Czym powinien się cechować sequel doskonały w grach wideo? Odpowiedź na to pytanie zna chyba każdy gracz, który choć raz się zawiódł na kontynuacji swojej ukochanej serii. Wskażmy kilka pewniaków. Odpowiednio rozwinięta rozgrywka względem poprzednika – zdecydowanie. Wyważone zmiany w mechanice – owszem. Większy rozmach – czemu nie. Ulepszona oprawa graficzna – byłoby miło. Trudno jest jednak wyobrazić sobie sequel rzekomo idealny, który (co najmniej) nie trzyma poziomu pod względem muzyki.
Heral wraz z Billym Martinem przeszli samych siebie.
Jakiekolwiek próby krycia entuzjazmu chyba mijają się tutaj z celem, ponieważ w kwestii oprawy audio Rayman Legends zdecydowanie przewyższył nasze – i tak bardzo wygórowane – oczekiwania. Christophé Heral wraz z Billym Martinem przeszli samych siebie, tworząc dzieło plasujące się na absolutnym szczycie OST do gier zręcznościowych. Cały ten soundtrack składa się aż z 47 kawałków, nie pozwalając słuchaczowi ani na chwilę nudy. Z uwagi na tak pokaźną ilość skoncentrujemy się więc na zbiorze najbardziej interesujących w naszym mniemaniu utworów w charakterze przykładów.
Poczynając od kubańskiej rumby, a na persko brzmiących melodiach kończąc, tutejsze kompozycje wypełnione są po brzegi ciekawymi rytmami charakterystycznymi dla przeróżnych zakątków świata. Różnorodność po raz kolejny jest siłą OST do przygód Raymana. To samo tyczy się znanych już motywów, które – prezentując obłędnie bogatą jak na jedną grę paletę stylów muzycznych – transformują się w zaskakujący sposób, racząc nas niecodziennymi brzmieniami. Kolejny raz Heral i Martin dowiedli też, że po mistrzowsku radzą sobie z sekcją rytmiczną. Tempo i dynamika utworów zostały perfekcyjnie wycelowane tak, aby współgrały z samą rozgrywką. Już Rayman Origins OST pod względem instrumentów perkusyjnych był nie lada wydarzeniem dla każdego ich fana, a tym razem dwójce kompozytorów udało się przebić samych siebie. Ale wszak nie samym werblem człowiek żyje!
Na szczęście w tym przypadku imponujące już instrumentarium Heral rozszerzył o takie dodatki jak lira korbowa, dudy czy pomort, które prezentują się w poszczególnych kompozycjach niezwykle atrakcyjnie. Potwierdzają się tutaj słowa autora z wywiadu – mamy prawdziwą ucztę z zakresu instrumentów wywodzących się ze średniowiecza. Dla przykładu warto posłuchać choćby Castle Invaded oraz Medieval Dragon. Oczywiście przygody naszego małego bohatera nie zostały pozbawione tych instrumentów, za które tak bardzo przecież chwaliliśmy część poprzednią, a mianowicie kazoo (wykorzystywanego tu sporadycznie do iście groteskowych fanfar) czy ukulele (użyte nieco bardziej oszczędnie). Większość tych instrumentów “ogarnął” sam Heral, nie sposób jednak umniejszyć tutaj roli orkiestry – tytuł taki jak Orchestral Chaos nie znaczy w przypadku Rayman Legends nic pejoratywnego. Orkiestra błyszczy jednak najbardziej w utworach do plansz o stylistyce antycznej. Za przykład niech posłuży niesamowicie dynamiczne Hades’ Abode.
Tym razem otrzymaliśmy również świeży zestaw brzmień o charakterze orientalnym. W samej grze usłyszeć je można na przykład podczas wyzwań w dojo (Shaolin Challenge). To jednak nie jedyna nowość w kwestii klimatów muzycznych – w Legends pojawiły się bowiem motywy szpiegowskie. O ile inspiracje dziełami filmowymi o takiej właśnie tematyce są tutaj zupełnie jawne, to warto podkreślić, że mamy do czynienia z uroczą, kreskówkową niemalże trawestacją. Słychać to w dźwiękach i widać w tytułach: Dive Another Day, Toadfinger, The Spy Who Kicked Me. Lekko dubowa stylistyka z ciekawymi akcentami (jak na przykład beatbox w ostatnim z wymienionych kawałków) momentalnie wprowadza odpowiedni nastrój.
Powracają również klimaty latynoamerykańskie, lecz tym razem oparte głównie nie na inspiracjach kulinarnych jak w Origins, a na tamtejszej kulturze oraz wierzeniach w życie pozagrobowe (Grim Fandango, anyone?). Fiesta de los Muertos opiera się na kilku różnych grzechotkach i specyficznych już dla przygód Raymana karykaturalnych wokalizach. Przy tej okazji podkreślmy ogólnie duże znaczenie partii gwizdanych, które pojawiają się w wielu utworach i bardzo przyjemnie rozluźniają atmosferę.
W poprzedniej części gry mieliśmy bieganie po pięcioliniach wśród pustynnych piasków, zaś tym razem rola muzyki została wyróżniona poprzez całe plansze – już nie tyle “muzyczne”, a w pełni oparte o sferę audio. Są to levele przebiegane szaleńczo do rytmu konkretnej melodii – gracz musi skakać i uderzać równo z dźwiękami, całe otoczenie również zmienia się zależnie od treści ścieżki dźwiękowej. Co istotne, w każdym przypadku najpierw powstał konkretny kawałek o precyzyjnie dobranym tempie i strukturze – na jego podstawie następnie tworzono planszę. Pod względem designu musiało to być dosyć karkołomne wyzwanie, tym bardziej więc cieszy fakt, że efekt końcowy się w pełni udał. Za partie gitarowe odpowiada uznany francuski muzyk David Soltany. Nie jest to bynajmniej jego pierwszy kontakt z grami – nagrywał bowiem już muzykę do kilku mniejszych produkcji, głównie na rynek mobile.
Mnogość instrumentów i stylów muzycznych.
Muzyka do zręcznościówek wzniesiona została na zupełnie nowy, wyższy poziom. Ścieżka dźwiękowa nowego Raymana pod każdym względem wypada bez zarzutu. Mnogość instrumentów i stylów muzycznych, świetne mapy muzyczne – to wszystko oparte na solidnych, a przy tym bardzo ciekawych aranżacjach. To tylko niektóre komplementy, jakimi obdarzyć można to dzieło i jego autorów. Wyraźnie słychać pełne zaangażowanie wszystkich członków zespołu, którzy włożyli w ten album nie tylko umiejętności i czas, ale również swoje dusze i serca.
Dawno nie usłyszeliśmy tak dużo tak dobrej muzyki słuchając pojedynczego OST. Nikogo nie zdziwi chyba to, że ścieżkę tą gorąco polecamy każdemu graczowi i melomanowi… a w zasadzie każdemu, kto po prostu czerpie radość z dobrej muzyki. Panowie Heral i Martin – brawa – wykonaliście kawał genialnej roboty!