Mawia się, że zawsze na zgliszczach jednej cywilizacji powstaje inna – lepsza. Idąc tym tokiem rozumowania można przypuszczać, że na zgliszczach Fallouta 76 oraz Fallouta 4 powstała gra lepsza, bardziej dopracowana i przede wszystkim – sprawiająca więcej frajdy potencjalnemu graczowi – The Outer Worlds.
The Outer World to action RPG osadzone w bliżej nieokreślonej przyszłości.
Miałem okazję przekonać się, jak ten tytuł wygląda, jak się w niego gra i co najważniejsze z naszego punktu widzenia: jak The Outer Worlds brzmi.
Gracze nie są rozpieszczani dobrymi Falloutami. Bethesda zaskakuje – najczęściej na minus – nowymi odsłonami serii, stara się urozmaicać mechaniki, lecz często wykrzacza się (mam tutaj na myśli niechlubny „żart” 2018 roku, czyli Fallouta 76) na podstawowych rzeczach. W rolę swoistego „Gandalfa na białym koniu” postanowiła wcielić się ekipa Obsidian Entertainment. The Outer World to action RPG osadzone w bliżej nieokreślonej przyszłości, gdzie gracz zostaje wybudzony z hibernacji, kiedy to wraz z setkami równie uśpionych pasażerów dryfował gdzieś w przestrzeni kosmicznej.
Wybudzenia dokonuje szalony doktorek Phineas Welles, by chwilę później wpakować nas do kapsuły i wystrzelić w kierunku najbliższej planety. W sumie z grubsza tyle wystarczy żeby nakreślić już co i jak. Grę obserwujemy z perspektywy pierwszej osoby, głównie strzelamy różnego rodzaju pukawkami, czasami możemy podbiec do kogoś (bądź się zakraść) i dziabnąć młotem/mieczem/nożem.
Pierwsza styczność ze ścieżką dźwiękową zaczyna się parę sekund po uruchomieniu gry.
Kompozytorem muzyki do gry jest Justin E. Bell – kompozytor, który ma na swoim koncie muzykę do świetnie przyjętego Pillars of Eternity. Jako dodatkowy kompozytor maczał również palce przy ścieżce dźwiękowej do Fallout: New Vegas, więc o ironio stanął teraz po drugiej stronie barykady (jeśli możemy oczywiście mówić o jakiejś „fallouto-podobnej” wojnie). Pierwsza styczność ze ścieżką dźwiękową zaczyna się parę sekund po uruchomieniu gry, gdzie wita nas Main Menu Theme. Pompatyczna, przepełniona patosem statyczna kompozycja. Jest efekt „wow”.
Kompozycje, które mamy okazję usłyszeć podczas eksploracji świata gry, są napisane bardzo dojrzale, nie czuć przeładowania instrumentami, takiej „ciężkości” znanej chociażby z muzyki trailerowej. Na pierwsze godziny gry (czyli misje związane z Edge Water) kompozycje są stonowane, niespiesznie odgrywają swoje akordy, a mimo to nie czuć znużenia. Duża zasługa instrumentów wiodących: flety, skrzypce, a przy motywie odgrywanym w Edge Water nawet słychać gitarę klasyczną graną slidem. Czuć klimat rubieży (wg mojej opinii nieco zbyt pstrokatych i plastikowych, ale cóż – taki urok gry), gdzie wiatr przepędza biegaczy z lewej na prawą.
W ścieżce dźwiękowej przeważają długie, niespiesznie odgrywane akordy, które tutaj jednak spisują się wyśmienicie, czy to grane nisko sekcjami dętymi, dającymi potężny, iście królewski ciężar utworom, po elektroniczne pady odgrywane na syntezatorach w miejscach tajemniczych, paranormalnych. Te drugie budują zaś w dość przewidywalny sposób aurę niepokoju. Swoją drogą jak na tak humorystyczną grę, puszczającą co rusz oczko do gracza, to The Outer Worlds posiada dość nostalgicznie brzmiący ending theme, bardzo mocno kojarzący mi się z utworem z gry Halo 3 o tytule „Never Forget”.
Utwory dobrane są oczywiście całkiem trafnie do sytuacji, kampanii marketingowej.
Kompozycję w The Outer Worlds rozpoczyna sekcja smyczkowa grająca delikatnie, z wyczuciem. Niestety piękną spójną kompozycję przetyka monolog szalonego doktorka Phineasa, więc trudno graczom będzie wyłapać ładnie napisaną linię melodyczną. Sprytnym zabiegiem przedłużającym utwór bez konieczności ciągłej jego rozbudowy jest podzielenie go na trzy części: smyczkowa, później dęta grająca tę samą melodię, a na końcu obie sekcje razem przy jednoczesnym obniżeniu tonacji w drugim powtórzeniu melodii.
Inną parą kaloszy, o czym tylko wspomnę kilkoma zdaniami, jest muzyka licencjonowana, której słyszymy dość sporo w całej grze. Utwory dobrane są oczywiście całkiem trafnie do sytuacji, kampanii marketingowej, czy też pod względem tekstu. Tak więc w zwiastunie promującym grę, gdzie lecimy wielkim statkiem przez bezkresną przestrzeń kosmiczną, pogrążeni w głębokim śnie, w tle przygrywa The Passenger od Iggy Pop. Na pewno nie jest to oryginalny zabieg (jest wiele lepszych, bardziej niedocenianych piosenek), ale skuteczności przekazu nie można odmówić.
Klimat budowany pierwszorzędnie.
Podsumowując całość moich powyższych przemyśleń, powiem tak: zagrajcie, bo warto, posłuchajcie, ponieważ też warto. Fajerwerków pokroju wyrazistych utworów, jak choćby ending theme, jest troszkę za mało, niedosyt jest, ale to co już mamy może się podobać. Klimat budowany pierwszorzędnie, bogate instrumentarium, sprytne zabiegi kompozycyjne – wszystko to może podobać się słuchaczowi. Dla fanow Falloutów, może troszkę też Mass Effectów – pozycja warta uwagi.