Każdy z nas na pewnym etapie przygody z soundtrackami szperał po sieci w poszukiwaniu artykułów i rankingów wyliczających najlepsze/najbardziej kultowe ścieżki dźwiękowe. Tekstów takich ciągle przybywa. Zdecydowanie mniej jest spisów prezentujących muzykę, nazywając rzeczy po imieniu, złą. Założyłem więc kombinezon HazMat, spisałem testament i zapuściłem się w najbardziej obskurne zakamarki muzycznego Detroit (zaczynając tutaj), by przeszukać wszystkie śmietniki w mieście i powrócić do was ze zdobyczami niczym po polowaniu. W myśl zasady, że leżącego się nie kopie, postanowiłem nie klasyfikować soundtracków według stopnia ich chu***ości. Pozostawiam to wam, o ile lubicie sporty ekstremalne. Ograniczyłem się też do pięciu ścieżek, bo większa ilość substancji radioaktywnych załatwiłaby mi wycieczkę z lotniska prosto do biura ABW.
Twórcy horrorów muszą przecież z czegoś czerpać inspirację.
Po co komu taki tekst? O ile soundtracki z dobrych gier łatwo jest w sieci znaleźć, o tyle z ich mniej doskonałymi kolegami potrafi być spory problem. Warto więc zebrać w jednym miejscu przynajmniej większość z tego, co jest dostępne, choćby z kronikarskiego obowiązku. Warto też od czasu do czasu zaznajomić się z muzyką drastycznie inną niż nasza ulubiona czy powszechnie wychwalana, bo co lepiej uświadomi nam, jak dobry jest soundtrack z Dooma, niż sieczka w stylu Postal 2? Obcowanie z tak złymi ścieżkami dźwiękowymi stymuluje również nasze szare komórki w całkiem inny sposób, więc mimo że na dłuższą metę jest to mniej „opłacalna” opcja niż zakopywanie się w listach przebojów, to chwilowe rendezvous z Mortyrem czy innym Limbo of the Lost potrafi nas samych i nasz gust znacząco rozwinąć. Howgh!
Big Rigs: OtRR jest jednym z tych soundtracków, przy których od razu nachodzą nas wątpliwości, czy zakup gry to była udana inwestycja. Bo uzasadniona chyba nieszczególnie. Obok ekstremalnie generycznych progresji akordowych i koszmarnego brzmienia, o ból głowy przyprawić może też decyzja posiłkowania się wschodnią stylistyką (flety i bębny) – wszak gdyby chociaż jedna z map prezentowała azjatycki krajobraz, byłoby to uzasadnione. A w obecnej sytuacji pozostaje tylko zapytać: czy tak brzmi world music z kosza wyprzedażowego?
W przeciwieństwie do ww. Big Rigs, Mortyr 2 to wyjątkowo ambitny bękart, który popisuje się znajomością instrumentów orkiestry symfonicznej. Mało tego – próbuje nas przekonać, że zna się na żołnierskich pieśniach. I wiecie co? Czasem nie wychodzi mu to tak źle! Ale zdradzają go biblioteki wątpliwej jakości. Z premierą w 2005 roku, czyli 13 lat temu, można mu to wybaczyć, jednak najbardziej kompromitujące tutaj są infantylne i potraktowane po macoszemu melodie. Słowem: groteskowy patos i niezamierzona śmieszność. A jakby tego było mało: okropna implementacja.
Pomijając taki mały szczegół, że Postal 2 to jeden wielki żart i ciężko tę grę brać na poważnie, „dzieło” („arcydzieło”?!) studia Running With Scissors ma dokładnie taką muzykę, jakiej potrzebuje i na jaką zasługuje. Stereotypowy metal rednecków z przyczep kempingowych miesza się tu z ordynarnym EDM-em puszczanym w klubie dla gejów, a gorszy od Doughnut Shop Ambient może być chyba tylko Map. Druga część Postal jest ciekawą grą z jeszcze ciekawszą muzyką, ale wedle wszelkich norm, standardów etycznych i estetycznych, jej soundtrack jest po prostu koszmarny. Tragicznie koszmarny.
Limbo of the Lost przebija chyba wszystko w tym plugawym rankingu. Main Theme brzmi, jakbyśmy wręczyli naszej babci zabawkowy keyboard i poprosili o wystukanie paru ścieżek, co do których możemy się potem tylko modlić, że połączone zabrzmią akceptowalnie. Te akceptowalnie z całą pewnością nie brzmią – warto się więc zastanowić, czy deweloperzy poszli o krok dalej i do napisania soundtracku zatrudnili sąsiada albo panią z kiosku, w którym babcia puszcza co tydzień totolotka. I mimo że udało mi się dotrzeć tylko do jednego utworu ze ścieżki, myślę, że… to nawet lepiej. Nota bene, wyjątkowym i chyba jedynym jej plusem jest niepodważalny brak plagiatu.
Niepokoi mnie fakt, że ktoś, jedna osoba spośród miliardów, obudziła się pewnego ranka z myślą, że gra, w której Stalin walczy z Marsjanami, to dobry pomysł. A już czystą zgrozą napawa podejście do tego tematu osoby odpowiedzialnej za muzykę – połączono Chór Aleksandrowa z… soundtrackiem z Maluch Racera, acid techno, disco i paroma innymi gatunkami. Chociaż od czasu do czasu OST tak zły nie jest, to jego bardziej idiotyczne momenty z całą pewnością nadrabiają tę makabrę zwaną soundtrackiem, która warta jest tyle, co sama gra. Czyli bardzo niewiele.
Dotrwaliście do końca – gratuluję. Kiedy już umyjecie ręce i uszy, a ubrania rozpuścicie w kwasie siarkowym, koniecznie dajcie znać, jakie są Wasze typy na najgorszą ścieżkę dźwiękową. Twórcy horrorów muszą przecież z czegoś czerpać inspirację, a im więcej… tym weselej. Co z tego, że to śmiech przez łzy?