ma w sobie coś majestatycznego. Nie wiem, czy jest to kwestia samej muzyki, oprawy graficznej, opowiedzianej historii, czy może wszystkiego naraz. Wiem tylko, że grając w jakąkolwiek grę staram się na równi czerpać radość z samego grania oraz tego, że daną produkcję przeszedłem do końca, a w przypadku dzieła autorstwa nieistniejącego już Clover Studio szala zdecydowanie przechyliła się w jedną stronę.
Album jest masywny, bo złożony z pięciu płyt CD.
Tak, w Okami udało się postawić znak „<”, między dynamiczną akcją i chęcią przejścia całej gry, a napawaniem się klimatem roztoczonym wokół produkcji. I powiem szczerze, że rzadko kiedy zdarza się, żeby więcej radochy sprawiało mi bezstresowe przechadzanie się po polach Shinshū i ożywianie fauny za pomocą boskiego pędzla (a w tle pobrzmiewa Shinshuu Plains) niż niepohamowana chęć przeczytania napisów końcowych. Przyznam też, że i muzyka odgrywała w tym bardzo ważną rolę.
Ponieważ nie jest to coś, co można puścić w swoim aucie, będąc ściśniętym w autobusie ani tym bardziej na siłowni. To zdecydowanie nie jest ten typ muzyki. Chcąc jej wysłuchać wpierw należy odciąć się od jakichkolwiek spraw i obowiązków, rozsiąść w fotelu, zamknąć oczy i puścić wszystko od początku do końca. Oczywiście, zdaję sobie sprawę z tego, że album jest masywny, bo złożony z pięciu płyt CD, a spora część z nich to kilku i kilkunastosekundowe wstawki. Ale uwierzcie mi, naprawdę warto.
Komponując utwory do Okami Masami Ueda, Hiroshi Yamaguchi, Rei Kondoh oraz Akari Kaida garściami czerpali z tradycyjnej muzyki klasycznej nurtu dalekowschodniego, co w połączeniu z malowniczą (dosłownie) oprawą graficzną w stylu malowideł Suiboku-ga doskonale buduje atmosferę rodem z japońskiej mitologii. Na album składają się okazałe i melodyjne utwory, przypominające to, co najlepsze w Gagaku – japońskim stylu klasycznej muzyki ludowej odgrywanej na cesarskim dworze, z wykorzystaniem tradycyjnych instrumentów. At Last the Time Has Come, True Kagura, Confronting Ushiwaka – to tylko niektóre przykłady, w których da się usłyszeć hichiriki, shamisen, kilka taiko i kakko, gong, oraz kilka mniejszych dźwiękowych ozdobników jak dzwoneczki. Nic tylko siąść i zanurzyć się w dźwiękach starodawnej Japonii.
Dostaliśmy album spójny i zróżnicowany jednocześnie.
Chociaż muzyka w Okami nawiązuje do głębokiej tradycji nie oznacza to jednak, że do samego końca mamy do czynienia z tworem na wskroś japońskim. Niektóre utwory łączą w sobie główne jej cechy, jak bogactwo instrumentalne i melodię, z rytmiką znaną w muzyce popularnej i klasycznej zachodu. To sprawiło, że dostaliśmy album spójny i zróżnicowany jednocześnie: pod względem wydobywanych melodii całość kultywuje japońską kulturę i tradycję, ale też stanowi miks utworów spokojnych, niczym prosto z dworu Cesarza (wspomniane Shinshuu Plains, ale też Kamiki Village czy Hanasaki Valley, z wykorzystaniem ryūteki, skrzypiec, wiolonczeli, trąbki i tuby) z tymi nieco bardziej żwawymi. Ma to przypomnieć, że Okami jest też grą akcji (wszystkie melodie z motywem „Wielkiego Wojownika” Susanoo, a także Competition with Idaten, Red Helmet’s Extermination i wszystkie inne związane z walką z głównym przeciwnikiem i jego poplecznikami. W tych przypadkach szczególnie wyróżnia się shakuhachi).
Nie przez przypadek mówi się o Okami jako o „typowo japońskim The Legend of Zleda: Twilight Princess”. Ponieważ i w jednym i drugim widać wyraźnie tę granicę pomiędzy koniecznością przejścia tytułu a napawaniem się tym, nad czym developerzy tak ciężko pracowali. Jednak, jak już wspomniałem na początku, w przypadku Okami ta granica została postawiona nierówno. Ekipa z Clover Studio stworzyła grę z klimatem, której trudno odmówić niepowtarzalności oraz tego, że kultywuje pogląd, że powrót do korzeni nie jest taki zły. Ta atmosfera zdecydowanie udziela się, a muzyka, wydobywająca się z głośników, jest tego pięknym dopełnieniem.