Muzyka grozy to dla kompozytora twardy orzech do zgryzienia. Założenia tego stosunkowo hermetycznego podgatunku i jego ewolucja doprowadziły bowiem do sytuacji, w której względnie łatwo jest skomponować soundtrack dobry, ale trzeba się wyjątkowo nagimnastykować, żeby nie zginął on w gąszczu równie upiornych partytur (a wiemy, że straszy też to, co nowe i czego nie znamy).
Współcześni twórcy śmiało więc korzystają z dobrodziejstw sound designu, a do swoich sekt werbują zastępy opętanych skrzypków, bębniarzy i wokalistów. W poprzednim The Evil Within turystyczne zapędy Sebastiana Castellanosa zaspokajaliśmy otoczeni aurą gęstej, przytłaczającej muzyki Masafumiego Takady. Co teraz? I kto teraz?
Za The Evil Within 2 zabrał się Masatoshi Yanagi, jeden z sound designerów pracujących nad poprzednią częścią serii. Informacja ta jest o tyle ważna, że pierwsza myśl, która przyszła mi do głowy podczas kontaktu z partyturą, to jej silne wykorzystanie mistrzowskiego technicznie sound designu. Dark ambient to dla Yanagiego najwyraźniej bułka z masłem (albo wieczorna modlitwa przy ołtarzyku).
Mistrzostwo to nie jest jednak czysto techniczne, bowiem momentami słychać na soundtracku rozwiązania tak ciekawe, że aż się proszą o gwiazdorzenie na pierwszym planie. Jednak zdecydowanie częściej szału nie ma, a sam fakt wykorzystywania w OST dźwięków otoczenia niczym nowym też nie jest. Na szczęście nawet pomimo odtwórczości wymiar sound designowy ciągle robi swoją robotę: jest upiornie, klimatycznie i niemalże w sam raz na zawał serca.
Bezpieczna odtwórczość i związany z nią zmarnowany potencjał to największa bolączka OST z The Evil Within 2.
Podobnie sprawa ma się z bardziej „organiczną” częścią muzyki grozy, to znaczy wtedy, kiedy instrumentów nie poddano większej obróbce niż wymagają tego obecne standardy audio. Skrzypkowie szaleją (momentami do spółki z fletami i dętymi), perkusiści kombinują, w co by tu przywalić, a wokaliści szepczą z gorliwością fanatyków religijnych; innym razem wszyscy zwiastują apokalipsę z werwą godną muzyki do Bloodborne. Elektronika do spółki z „organiką” robią to, co do nich należy: kiedy trzeba straszyć – straszą, kiedy potrzeba napięcia – dostarczają, a kiedy grunt dosłownie wali nam się pod nogami – dolewają oliwy do ognia. I wszystko jest w porządku.
Ale tylko w porządku. Wszystko to działa, lecz już to słyszeliśmy. Wielokrotnie. Ta bezpieczna odwtórczość i związany z nią zmarnowany potencjał to największa bolączka OST z The Evil Within 2: Masatoshi Yanagi zatrzymuje się w pół kroku między schematyzmem a małą rewolucją, w efekcie czego często dostajemy poprawny utwór z przebłyskami zaniedbanej innowacji. Jest odtwórczy również z tego względu, że Masatoshiemu Yanagi zdarza się cytować Takadę – nie tylko w kontekście fabularnym. Czułem się jakbym czytał książkę, z której w pamięć zapadają tylko niektóre akapity, a nie całe rozdziały.I nie jest to bynajmniej kwestia podgatunku.
Ten rozkrok boli tym bardziej, że muzyczną nowością w porównaniu do pierwszej części The Evil Within jest sfera emocjonalna… a z nowości tej niewiele zrobiono użytku. Trzy lata temu Masafumi Takada katował nas nieustającym napięciem, które mogło tylko rosnąć. Yanagi, na rozkaz fabularno-narracyjny drugiej odsłony serii, przeplata koszmarne wędrówki krótkimi wycieczkami w sferę emocjonalną protagonisty. Niestety robi to stosunkowo niewymyślnie, a brak polotu – nawet tłumaczony osobowością protagonisty – powoduje, że melomanowi z pewnym określonym stażem trudno będzie się w to emocjonalnie zaangażować.
W pierwszym The Evil Within refleksyjną nutę stanowiło nieśmiertelne Clair de lune Debussy’ego.
Na szczęście z pomocą przychodzi twórczość Piotra Czajkowskiego, którą twórcy w tej odsłonie wykorzystali. W pierwszym The Evil Within refleksyjną nutę stanowiło nieśmiertelne Clair de lune Debussy’ego. Tutaj: Czajkowski i jego Serenada na orkiestrę smyczkową C-dur Op. 48. Przyjemnie urozmaica to soundtrack i dodaje do niego delikatną płaszczyznę. To plus, chociaż niekoniecznie dla samego Takady, a też dla audio directora (Shuichi Kobori, który nota bene ma w soundtracku swój niewielki bezpośredni udział). The Evil Within 2, jako gra, skonstruowany został z myślą o szerszej widowni niż poprzednik. Tak też jest z muzyką – odchyły od normy to w końcu spore ryzyko.
Nie byłbym aż tak zawiedziony, gdyby „dźwiękonaśladownictwo” Masatoshiego Yanagi nie zdradzało swoich nowatorskich zapędów. Szkoda. Ale jak się nie ma, co się lubi… to się lubi, co się w Psychoplaźmie gubi.