Podczas gdy duże studia AAA mierzą się na raz z dwoma kryzysami – tożsamości i wizerunkowym – na scenę wkraczają gry indie, którym w końcu poświęca się znacznie więcej należytej uwagi. Szczególnie zyskują na tym młodzi i mniej znani kompozytorzy — rosnące zainteresowanie grami indie sprawia, że ich twórczość może zaistnieć w świadomości szerszej publiczności. Pytanie brzmi, czy studia niezależne odpowiednio wykorzystają daną im szansę?
Rozmyślając nad tym, w jaki sposób podsumować miniony rok, trudno nie wspomnieć o problemach, które spadły na dużych graczy w branży, a o których było głośno przez cały rok, m.in. oskarżenia o seksizm, nierówność płac, próby tuszowania tych problemów (nawet metodami skrajnie nieetycznymi), nieudane próby zbijania kasy na nostalgii graczy i wypuszczanie na rynek półproduktów (tak się kończy wieczne olewanie QA). Tak, to nie był najlepszy rok dla gigantów pokroju Activision Blizzard, Rockstar czy Ubisoft. Przez lata żyli w świadomości, że są półbogami, u których stóp leży cały świat. Aż w końcu natrafili na godnego siebie przeciwnika — Kapitana Rzeczywistość, który dobitnie im wyjaśnił, że ta beztroska sielanka w końcu dobiegła końca.
Na palcach jednej ręki da się wymienić te produkcje AAA, które mogę uznać za oryginalne.
Również w kontekście wydanych przez nich gier trudno uznać ten rok za jakoś szczególnie udany. Owszem, pandemia sprawiła, że sporo tytułów zaliczyło opóźnienia, zaś to, co wyszło (i mówię tu o nowych grach, a nie remasterach) pod kątem technologicznym stoi na całkiem wysokim poziomie. Jednak na palcach jednej ręki da się wymienić te produkcje, które mogę uznać za oryginalne. Kiedy nagrywaliśmy odcinek podcastu, w którym podsumowaliśmy ostatni rok, przyznam, że byłem nieco zaskoczony tym, jak bardzo zgadzaliśmy się co do jednej kwestii: że większość współczesnych dużych produkcji nie wyróżnia się niczym szczególnym. Są do bólu schematyczne, rozbuchane do granic możliwości, stosują od lat te same mechaniki i designerskie tropy. Innymi słowy: są zachowawcze i nudne. I co roku dostajemy ich kolejną dawkę — zupełnie, jakby ktoś używał funkcji „kopiuj-wklej”.
Najzabawniejsze jest to, że te ostatnie kilka zdań zaskakująco dobrze opisuje to, co dzieje się z muzyką do gier triple-A. Przesłuchując soundtracki do dużych produkcji trudno nie odnieść wrażenia, że od lat w kółko słyszymy te same dźwięki. Faktem jest, że muzyka stoi na wysokim poziomie jeśli chodzi o jakość. Tylko co z tego, skoro kompozytorzy nie są w stanie wyjść poza utarte schematy — zupełnie jakby każdy z nich obrał sobie za cel, że chce być Hansem Zimmerem gier wideo. Zero eksperymentowania dźwiękami, zero podejmowania jakichkolwiek prób wprowadzenia odrobiny świeżości do skostniałej formuły. W efekcie dostajemy muzyczną papkę, którą równie dobrze można wykorzystywać zamiennie w każdym dużym tytule. Na ile powstanie takiej, a nie innej ścieżki dźwiękowej w danej grze wynika z inwencji artysty, a na ile wpływ na to mają krawaciarze z najwyższych pięter — tego nie wiadomo. Wiem tylko, po raz pierwszy od lat w mojej głowie pojawiły się myśli, czy przy takim obrocie spraw dalsza działalność gamemusic.pl ma jakikolwiek sens.
Pojawiła się jednak nadzieja. Przeglądając nasze redakcyjne archiwa, natrafiłem na dokumenty związane z głosowaniem na album roku w latach poprzednich. Wyraźnie widać w nich pewien trend, który znajduje swoje odzwierciedlenie na rynku gier wideo. Otóż od circa 2018 roku gry niezależne wypychają z piedestału produkcje AAA. Rynek gier indie zaczynał dość skromnie, jednak wraz z rozwojem cyfrowej dystrybucji, kawałek po kawałku, rozpychał się łokciami, zdobywając dla siebie coraz większe terytorium. Dziś indyki są wszędzie i zdobywają masę nagród, w tym te najważniejsze — tytuły gier roku. Po latach okazało się, że gdzieś pośród tych wszystkich monotonnych strzelanek, gier akcji i open worldów nadal kryją się oryginalne i nietknięte przez nikogo wizje, jak mogą wyglądać gry wideo.
Dziś takie osobistości jak Lena Raine, Jim Guthrie, Jessica Curry, czy Austin Wintory są już powszechnie znane i osiągają ogromne sukcesy.
Wraz z rozwojem gier niezależnych coraz większy rozgłos zdobywali młodzi kompozytorzy, których dzieła dopiero poznawaliśmy. Dziś takie osobistości jak Lena Raine, Jim Guthrie, Jessica Curry, czy Austin Wintory są już powszechnie znane i osiągają ogromne sukcesy. Ba, dzisiaj nie mamy żadnego problemu ze stawianiem ich obok uznanych kompozytorów, którzy przecierali szlaki jeszcze w latach 80. ubiegłego wieku. Ten trend widać również na naszej liście soundtracków nominowanych do albumu roku 2021, gdzie zdecydowaną większość stanowiły soundtracki do gier indie. W tych dziełach słychać, że tym ludziom chce się bawić dźwiękami, tworzyć cały czas coś nowego, rozwijać się. I choć nie mają miliardowego budżetu ani sprzętu, którym mogłoby się pochwalić NASA, są w stanie wydobyć niesamowite dźwięki, do których bardzo chętnie wracamy. Da się? Wszystko się da. O ile nie ma się związanych rąk.
Czy rok 2022 to czas zmian na rynku? Czy gry indie ostatecznie zastąpią nam AAA? Na aż taką rewolucję raczej bym nie liczył. Mimo wszystko gry wideo wciąż traktowane są przede wszystkim jako rozrywka, zaś warstwa artystyczna schodzi na dalszy plan. Studia AAA nie upadną, dalej będą tworzyć taśmowo gry dla swoich fanów, którym taka sytuacja odpowiada. Natomiast osobiście nie widzę potrzeby, żeby studia niezależne ścigały się w czymkolwiek ze swoimi większymi braćmi. Każde z nich ma swoją grupę odbiorców i własne sposoby, by zaspokoić ich potrzeby. Niemniej jednak sądzę, że w tym roku powinniśmy baczniej przyglądać się indykom. Ostatnie lata pokazały, że to właśnie w nich usłyszymy mnóstwo świetnej i, co ważne, oryginalnej muzyki. Nasza w tym głowa, żeby przekonało się o tym więcej graczy.