Choć rok 2016 był pod wieloma względami bogaty w premiery gier wideo, a w szczególności ścieżki dźwiękowe, to mimo wszystko wyczekiwałem głównie jednego tytułu, który musiał przebyć żmudny proces twórczy, by móc w końcu trafić do moich rąk.
Mowa oczywiście o projekcie The Last Guardian, znanym niegdyś jako Project Trico, powstałym dzięki nieustępliwości wizjonerskiego designera Fumito Uedy oraz studiu genDESIGN, gdzie w ostatnim etapie powstawania gry pełnił on rolę konsultanta. The Last Guardian, jak i również pozostałe produkcje Uedy, wyróżniają się przede wszystkim nieszablonową fabułą oraz unikatowym projektem lokacji, podkreślanym przez klimatyczną oprawę audiowizualną.
Gra opowiada historię chłopca, który z niewiadomych nam początkowo przyczyn budzi się w tajemniczych ruinach u boku pradawnego stworzenia, Trico – przypominającego skrzyżowanie gryfa z kotem o ogromnych rozmiarach. By znaleźć wyjście para naszych bohaterów nie tylko będzie musiała sobie nawzajem pomagać, ale również stawić czoła sekretom ruin. The Last Guardian potrzebowało niepowtarzalnej oprawy dźwiękowej, która pozwoliłaby jeszcze bardziej dać się ponieść przygodom towarzyszącym nam podczas rozgrywki. W tym wypadku Fumito Ueda szukał pomysłu na kompozycje różniące się od poprzednich przez siebie wydanych gier, gdzie muzyka najczęściej była emocjonalna oraz momentami nawet bardzo heroiczna. W tym celu zaprosił do współpracy wielu kompozytorów, z których ostatecznie wybrał pracę Takeshiego Furukawy, dlaczego – o tym za chwilę.
The Last Guardian potrzebowało niepowtarzalnej oprawy dźwiękowej.
Muzyka w The Last Guardian pełni głównie rolę narracyjną i pojawia się tam, gdzie najczęściej jest potrzebna, czyli w scenach akcji (Falling Bridge) lub momentami lekko określającymi gdzieniegdzie krajobraz gry (Panorama), a w tym wypadku chodzi o zrujnowane ruiny. Taki opis może nam się wydawać znajomy z poprzednich tytułów Uedy, gdzie ścieżka dźwiękowa najczęściej opisywała zwiastujące kłopoty, a zarazem spajała ze sobą wszystkie elementy gry. Wielokrotnie w wywiadach producent podkreślał, że wybór oprawy audio podyktowany był decyzją o zmianie kierunku, w jakim ostatecznie podążała produkcja gry The Last Guardian. Jego celem było, aby utwory brzmiały jak wysokobudżetowe filmy (Victorious), a nie jak kompozycje do gier wideo. Dlatego spośród wielu nadesłanych prac wybrał ostatecznie muzykę autorstwa Takeshiego Furukawy, która była bliższa wizji Uedy.
Aby oddać wizję Fumito Uedy, kompozytor wybrał do nagrywania utworów AIR Studios w Londynie, które dzięki swoim akustycznym właściwościom oddaje większą głębię od pozostałych nam znanych studiów nagraniowych. Do współpracy przy produkcji ścieżki dźwiękowej The Last Guardian, Takeshi Furukawa zaprosił London Symphony Orchestra, Trinity Boys Choir oraz London Voices (Finale II: Escape), co nie powinno być dla nikogo zaskoczeniem, jeśli chodzi o rozmiary projektu. Zatem czy mimo wysokiej jakości muzyka ostatecznie spełniła oczekiwania producenta oraz graczy?
Prawdopodobnie tak, gdyż oddaje nastrój panujący w grze, a w tym wypadku chodziło o nakreślenie za pomocą dźwięków relacji pomiędzy dwoma niezwykłymi postaciami (Wounded). Aczkolwiek dla osób śledzących na bieżąco rynek muzyczny może to być lekki zawód, ponieważ mogą doszukać się w pracy Furukawy podobieństw do utworów skomponowanych przez Thomasa Newmana (Adjustment Bureau, Revolutionary Road), tak jakby projekt przerósł zdolności kompozytora i autor nie potrafił zaryzykować, przez co wybrał już przetarte szlaki. Nie zrozumcie mnie źle, ale po oprawie muzycznej do The Last Guardian spodziewałem się czegoś nowego, co oczaruje mnie jak pozostałe gry Uedy. Być może procesowi powstawania ścieżki dźwiękowej zaszkodziła odwlekana w czasie premiera samej gry?
Do współpracy przy produkcji ścieżki dźwiękowej The Last Guardian, Takeshi Furukawa zaprosił London Symphony Orchestra.
Dlatego zabrakło mi na albumie, jak również w samej grze, odważniejszych tematów, które na stałe zostałyby przeze mnie zapamiętane. Owszem, nadal mamy do czynienia z piękną, wręcz momentami chwytającą za serce muzyką, ale jednak nie równa się pomysłowością kompozycji do ostatnich dwóch produkcji Fumito Uedy. W zamian dostaliśmy tylko dobry album z nielicznymi wyróżniającymi się w tle utworami, które na siebie zwracają uwagę wyłącznie dzięki niewykorzystanemu w pełni potencjałowi, jakim mogła być gra The Last Guardian.