Ponieważ patch 1.1 wcale nie rozwiązał większości problemów z Cyberpunkiem 2077, a mnie ciągłe wybijanie z imersji skutecznie zniechęca do gry, postanowiłem, że nie będę czekać, aż nowe dzieło Redów będzie grywalne w stopniu niewymagającym wyrzeczeń. Dlatego też, moi drodzy, recenzja soundtracku będzie oparta głównie o dotychczasowe doświadczenia oraz oficjalnie wydaną ścieżkę dźwiękową. Nie wykluczam, że za kilka miesięcy pojawi się łatka aktualizująca moją recenzję o dodatkowe przemyślenia, gdy gra zostanie naprawiona do końca.
Zaspokoić wszystkich nie sposób.
Cyberpunk 2077 to niewyobrażalnie ambitny tytuł. Gra, która od lat rozbudzała wyobraźnię, skupiająca wybitnych artystów i poruszająca świetnie nakreśloną fabułą oraz wyrazistymi postaciami. Nawet mimo wielu niedociągnięć, tych drobnych jak i kolosalnych, nie pozostawia nikogo obojętnym. Dotarliśmy do czasów, gdy gra wideo potrafiła zainspirować nową scenę muzyczną i to na długo przed premierą. Wiązało się to z ogromnym ryzykiem dla kompozytorów, ponieważ temat cyberpunku jest uniwersalny i każdy ma swoje wyobrażenie, jak muzyka powinna brzmieć.
Dla jednych to Vangelis z soundtrackiem do Blade Runnera, dla drugich to Michael McCann i jego Deus Ex: Human Revolution, dla trzecich to synthwave, a dla czwartych midtempo electrohouse (zainteresowanie którym eksplodowało po trailerze z E3 2018). Zaspokoić wszystkich nie sposób, bo mimo podobieństw, muzyka elektroniczna jest bardzo różnorodna, a nieumiejętne pomieszanie cech charakterystycznych dla wymienionych przeze mnie czterech stron cyberpunkowej muzyki mogłoby poskutkować ciężkostrawnym bigosem.
Na szczęście trafiło na nie byle kogo. Marcina Przybyłowicza przedstawiać nie trzeba, ale warto zaznaczyć, że dokonał on tytanicznej pracy nad muzyką do Cyberpunka, biorąc na swoje barki nie tylko napisanie muzyki, ale także ogarnięcie stacji radiowych z muzyką licencjonowaną od artystów z całego świata. Ale o tym może przy innej okazji, bo to temat na osobny tekst. Samą ścieżkę dźwiękową możemy podzielić na fabularną oraz radio. Przy fabularnej oprócz Marcina pracował również Paul Leonard-Morgan, kompozytor przeważnie filmowy, znany najbardziej z soundtracku do Dredd 3D. W sprawie soundtracków growych mogliście kilka lat temu przeczytać moją recenzję Dawn of War III, do którego popełnił przepotężną ścieżkę dźwiękową. Ostatnim z kompozytorskiego trio jest P. T. Adamczyk. Kompozytor ów zaliczył bardzo mocny debiut, bo w jego pierwszych creditsach możemy znaleźć takie tytuły jak Gwint, Thronebreaker, a także współpracę z Danem Romerem przy Far Cry 5.
Możemy spokojnie nazwać ich współpracę cyberpunkową trójcą, ponieważ cały soundtrack jest niewyobrażalnie koherentny. Do tego stopnia, że wielokrotnie musiałem sprawdzać, kto napisał konkretny utwór. Nie znaczy to bynajmniej, że wszystko jest na jedno kopyto. Wręcz przeciwnie. Każdy z kompozytorów ma swój sznyt, niemniej słychać, że współpraca była bardzo ścisła. Poza tym nawet w ramach jednego nazwiska kompozycje są bardzo zróżnicowane. Z tego też powodu pozwolę sobie traktować kompozytorski wysiłek jako wspólny. A pisać jest o czym, bo w dobie odmieniania motywów w dziesiątkach wariacji i iteracji, takiej ilości pomysłów nie słyszałem od dawna. Jeśli kategoryzować kompozycje, to co najwyżej względem poziomu dramaturgii.
Znajdziemy zatem bardzo przestrzenne i niepokojące kompozycje ambientowe poprzetykane warczącymi syntezami, bardziej plamy dźwiękowe zawieszone w powolnej ewolucji brzmień, bardzo pasujące do licznych scen, w których gracza nie czeka zagrożenie, ale fabuła uderza w czułe emocjonalne struny. W drugim typie kompozycji wyszczególnić możemy pulsujące syntetycznymi ostinatami kompozycje na segmenty „skradankowe”. Cudzysłów stąd, że głównie słyszałem je w momentach niezwiązanych z eksploracją ani z walką, a że lubię zachodzić przeciwników znienacka, toteż taką łatkę im przyklejam. Cyberpunkowi daleko do thrillera czy grozy, ale te kompozycje doskonale podkręcają napięcie w scenach detektywistycznych i gdy wrogowie jeszcze nas nie wykryli.
