Shadow of the Colossus po pięciu latach od premiery powraca za sprawą muzyki, która oczarowała wiele osób niekoniecznie graczy. Ojcami tego sukcesu jest studio Team ICO (Fumito Ueda i Kenji Kaidou) oraz kompozytor Kow Otani. Wspólnymi siłami twórcy udowodnili, że współczesne produkcje mogą zaliczać się do dzieł sztuki.
Shadow of the Colossus to nie tylko graficzne arcydzieło i nowatorskie rozwiązania.
Zanim Kow Otani podjął się napisania partytury do Shadow of the Colossus, miał już na swoim koncie muzykę do seriali anime (w tym cenionego przez fanów tego gatunku – Haibane Renmei), a także do filmów spod znaku Godzilla i gier na stacjonarne konsole. Moim zdaniem to właśnie ta wiedza, zdobyta przy pisaniu ilustracji muzycznej do Haibane Renmei, umożliwiła powstanie niektórych kompozycji, jakie mamy okazję usłyszeć w Shadow of the Colossus.
Gra opowiada historię chłopca, który w poszukiwaniu możliwości wskrzeszenia zmarłej wybranki serca podąża śladami pradawnych stworzeń (Kolosów) po mitycznej krainie, by następnie je unicestwić. Monstra zbudowane ze skał i mchu wyglądają jak żywe obrazy – aż żal zabijać tak pięknie wykonane istoty. Jednak Shadow of the Colossus to nie tylko graficzne arcydzieło i nowatorskie rozwiązania, lecz i utwory poruszające serce niejednego gracza.
Muzyka od samego początku czaruje nas nie tylko subtelnymi dźwiękami etnicznych instrumentów budujących nastrój melancholii, ale również wkradającym się niekiedy dźwiękiem organ. Całość otwiera Prologue – To the Ancient Land. Epicki temat urzeka lirycznymi nutami bouzouki, która znakomicie podkreśla aurę mistycyzmu, zaś mocno wyeksponowane w tym utworze instrumenty smyczkowe (skrzypce, altówki, wiolonczele, kontrabasy) prowadzą główną melodię przy akompaniamencie chóru potęgującego klimat całego widowiska. W tym przypadku chór – Gey’s AX ukazuje podniosłość tematu, dzięki czemu muzyka autorstwa Kow Otani staje się bliższa sercu i duszy.
Przedstawiony przez twórców świat jest szary i opuszczony. Dlatego w najmniej spodziewanych momentach cisza jest przerywana przez utwory towarzyszące miejscom potyczek z Kolosami. Różnorodność tematów przejawia się w wielu lokacjach. Niewątpliwie do takich przykładów należy Sign of the Colossus, za pomocą którego kompozytor wykreował ulotny klimat zwiastujący obecność Kolosa. Jednak głównym atutem ścieżki dźwiękowej są kompozycje ze starć z ogromnymi istotami, z których każda ma swój własny odrębny reprezentacyjny temat.
W grze, zanim powalimy stworzenie na ziemię – w tle przygrywa nam melodia opisująca obraz Kolosa. To właśnie muzyka buduje rozmiary istot, a nie na odwrót. Najlepszym tego dowodem jest utwór Grotesque Figures ~Battle With the Colossus~, gdzie instrumenty dęte blaszane (rogi, trąbki, puzony, tuba basowa) odzwierciedlają cały obraz ogromnej poruszającej się postaci, którą musimy za chwilę powalić. Gdy już znajdziemy sposób by to zrobić, automatycznie uruchamia się kolejna melodia (The Opened Way ~Battle With the Colossus~), tym razem bardziej dynamiczna, nadająca całej bitwie jeszcze większą dynamikę.
Na szczególną uwagę zasługują utwory pod tytułem: A Violent Encounter ~Battle With the Colossus oraz Revived Power ~Battle With the Colossus. W obydwu najczęściej pojawiającym się instrumentem są skrzypce, ich tempo jest charakterystycznie jednostajne, nieliczne skoczne przejścia potęgują obraz bitwy, a przy tym ukazują nam artystyczne zacięcie kompozytora. Natomiast do moich faworytów należy nagranie A Despair-filled Farewell ~Battle With the Colossus~, które w niepowtarzalny sposób opisuje bitwę, jaką rozgrywamy w przestworzach na skrzydłach ogromnego ptaka. Autor miał tutaj nie lada wyzwanie, ponieważ musiał za pomocą muzyki oddać klimat rozgrywającej się w powietrzu walki.
Udało mu się to tylko dzięki umiejętnemu wykorzystaniu połączenia dynamicznej sekcji instrumentów dętych blaszanych, które zostały uzupełnione przez chór tworzący grawitację oraz instrumenty smyczkowe nadające całości tempa. Na sam koniec należałoby wspomnieć o Epilogue ~Those Who Remain~ niewątpliwie jest to dzieło stanowiące kropkę nad „i”, doskonale podkreślające nastrój albumu. Raz jeszcze wita nas sekcja smyczkowa grająca na tle chóru, czasem daje o sobie znać delikatnym dźwiękiem flet oraz harfa. Natomiast w połowie utworu kompozycja nabiera tempa, dźwięki instrumentów stają się coraz intensywniejsze, powodując u słuchacza podekscytowanie i przyspieszone bicie serca.
Czy w takim razie można coś zarzucić kompozytorowi?
Ogromna ilość różnych tematów, ich melodyjność oraz oryginalność nie należy do łatwych do opisania. Czy w takim razie można coś zarzucić kompozytorowi? Patrząc obiektywnie na cały album, po pierwszym odsłuchaniu można powiedzieć, że nie jest do końca idealny. I nie jest to doszukiwanie się minusów na siłę, lecz spojrzenie na całość trzeźwym okiem. Mowa oczywiście o rutynie, która czasem wkrada się, ale nie jest na tyle znacząca, by mogła zepsuć ogólny wizerunek płyty. Uważam, że mimo wszystko mamy do czynienia z najbardziej oryginalnym albumem ostatniej dekady, wartym tego, by posiadać go w kolekcji.