Pewien wstęp tak naprawdę powinien zaistnieć jako osobny tekst, lecz na obchody trzydziestolecia Final Fantasy mamy wyłącznie rok. Co, biorąc pod uwagę, jak ogromną liczbę przeróżnych albumów spłodziła cała marka, jest szalenie krótkim wycinkiem czasu, uwierz mi. A skoro takowy wstęp mógłby rozpocząć wszystkie teksty dotyczące serii Piano Collections, równie dobrze można nim podkreślić pierwszy, jaki w tym kalendarzu przygotowaliśmy. Ten, który czytasz. Dlatego właśnie teraz odpowiemy na pytanie…
Płytki sprawdzają się dobrze w roli wstępu do przygody
…czym jest Piano Collections? Proste: cyklem albumów muzycznych poświęconych poszczególnym grom z katalogu Square (i -Softu, i -Enix), nie tylko zresztą Finalom, gdzie bierze się kilkanaście najpopularniejszych z nich kompozycji, by w wersji bardzo intymnej, zaaranżowanej wyłącznie na pianino, ponownie puścić w świat. Zmieniają się nazwiska zapraszanych artystów, daty wydania czy oprawy wizualne towarzyszące fizycznym wydawnictwom, lecz przewodnia idea pozostaje zawsze taka sama. Płytki sprawdzają się dobrze w roli wstępu do przygody, jej podsumowania lub swoistej zachęty dla osób z zewnątrz – piękniejszej połówki chociażby. O ile, rzecz jasna, słuchacz chwyta tego typu wrażliwość, lubi muzyczny seans w wersji sentymentalnej pod iskry z kominka i lampkę wina.
Piano Collections do „siódemki” dojrzewało dość długo – premierę albumu i gry dzieli prawie siedem lat. Jak wybrać materiał do małej kompilacji ze skarbca kilkudziesięciu kultowych kompozycji? Nie mam bladego pojęcia, ale najwyraźniej musiał zadziałać głos rozsądku. Są tutaj zarówno utwory pasujące – Aeris’ Theme, Tifa’s Theme – które od zawsze wydawały się idealnie skrojone pod pianino. Trafią się rzeczy kultowe, przez miliony fanów wiązane na zawsze z Final Fantasy VII, czyli Ahead On Our Way, J-E-N-O-V-A lub One-Winged Angel. Ale znajdziemy również ewidentne sygnały autorskiej wizji, tematy, które ktoś musiał rezolutnie przepchnąć na listę utworów. No bo jak inaczej wyjaśnić tutejsze wersje Gold Saucer, Rufus Welcoming Ceremony oraz – a może przede wszystkim, bo to piękna rzecz – Descendant of Shinobi?
Zaskakujące spostrzeżenie. To świetnie płynący krążek, niezależnie od stopnia znajomości materiału lub nawet jej braku. Poważnie, sprawdziłem na kilku przypadkowych osobach z najbliższego towarzystwa, które z marką Square Enix nie miały nigdy styczności. Wystarczy wyłącznie sympatia do instrumentu. Seiji Honda, bo to jego solowy popis właśnie, wykazał się mistrzowskimi umiejętnościami. Za jego sprawką bebopowy Cinco de Chocobo budzi we mnie uśpioną sympatię do Theloniousa Monka, Valley of the Fallen Star nabiera orientalnego posmaku, a motywy bitewne zamieniają się w wirtuozerskie, pełne napięcia improwizacje. Nie brakuje zatem emocjonalnych wahań oraz prawdziwej, albumowej narracji. Choć oczywiście najbardziej zabłyszczą spokojniejsze aranżacje. Te, które zapowiadałem wzmianką o winie i kominku. Moim sercem niepodzielnie rządzi melodia Yuffie. Przed poznaniem wersji z Piano Collections nie wiedziałem, jak głęboko zakorzeniona była od lat w moim sercu.
Gdybym miał odrobinę gorszy dzień, wylałbym pojemnik kwasu na męczące mnie od czasu do czasu Rufus’ Welcoming Ceremony. Ale to przez wrodzoną awersję do propagandowych, marszowych melodii. Poza tym – „siódme” wcielenie klawiszowej kolekcji Final Fantasy uwielbiam. To najlepsze oficjalne wydawnictwo, jakie spłodziło Final Fantasy VII. Krążek absolutnie samodzielny, pełny, poruszający. Wspominam o tym często na naszych łamach: kompletny soundtrack jakiegoś kultowego dzieła to jedno, inteligentna jego interpretacja to drugie. Tylko żałować pozostaje, że przygoda Clouda i spółki nie doczekała się czegoś więcej, jak Celtic Moon do „czwórki” czy Grand Finale do „szóstki”.
Tylko żałować pozostaje, że przygoda Clouda i spółki nie doczekała się czegoś więcej.
Dalej w uniwersum zasilanym Lifestreamem są tylko twory fanowskie oraz… całe morze dźwięków powiązanych z budzącą we mnie dość mieszane odczucia Kompilacją. Kto wie, może do nich jeszcze powrócimy. Na razie pozostańcie przy Piano Collections. Oto, na jakie szczyty, przy odrobinie talentu i wyczucia, może wspiąć się oprawa dźwiękowa dwudziestoletniej produkcji.