Ten rok przepełniony jest rocznicami. 35-lecie The Legend of Zelda, 30-lecie Sonica, 30-lecie Street Fighter II, 25-lecie Resident Evil, 35-lecie Dragon Quesa… Mógłbym tak wymieniać. Dziś jednak zamierzamy przyjrzeć się obchodzącej srebrną rocznicę marce, która została w naszym kraju dostrzeżona dopiero za sprawą serialu emitowanego na Polsacie od połowy 2000 roku. Mowa oczywiście o Pokémonach.
Pokemony kończą w tym roku 25 lat. Dzieło Satoshiego Tajiri, który w dzieciństwie przedkładał kolekcjonowanie owadów nad naukę w szkole, niemal z miejsca stało się międzynarodowym hitem. Gry Pokemon Green/Blue/Red na GameBoya długo królowały na listach sprzedaży, a stworzony na ich podstawie kilka lat później serial anime pustoszył osiedlowe podwórka w Polsce. Pokemania zaszła na tyle daleko, że kieszonkowe stworki stały się także bohaterami mediów głównego nurtu. Nie muszę chyba wspominać, że w większości przypadków były one bohaterami negatywnymi. Do dzisiaj pamiętam obrazki z jednego z programów interwencyjnych, w którym oskarżano Pokemony o szerzenie hazardu wśród dzieci (chodziło o wymienianie się tazosami za pieniądze), czy o budowanie w ich głowach niezdolność do odróżniania świata rzeczywistego od wirtualnego.
Ale wróćmy do gier. W ciągu 25 lat marka Pokémon rozrosła się do potężnych rozmiarów. Główna seria gier liczy sobie co najmniej kilkanaście tytułów podzielonych na osiem generacji. Przyznaję się bez bicia, że ja zatrzymałem się na szóstej, wraz z wydaniem na Nintendo 3DS Pokémon X i Y. Coraz mniej ogarniałem, co się tam dzieje, pojawiało się coraz więcej Pokemonów i powoli traciłem rachubę. Ale nowe gry wciąż wychodzą, wkręcają się w nie nowe pokolenia. I to jest w tym wszystkim najlepsze.
Nie należy zapominać, że Pokémony to także wiele innych gier spoza głównej osi serii, które wychodziły równolegle. A tych trochę było: Hey You, Pikachu!, Pokémon Pinball, Pokémon Mini, Pokémon Trading Card Game, Pokémon Stadium, Pokémon GO i wiele innych. Zdecydowana większość tych tytułów okazała się sukcesem i do dziś ma oddane grono fanów. I moim zdaniem, każde z nich zasługuje na kontynuacje. Myślę, że powoli docieramy do tego momentu, kiedy to następuje. Powoli, ale jednak.
Po sukcesie wydanego kilka lat temu w Japonii Pokkén Tournament Bandai Namco Studios otrzymało zlecenie na stworzenie kolejnego projektu. Tym razem z jednym zastrzeżeniem: Pokémony miały być w nim przedstawione jako część połączonego świata, współistniejącego z ludźmi, a nie walczące między sobą. Trochę trudno wyobrazić sobie grę utrzymaną w tym uniwersum, w której zrezygnowano by z najbardziej charakterystycznego dla marki elementu. Jednak gdyby bliżej przyjrzeć się wszystkim grom o Pokemonach, jakie do tej pory wydano, to zdarzały się przypadki, kiedy to było możliwe. Pokémon Snap traktujący o robieniu fotek wszelkim stworzeniom jest chyba najlepszym przykładem.
Możliwość cykania fotek stworkom było jednym z marzeń fanów pokestworów.