Nie brakuje przesterów, ciężkich syntez i potężnych bębnów.
Zapowiedź nieuniknionego konfliktu doskonale współgra z fabułą mocno przegadanych scen, szczególnie między NPC-ami, gdy ich podsłuchujemy. Na koniec pozostaje crème de la crème – muzyka na walkę. Teoretycznie najprościej w elektronice zrobić głośno i z łupnięciem. W praktyce jednak ciężko to osiągnąć nie brzmiąc jak wszystko, co zostało wcześniej zrobione w muzyce klubowej lub soundtrackach. I tutaj trójca kompozytorska pokazuje, na co ich stać. Dostajemy samo mięso, kawałki są drapieżne, poszarpane i grają więcej niż standardami. Oczywiście nie brakuje przesterów, ciężkich syntez i potężnych bębnów – barwy jednakże są bardzo wyraziste i unikatowe.
Jest to soundtrack, któremu nie brak ambicji, precyzyjnej koncepcji oraz mistrzowskiego wykonania. Najlepiej pokazuje to utwór V,w którym przechodzimy od zawodzącej wiolonczeli Tiny Guo skąpanej w ambientach poprzez pulsujące w przestrzeni syntezatory aż po riffy gitarowe, których nie powstydziłby się Mick Gordon. Mnogość brzmień w dwuminutowym kawałku doskonale prezentuje podróż, w którą porywa nas hydra Przybyłowicz-Leonard-Morgan-Adamczyk. Tutaj nie ma przypadkowych dźwięków. Nastrój jest uzyskiwany surowymi barwami przepuszczonymi przez tonę analogowego sprzętu, dzięki czemu całość soundtracku brzmi bardzo… żywo.
Nawet pozornie najbanalniejsze rozwiązania designerskie rozbrzmiewają inteligentnie pośród innych warstw. Przepychu nie brakuje, a prostota w takich kompozycjach jak The Rebel Path jest odległa od prostactwa, bo wszystkie zabiegi są odmierzone z alchemiczną precyzją. Na kontrze kompozycje pokroju Rite of Passage pokazują, jak wielofasetkowy jest świat Cyberpunka 2077. Muzyka nie zawsze jest elektroniczną rzeźnią czerpiącą inspiracje z piwnicznych klubów. Cyfrowy mistycyzm uzyskany z potężnego sprzętu elektronicznego dopełnia świetne sekcje smyczkowe. Niektóre kompozycje przypominają mi, jak mógł brzmieć Blade Runner 2049, gdyby Jóhann Jóhannsson nie został zastąpiony przez Hansa Zimmera.
Co intrygujące, ciężko znaleźć mi jakąkolwiek melodię przewodnią. Może jeszcze jej nie wychwyciłem, ale jestem gotów zaryzykować stwierdzenie, że kompozytorzy mogli zamierzenie zrezygnować z klasycznej kliszy, jaką są lejtmotywy przyklejone do postaci, miejsc lub idei. Chyba że potraktować konkretne barwy syntetyczne jako takowy koncept, ale to chyba byłoby pytanie do kompozytorów na GDC lub innym Digital Dragons.
Cyfrowy mistycyzm uzyskany z potężnego sprzętu elektronicznego.
Podsumowując, muzyka w Cyberpunku 2077 to chyba jedyny aspekt gry, który dowieziono na pełną perturbacji premierę i jeden z głównych powodów, dla których katowałem się ciągłym wybijaniem z imersji. Nie zrozumcie mnie źle. Ta gra ma w sobie mnóstwo dobrego i w pełni rozumiem moich znajomych, którzy na dzień dzisiejszy mają wyśmigane sto kilkadziesiąt godzin. Nie czarujmy się jednak, że to jest gra choćby w części tak kompletna, jak kompletny był Wiedźmin 3. Czym innym są mniejsze glitche graficzne, a czym innym sypiące się wątki fabularne, których z powodu błędów nie da się dokończyć. Jeżeli ta gra zostanie doprowadzona do porządku i będzie się dało ją przejść bez zaciskania zębów, a raczej szczękościsku, wówczas być może będziecie mogli spodziewać się kolejnej recenzji, tym razem uzupełnionej o soundtrack licencjonowany, który też jest konkretnym wyczynem.