Od czasów „dobrych” Prince of Persia mija 15 lat. Będą to kolejne urodziny Dwóch Tronów i trudno mówić, by seria od tamtej pory przeżyła drugi renesans. Niestety - ten, bez względu na kolejne próby, nie nadszedł. Podejścia do rewitalizacji serii spaliły na panewce, dzieląc graczy na fanów i antyfanów nowych produkcji.
O ile reboot z 2009 był czymś na tyle świeżym, że pozwolił Ubisoftowi na położenie na półki kolejnej iteracji bez zarzutów o nudę czy brak duszy (w przeciwieństwie do Zapomnianych Piasków), o tyle ciężko mówić, by seria cieszyła się powszechnym uznaniem z czasów pamiętnej trylogii: Piasków Czasu, Duszy Wojownika i Dwóch Tronów.
Środkowa pozycja tryptyku to gra wyjątkowa. Dusza Wojownika to ponure, brutalne i krwawe świadectwo zmagań Księcia z czasem i przeznaczeniem, za którego świetność odpowiedzialna jest niezwykła szczerość i konsekwencja w kreowaniu mrocznego i niebezpiecznego otoczenia. Pierwszy kontakt z nim to ponure i pamiętne menu rozgrywki napisane czerwoną, ostrą czcionką.
Chatwood i Zur powoli (Welcome Within) zapraszają gracza rytmiczną linią basową i męskimi wokalizami. Wchodzi gitara i wszystko staje się jasne – kolejne kilkanaście godzin, które spędzimy przed ekranem, będzie pozbawione wysokich tonów i baśniowości.
Chatwood i Zur napisali bowiem muzykę na tyle atrakcyjną i łatwo wpadającą w ucho, że potyczki z demonicznymi hordami nigdy nie tracą na intensywności i jakości.
W rzeczy samej, lwia część ścieżki dźwiękowej jest oparta o mocne riffy i zaraźliwe chwyty podbarwione etniczną estetyką – nie sposób nie tupać nogą czy delikatnie headbangować słuchając utworów At War with Kaileena czy Struggle in the Library. Wydaje się, że przez atrakcyjność soundtracku przemawia cała konwencja, na którą zdecydowali się twórcy. Dusza Wojownika to kapitalny „odmóżdżacz”, w którym większość problemów można rozwiązać przecinając wpół hordy przeciwników tryskających krwią na około, a mroczne zamczysko pełne jest pięknych, niebezpiecznych i skąpo ubranych kobiet.
Konsekwencja w wykorzystywaniu takich zgoła banalnych rozwiązań utrzymuje całą produkcję na powierzchni i nie pozwala jej ani na chwilę zwolnić. Kompozytorzy napisali bowiem muzykę na tyle atrakcyjną i łatwo wpadającą w ucho, że – czasem trudne – potyczki z demonicznymi hordami nigdy nie tracą na intensywności i jakości.
Zur i Chatwood ani na chwilę nie przestają przypominać graczowi, że pomimo delikatnie gotyckiej atmosfery, dalej znajdujemy się głęboko w magicznej i odległej Persji.
Połowie soundtracku Duszy Wojownika zostało przypisane typowo metalowe instrumentarium i brzmienie. Mocne utwory dają graczowi porządnego kopa i pozwalają na tworzenie na ekranie telewizora brutalnych teledysków z księciem siekającym hordy humanoidalnych strażników w coraz to bardziej pomysłowych choreografiach. Riffy i marszowe werble nie pozwalają ani na moment złagodzić podejścia gracza do proszących się o lanie wrogich zastępów.
Ani na chwile nie zapomina, że jest niepowstrzymanym i pełnym przemocy wojownikiem starającym się stawić czoła własnemu przeznaczeniu, bo ścieżka dźwiękowa cały czas pompuje w niego moc i determinację. Wybrana przez Ubisoft konwencja muzyczna to w gruncie rzeczy rozwiązanie, które dopięło całą grę na ostatni guzik i pozwoliło łatwiej zrozumieć, o jakie doświadczenie im chodziło – prostolinijne, satysfakcjonujące i dające poczucie niezatrzymanej potęgi.
Reszta muzyki kompozycyjnie lub orkiestracyjnie kłania się wschodnim klimatom. Czy są to cutscenki zilustrowane muzyką o bardziej symfonicznym charakterze, czy dark ambientowe szumy towarzyszące graczowi w trakcie zwiedzania mrocznego zamczyska, Zur i Chatwood ani na chwilę nie przestają przypominać graczowi, że pomimo delikatnie gotyckiej atmosfery, dalej znajdujemy się głęboko w magicznej i odległej Persji.
Tutaj należy się kompozytorom poklask – bez względu na mnogość wyzwań i koniecznych do stworzenia nastrojów, utrzymują konsekwentnie pełną grozy atmosferę. Dzięki temu quasi-metalowa muzyka akcji nie kłóci się z underscorem i muzyką symfoniczną.
Kompozytorzy dołożyli znaczną część środków składających się na to brutalne i dające poczucie bezwzględności doświadczenie.
Dusza Wojownika to gra, której każdy aspekt skupił się na konsekwentnym drążeniu brutalnej i skupionej na prostej zabawie konwencji. To raj utracony serii i jej szczyt, do którego twórcy nie zdołali podejść drugi raz i zapewne już nigdy im się to nie uda. Stuart Chatwood i Inon Zur dali grze pazur i szorstkie krawędzie, które z kolei nadały drugiej części trylogii prostego, ale niepowtarzalnego nastroju. Dołożyli oni znaczną część środków składających się na to brutalne i dające poczucie bezwzględności doświadczenie.
Nie jest to zarazem kamień milowy muzyki do gier, bo jest to praca poprawna i być może konwencjonalna, ale sprawiająca swoją funkcję w wyśmienity sposób. Tak wyśmienity, że nie sposób powiedzieć o niej inaczej niż jak o świetnym w samodzielnym odsłuchu soundtracku, który warto wziąć na siłownię czy na ciężki dzień pracy. Dawka energii i chęć na dobrą jatkę gwarantowana.