Patrząc na Wojnę Krwi: Wiedźmińskie opowieści i nieobecność Geralta z Rivii, od razu chciałoby się rzec: No One Lives Forever. Zanim najsłynniejszy wiedźmin na całym Kontynencie opuścił krainę, zapewnił wieczny dobrobyt deweloperom z CD Projekt RED i utorował drogę do zgłębiania losów pozostałych bohaterów uniwersum.

I jest to – uwaga, ogromny plot twist – kierunek, który postanowiło obrać łódzkie studio. Deweloperzy, odjeżdżając ku zachodowi słońca furgonetką pełną dolarów, spojrzeli przez lusterko wsteczne na Heroes of Might & Magic, wyjęli ze schowka talię kart do Gwinta i wyczarowali nic innego jak właśnie Thronebreaker. Jak poradzili sobie z zadaniem stworzenia muzyki Piotr Adamczyk, Mikołaj Stroiński i Marcin Przybyłowicz?

Pisząc wprost: bardzo dobrze. Trzydzieści godzin rozgrywki okraszone zostało nie tylko znanym z trzech poprzednich erpegów rzępoleniem na sazie, mandolinie i wszelkich innych chordofonach, ale też adekwatnym (w końcu główna bohaterka, Meve, to królowa) korzystaniem z dętych blaszanych i wokalami, do których jeszcze wrócimy, bo należy poświęcić im słów kilka. Momentami wyraźnie słychać, że kompozytorzy, zamiast wybrać linię najmniejszego oporu, starają się odświeżyć „przyklepany” już muzyczny trademark serii. Dość napisać, że podczas słuchania takiego Just Punishment albo Fool Me Thrice, czułem się, jakbym oglądał nowego Mad Maxa z Geraltem w roli głównej!

Wracając do kwestii nieobecności Białego Wilka, trzeba wspomnieć o jednej rzeczy. Z punktu widzenia poprzednich odsłon Wiedźmina, soundtrack w Wojnie Krwi stracił flagowy temat serii. Przybyłowicz i Stroiński mimo wszystko zerkają od czasu do czasu na całokształt muzycznego dziedzictwa Wilka, a dowodem tego jest na przykład tytułowy motyw (Thronebreaker), który można by rozpatrywać jako wariację na temat Cloak and Dagger z Dzikiego Gonu. Na szczęście świat z prozy Sapkowskiego jest niezwykle barwny, a przekłada się to na ogromne możliwości muzyczne. I – zgadliście – możliwości te w pełni wykorzystali trzej kompozytorzy.

Prawie każdy z dwudziestu ośmiu kawałków trzyma ten sam, bardzo wysoki poziom.

Niech największym komplementem będzie fakt, że wyjątkowo trudno było mi wybrać utwory, które znajdą się pomiędzy akapitami tej recenzji (i dlatego jest tu tak dużo odnośników). Prawie każdy z dwudziestu ośmiu kawałków trzyma ten sam, bardzo wysoki poziom, a dodatkowo nastrój muzyki zmienia się jak nasza talia kart. W efekcie trudno jest się podczas ponad godziny odsłuchu wynudzić. Instrumentacje od początku do końca kopią tyłek, odważnie walcząc ze schematyzmem i starając się przedstawić uniwersum z szerszej perspektywy, na przykład z pomocą muzyki średniowiecznej czy tradycyjnej dalekowschodniej. Na OST znajdziemy również sporo melodii i pomniejszych lejtmotywów, więc melomani – nie bójcie żaby i słuchajcie! Dla leniwców: Unlikely AllyYsgithThe Toll of War.

Jeśli współpraca Marcina Przybyłowicza z Percivalem odbywała się na zasadzie improwizacji, to Wojna Krwi momentami brzmi jak jedno wielkie jam session z udziałem wspomnianego zespołu i solistów (których zresztą tym razem jest więcej niż w Dzikim Gonie!). Czuć, że dostali dużo miejsca przede wszystkim w numerach „karczemnych”, czyli tych, do których aż chce się wdrapać na stół i wytupywać rytm, wywracając przy okazji kufle z lagerem czy Wyzimskim Czempionem.

Obok wykonawczych popisów m.in. Mikołaja Rybackiego i Kamila Rogińskiego, pochwała należy się też za dobór i wykorzystanie kobiecego głosu. Katarzyna Bromirska, którą słyszymy m.in. w tytułowym utworze, swoim donośnym i bojowym wokalem przypomina samą Meve. Niby detal, bo w końcu jej śpiewu nie usłyszymy na całej ścieżce dźwiękowej za często, a cieszy niezmiernie.

Soundtrack z Thronebreaker godnie reprezentuje kolejną grę osadzoną w uniwersum Wiedźmina, co zresztą nie powinno dziwić, bo Przybyłowicz i Stroiński znają je na wylot. Są przy tym na tyle świadomymi twórcami, że doskonale rozumieją graczy, jednocześnie trzymając rękę na pulsie i starając się nie popadać w sztampę, nawet w obrębie dorobku samego Witchera.

Doskonale zaprezentował się też Piotr Adamczyk, którego Ysgith przesłucham jeszcze nie raz i nie dwa (poza tym kompozytor sam wymieniony jest jako jeden z wykonawców!). Na niespełna półtoragodzinnym krążku znajduje się tyle angażującego i różnorodnego materiału, że śmiało można go polecić i fanom sagi, i zwyczajnie entuzjastom dobrej muzyki.

Współpracownik

Marek Domagała

Gitarzysta, kinofil i nałogowy gracz Rocket League. Uwielbia syntezatory i nie pogardzi dobrym black metalem. Stawia pierwsze kroki jako kompozytor muzyki do gier.