Na początku roku mieliśmy okazję przez kilka dni pograć w demo gry Pharaoh: A New Era — remaster klasycznego Faraona, wydanego przez Sierrę w 1999 roku. Twórcy postanowili nie tylko poprawić grafikę czy interfejs, ale też na nowo nagrać ścieżkę muzyczną. W jej przypadku nie mamy do czynienia z remasterem, ale z nagraniem utworów od zera w nowej aranżacji. I gdy tak ogrywałem sobie demo, zaczęły rodzić się we mnie obawy. Powodem było to, że muzyka, która dotarła do mnie z głośników, naprawdę mnie nie zachwyciła. A im dłużej grałem, tym gorzej było.

Wrota do muzycznego królestwa faraonów

Niby melodie są te same, ale ich aranżacja przyprawia o ból głowy. Przykładowo, wprowadzona nagle polifonia melodii mnie przytłoczyła. A niektóre akordy czy ornamentyka dźwiękowa wygrywana na instrumentach brzmią przesadnie nowocześnie. Wydaje mi się, jakby w pogoni za nowoczesnością, kompozytorzy poszli w kierunku bliskowschodniego pop, a nie tradycji kulturowych. Muzycznie dzieje się za dużo.

Boję się, że muzyka do nowego Faraona będzie przykładem tego, czego nie wolno robić, decydując się na remaster klasyki.

I te kilka elementów połączonych z generującą chaos polifonią strasznie mnie odrzuca. Pokuszę się o odrobinę sarkazmu mówiąc, że to, co kompozytorzy zrobili z muzyką, odzwierciedla to, co zrobiono z oprawą graficzną — zmieniono wszystko w komiksową grę mobilną. Boję się, że muzyka do nowego Faraona będzie przykładem tego, czego nie wolno robić, decydując się na remaster klasyki.

Może to, że tak krytycznie podchodzę do nowej muzyki i boję się o to, co z tego ostatecznie wyjdzie, jest efektem nostalgii. Nie zmienia to faktu, że do soundtracku z nowego Faraona nie zamierzam wracać.

Czytaj więcej:

Współpracownik

Wojciech Usarzewicz

Od lat 90. interesuje się muzyką do gier, a wśród ulubionych kompozytorów wymienia Ruskaya, Haaba i O’Donnella. Komponuje hobbystycznie i regularnie pracuje ze słowem pisanym.