Pokémon Snap autorstwa HAL Laboratory (twórcy m.in. Kirby i Mother) został wydany przeszło 20 lat temu na Nintendo 64 i już wtedy zrobił na fanach serii ogromne wrażenie. Trudno się dziwić, bo możliwość cykania fotek stworkom była jednym z marzeń fanów pokestworów. Gra była zabawna, na ekranie dużo się działo (niektóre trasy trzeba było pokonywać po kilka czy nawet kilkanaście razy, żeby odkryć wszystkie sekrety i zrobić unikatowe ujęcia), no i przede wszystkim była cholernie relaksująca. Jak na wycieczce w plener: jedziesz rowerem, wokół ładny krajobraz, a ty robisz zdjęcia tutejszej faunie.
Żałuję, muzykę w Pokémon Snap potraktowano bardzo po macoszemu
W tym momencie zaczyna się ciekawa rzecz: o ile obrazki w Pokémon Snap były, jak na tamte czasy, naprawdę ładne i robiły wrażenie, tak do tej pory nie jestem w stanie przypomnieć sobie ani jednego utworu, który towarzyszył mi podczas cykania fotek. Z pomocą przyszły mi liczne internetowe źródła, dzięki którym mogłem ponownie przesłuchać wszystkie melodie z gry. I owszem, dostajemy cały zestaw melodii typowych dla danego regionu, np. karaibskie rytmy na plaży, nieco mroczniejsze podczas zwiedzania jaskini, czy takie rodem z dzikiego zachodu odgrywane w trakcie przejażdżki przez dolinę. Ale żadne z nich nie zapadły mi głęboko w pamięć. Zakładam, że Ikuko Mimori jest szalenie utalentowany, jednak soundtrack jego autorstwa należy do gatunku tych, które mają po prostu robić za tło – muzyka ma być jak najmniej inwazyjna, aby gracz skupił swoją uwagę głównie na robieniu zdjęć Pokemonom. To zadanie soundtrack wykonuje perfekcyjnie, choć z drugiej strony żałuję, że muzykę w Pokémon Snap potraktowano bardzo po macoszemu.
Za to w przypadku wydanego niedawno New Pokémon Snap twórcy poszli w drugą stronę. Tutaj muzyka Hirokiego Hashimoto nie służy za tło, ona autentycznie towarzyszy graczowi podczas podróży po wyspie. Przemierzając takie rejony, jak Elsewhere Forest, Fireflow Volcano czy Founja Jungle czułem się tak, jakbym brał udział w przygodzie życia. Wszystkie utwory idealnie wpasowują się w otoczenie, dzięki czemu jeszcze lepiej można wczuć się w rolę podróżnika i odkrywcy. Oczywiście, to nie jest tak, że muzyka wybija się na pierwszy plan – bardziej bym powiedział, że dobrze uzupełnia się z obrazkami, które widać na ekranie. To jest właśnie coś, czego mi brakowało w pierwszej odsłonie.
Muzyka Hirokiego Hashimoto nie służy za tło, ona autentycznie towarzyszy graczowi podczas podróży po wyspie.
Oczywiście, można to tłumaczyć tym, że obie odsłony dzieli 20 lat różnicy. Jednak mając na uwadze to, jakie świetne gry ukazywały się na Nintendo 64 i jaką jakość sobą wtedy prezentowały, trudno mi uwierzyć w to, że w Pokémon Snap nie udało się ze sobą pożenić oprawy wizualnej z dźwiękową tak, żeby się wzajemnie nie wykluczały. Z drugiej strony, może za dużo wymagam od tej gry. Wszak Pokémon Snap to nie The Legend of Zelda: Ocarina of Time czy Super Mario 64, żeby chwalić ją pod niebiosa, mimo że obie gry ewidentnie nadgryzł ząb czasu. Nie jest to jakaś wybitna gra, żeby stawiać ją na piedestale, ale do dziś przywołuje miłe wspomnienia. New Pokémon Snap nie tylko skutecznie te wspomnienia przywołuje, a też dodaje i poprawia wszystko to, czego mi wtedy brakowało. Liczę, że z kolejnymi tytułami będzie podobnie.