Włóczykij, staruszka, rozbójnik i diabeł grają w karty w gospodzie, popijając czeskie piwo. Każde z nich ma inne marzenie, ale żadne z nich nie może go spełnić samodzielnie. Tak zaczyna się krótka (około godzinna), ale wciągająca wyprawa po wspaniałej, nieco karykaturalnej krainie stworzonej przez studio Amanita Design.
Floex dla wielu miłośników niszowych gier jest niemal Mozartem.
Czeski deweloper to niepisany Andersen małych, baśniowych gier – i tak właśnie określiłbym Pilgrims. Gra wygląda jak kilka stron ze starej książki z folklorowymi baśniami dla dzieci i ręcznie malowanymi obrazkami.
Z kolei wsłuchując się w nią można łatwo zauważyć, że aranżacjami i klimatem przypomina ona choćby Samorost 3, w którym muzyka była dosłownie częścią questów. Swoją drogą w moim odczuciu był to chyba najlepszy soundtrack do gry indie, jaki słyszałem. Pisaliśmy o nim tutaj. To podobieństwo nie jest zresztą przypadkowe – obie ścieżki dźwiękowe stworzył Tomáš „Floex” Dvořák. Jeśli więc Amanita jest deweloperskim Andersenem, to Floex dla wielu miłośników niszowych gier jest niemal Mozartem, choć jego utwory nie są ogromne i orkiestralne – wręcz przeciwnie.
Muzyka w Pilgrims jest dokładnie taka, jak sama gra – mała, kameralna i bliska folkloru.
W Pilgrims Dvořák robi to, w czym czuje się najlepiej – tworzy mix akustyki i elektroniki. W takim wydaniu możemy posłuchać go nie tylko w grach (Machinarium i wspomniany Samorost 3), ale też na jego solowych płytach – choć często jednak nieco bardziej dynamicznych (na przykład John Doe Arise z albumu A Portrait of John Doe czy Casanova z albumu Zorya).
W szkole muzycznej nauczył się grać na klarnecie, dlatego ten instrument często prowadzi jego utwory – również w Pilgrims. Klarnet gra tu melodie melancholijne, ale zwiewne. Towarzyszą mu jednak instrumenty o trochę innym charakterze, które na przemian wychodzą mniej lub bardziej na pierwszy plan. Można wyłapać tu chropowaty puzon, przytłumiony kontrabas, skoczny akordeon czy cierpliwą gitarę akustyczną.
Cały ten zestaw naturalnych brzmień poprzeplatany jest elektroniką – czasem sekcją perkusyjną, czasem padami, które dodają trochę przestrzeni tej małej opowieści
Tak jak Amanita ma w zwyczaju, w grze nie uświadczymy ani jednego dialogu – jedynie uroczy bełkot pełen ekspresji i kilka pojedynczych słów po czesku. Mimo to szybko zżywamy się z bohaterami, a utwory zmieniają się w zależności od tego, co robimy (spróbujcie napić się piwa w karczmie…). Czasem snują się dęciakami, trochę jak w starej kultowej bajce o Rumcajsie, żeby za chwilę z całym impetem utrzymać rytm sceny.
Cały ten zestaw naturalnych brzmień poprzeplatany jest elektroniką.
A sceny tworzymy właściwie sami. Twórcy zostawili nam wolną rękę, więc włóczykijem, staruszką, rozbójnikiem i diabłem można harcować do woli przy naprawdę pięknej muzyce. Trzeba tylko być uważnym, bo diabeł tkwi w szczegółach.