Kiedy w naszym skromnym gronie redakcyjnym planowaliśmy pierwszą edycję Game Music Festival, padła propozycja, aby nad orkiestrą zawiesić ogromny ekran.

Czytaj także: Druga edycja Game Music Festival we Wrocławiu, 18-19 października 2019.

Idea muzyki ilustracyjnej polega na naśladowaniu dźwięku otaczającego świata.

Na nim miałyby być wyświetlane sceny z gier, z których muzykę odgrywano aktualnie podczas koncertu. Z podobnego rozwiązania korzysta chociażby znane na świecie Video Games Live. Powody, dla których ostatecznie zrezygnowaliśmy z tego pomysłu, były dwa: po pierwsze ekran zasłoniłby widok osobom siedzącym za orkiestrą, a po drugie pomysł sam w sobie jest po prostu zły.

Idea muzyki ilustracyjnej polega na naśladowaniu dźwięku otaczającego świata. To dzięki niej odbiorca jest w stanie wychwycić za pomocą słuchu elementy charakterystyczne dla danej sytuacji. Najlepszym tego przykładem jest Lot trzmiela Nikołaja Rimskiego-Korsakowa: odpowiednia instrumentalizacja i tempo sprawiają, że każdy jest w stanie wyobrazić sobie przelot owada.

W przypadku soundtracków do gier odgrywanych na żywo działa to nieco inaczej: muzyka nie naśladuje dźwięków świata zewnętrznego, ale gracze i tak są w stanie wychwycić te najbardziej charakterystyczne elementy. Dzięki temu potrafią w swojej wyobraźni przywołać te fragmenty rozgrywki, w których występują dane utwory. Na przykład fani serii Final Fantasy są w stanie z łatwością przypomnieć sobie scenę walki z ostatnią przemianą Sephirotha podczas odgrywania One Winged Angel. Z kolei ci znający serię Assassin’s Creed potrafią w wyobraźni przenieść się do Wenecji, słuchając lecącego w tle Ezio’s Family.

Czy istnieje jakiś racjonalny powód, dla którego warto montować ekran nad orkiestrą.

Dlatego organizując koncert muzyki z gier należy zadać sobie pytanie: po co to psuć? Czy istnieje jakiś racjonalny powód, dla którego warto montować ekran nad orkiestrą, gdzie pokazywano by urywki ze zwiastuna jakiejś gry albo fragment gameplayu? Gwarantuję Wam, że na żadnym koncercie – a już tym bardziej na takim, który ma miejsce w ogromnej sali koncertowej – nie oczekuję migoczących obrazków, laserów świecących mi prosto w oczy czy innych wspomagaczy, żeby cieszyć się ze słuchania muzyki na żywo.

Najlepszym z najgorszych przykładów na nadużywanie efektów wizualnych i dźwiękowych podczas koncertów jest wspomniany przeze mnie Video Games Live. Niewątpliwie Tommy Tallarico odwalił kawał dobrej roboty, aby zaprezentować muzykę z gier szerszemu odbiorcy. Tyle tylko, że więcej w tym scenicznej rozrywki niż czerpania radości płynącej ze słuchania muzyki na żywo.

Weźmy na ten przykład ostatni koncert VGL, który odbył się kilka lat temu w Krakowie. Tallarico, jak na showmana przystało, zaczął bez wstępu i z przytupem – od odegrania na scenie wszystkich najbardziej znanych utworów z serii Castlevania. Było głośno, światła migotały, na ekranie mnóstwo obrazków. Przez pewien czas czułem się jak dziecko, przed którym wymachuje się kluczykami od mieszkania.

Czy coś zapamiętałem z tego wystąpienia? Tylko to, że ktoś próbował mnie ogłuszyć i oślepić. Brakowało mi chociażby przedstawienia w skrócie, czym jest Castlevania (szczególnie w Polsce ze świecą szukać ludzi, którym ta seria jest znana), zapowiedzi utworów, albo chociaż zachowania jakiejś chronologicznej ciągłości. Był chaos, przez który trudno było mi się skupić na muzyce.

Dodatkowe bodźce zewnętrzne są jedynie rozpraszaczami.

Moim zdaniem w koncertach należy uczestniczyć przede wszystkim ciałem i duszą. Dodatkowe bodźce zewnętrzne są jedynie rozpraszaczami, przez które coraz mniej zwracamy uwagę na muzykę. A jeśli ktoś koniecznie chce, aby przed oczami migały obrazki, może udać się do kina na „Avengersów”. Wrażenia porównywalne, ale nacisk położony na zupełnie inne zmysły.

Zastępca Redaktora Naczelnego

Paweł Dembowski

Gra w gry odkąd pamięta, pisze o nich również kawał czasu. Uzależnienie jak nic. Jednak nie może powiedzieć, żeby kiedykolwiek czegokolwiek żałował. Poza tym dziennikarz z pasji i powołania.