Muzyka do Mass Effect – do wszystkich trzech gier – łączy elementy elektroniczne z orkiestrą symfoniczną (warto zauważyć, że w orkiestrze tej mamy sample, więc nie – nie trzeba nagrywać z prawdziwą orkiestrą, by nasz soundtrack trafił do gry AAA).
Jak opowiadali sami twórcy, muzyka „jedynki” czerpie inspiracje z science fiction lat 80.
Zachowana jest tu ogólnie równowaga w brzmieniu, ale odpowiednie wykorzystanie elementów elektronicznych bardziej rzuca się w ucho, bowiem pomaga umocnić u gracza wrażenie tego klasycznego świata science fiction, podczas gdy elementy orkiestrowe kształtują obraz epickiej opowieści w kosmosie. Jak opowiadali sami twórcy, muzyka „jedynki” czerpie inspiracje z science fiction lat 80., co rzeczywiście słychać. Dobrze wpasowuje się to w narrację trylogii i świat przedstawiony, czerpiący garściami z klasycznego science fiction tamtego okresu.
Ale dominuje to raczej w pierwszej części gry. Choć pozostałe dwie produkcje są bardziej „filmowe”, to unikają typowej muzyki blockbusterowej, wciąż zachowując to połączenie elektroniki i orkiestry.
Utwory są dobrze dopasowane do produkcji – są też ciekawe i miło się ich słucha indywidualnie, poza grą (bo cóż więcej miałbym tutaj powiedzieć). Brakuje mi jednak pewnej ważnej dla mnie rzeczy. Kto mnie czyta na GameMusic, ten zapewne wie, że jestem wielkim fanem leitmotiv – muzyki przypisanej konkretnej postaci.
Mass Effect, jako solidny RPG z wieloma postaciami, to dla mnie zmarnowana szansa pod tym względem, ponieważ przy tej liczbie fascynujących, rozbudowanych postaci, brak przypisanych im leitmotiv wydaje się niemalże zbrodnią. Teoretycznie dwójka ma utwory tytułowane kolejnymi postaciami, ale nie mają one charakteru leitmotiv i nie dotrą do naszych uszu w trójce.
Pomimo tego niewykorzystania klasycznych leitmotiv, trylogia operuje pewnymi tematami, które zrodziły się w części pierwszej i pojawiają się w kolejnych ścieżkach muzycznych. Muzyka towarzysząca mapie galaktyki praktycznie się nie zmienia, a kojący temat Vigila z jedynki obecny jest też w trójce. Z mojej perspektywy jest to zabieg na plus – o czym wspominałem w artykule (tutaj) o muzyce do Halo – takie korzystanie z tych samych motywów i tematów jest istotne dla ujednolicenia muzyki na przestrzeni kilku produkcji. Ale w muzyce do Mass Effect obserwujemy coś innego, o czym warto wspomnieć.
Da się zaobserwować ciekawe zjawisko, wskazujące na kunszt kompozytorów – istotnym elementem dowolnej muzyki jest sprawne operowanie kontrastem, budowanie napięcia, które następnie rozładowujemy – prostym zagraniem jest zastosowanie akordów dysonansowych i konsonansowych.
W muzyce do Mass Effect możemy zaobserwować sytuację, w której napięcie to – niejako dysonans – budowane jest nie przez muzykę, ale przez narrację, opowiadaną historię – rozładowywane jest zaś właśnie muzyką. Przykładowo muzyka towarzysząca atakowi floty na Suwerena w pierwszej części trylogii, choć wydaje się typowym cliché ze względu na jej podniosły, orkiestrowy charakter, świetnie pasuje do sceny i podkreśla jej aspekt emocjonalny – oto ziemska flota poświęca się dla dobra reszty galaktyki.
Z osobna nie jest to nic szczególnego, ale w połączeniu z narracją, poznawaną przez całą grę, zdaje się być mistrzostwem, jeśli chodzi o rolę muzyki w produkcjach interaktywnych – narracja buduje bowiem napięcie przez całą rozgrywkę, pokazując nam wątek ludzkości próbującej znaleźć swoje miejsce na scenie galaktycznej – napięcie to nie jest rozładowane dialogiem, tekstem, ani samym przerywnikiem filmowym – jest rozładowane kilkunastoma sekundami muzyki.
Mass Effect to gra z duszą.
Muzyka towarzysząca zobaczeniu nowej Normandii w drugiej grze również wskazuje nam na to istotne połączenie muzyki i narracji – kontrast towarzyszący przejściu na łagodne chóry w połączeniu z warstwą wizualną (te otwierające się wrota hangaru i widok Normandii, ho ho!) jest jednym z tych elementów, które przyczyniły się do ukształtowania wśród graczy i krytyków opinii.
Mass Effect to gra z duszą – bez stosownej narracji, te kilka sekund muzyki nie miałoby tego samego wydźwięku emocjonalnego, ale sama muzyka bez narracji również nie miałaby wielkiego pola do manewru. Gdybyśmy dzięki narracji nie stworzyli więzi ze statkiem, muzyka nie miałaby nic do rozładowania.