2 Marca miałem okazję zagrać przedpremierowo w Sekiro: Shadows Die Twice i po kilku nieudanych dużych premierach na rynku gier śmiało stwierdzam, że szykuje się naprawdę solidny tytuł. Sekiro różni się pod wieloma względami od swoich poprzedników, choć wciąż widać i czuć, że to gra FromSoftware. Pod względem muzycznym szykuje się nam miła odmiana.
Sekiro różni się pod wieloma względami od swoich poprzedników.
Muzyka garściami czerpie z japońskiej kultury, aby ukazać nam krwawą erę Sengoku, ale to nie wszystko – jest tym razem obecna na każdym etapie rozgrywki. Na obszarze, który eksplorowałem, towarzyszyła mi budująca ciągłe poczucie niebezpieczeństwa sekcja smyczkowa z ozdobnymi artykulacjami w wykonaniu solowej wiolonczeli, a wraz z nimi bębny taiko, które leniwie, acz potężnie, biły rytm. Dokładnie, koniec z ciszą w trakcie przemierzania map. Co jest jeszcze ciekawe, każde starcie, nawet z podstawowym przeciwnikiem, uruchamiało bitewny utwór, który również bazował na smyczkach, choć tym razem grających rytmiczne ostinata z wtórującymi im żywszymi taiko.
Nieco inaczej miała się sprawa z dwoma minibossami: Samurai General oraz Chained Ogre. W ich przypadku mowa już o całej orkiestrze, która stanowiła raczej tło dla japońskiego fletu shinobue. Utwory skupiały się raczej na budowaniu napięcia poprzez ostinata, bogate partiie z taiko oraz statyczne efekty dźwiękowe, takie jak np. chóralne okrzyki. U ogra, niestety, usłyszałem w pewnym momencie dość nieprzyjemną część czysto orkiestralną, jaką dane nam było usłyszeć w mniej udanych utworach Yuki Kitamury z Dark Souls III.
Utwory skupiały się raczej na budowaniu napięcia poprzez ostinata, bogate partiie z taiko oraz statyczne efekty dźwiękowe.
Mam nadzieję, że takich będzie najmniej, choć i tak wychodzą o niebo lepiej na tle kakofonicznych potworków Motoi Sakuraby. Na tle wszystkich wymienionych utworów najciekawszy był temat muzyczny bossa o nazwie Corrupted Monk, z którym można się było rozprawić na dużym moście, skąpanym w jesiennych liściach. Utwór niezwykle naładowany ostinatami i perkusją, które z początku mogą kontrastować z gracją, z jaką porusza się wspomniany mnich. Dopiero shinobue dodaje ten aspekt śmiercionośnego piękna.
Już teraz jestem w stanie powiedzieć, czego się spodziewam po Sekiro, a spodziewam się ścieżki dźwiękowej bazującej przede wszystkim na sekcji smyczkowej z taiko, do której gdzieniegdzie dołączają statyczne, ozdobne brzmienia, flet shinobue oraz solowa wiolonczela, która od czasów Wyznań gejszy Johna Williamsa wydaje się być standardem dla soundtracków czerpiących, bądź osadzonych w kulturze Chin i Japonii.