Mam wrażenie, jakby BlizzCon, na którym ujawniono Overwatch, odbył się w zeszłym roku, zaś premiera samej gry miała miejsce nie dalej niż wczorajszego dnia.
Jak ten czas szybko i gładko zleciał… w kompletnej opozycji do tego, z jakim napięciem czekało się na Diablo III. Jednak ja, bardziej niż na samo Overwatch, czekałem na ścieżkę dźwiękową, bo rozgrywkę oraz fabułę poznaliśmy w zasadzie na samym początku, a potem byliśmy raczeni świetnymi filmikami osadzonymi w uniwersum Overwatch, które w żaden sposób nie ustępują produkcjom Pixara. Nie powiem, liczyłem na klucz do betatestów, ale nie poszczęściło mi się, a datamining zdał egzamin dopiero w trakcie open bety. Dobrze, koniec marudzenia i przejdźmy teraz do rzeczy.
Bardziej niż na samo Overwatch, czekałem na ścieżkę dźwiękową, bo rozgrywkę oraz fabułę poznaliśmy w zasadzie na samym początku.
Nad muzyką do Overwatch pracowało aż pięciu kompozytorów i wyraz „aż” został przeze mnie użyty nie bez powodu. Dzieło Dereka Duke’a, Neala Acree, Crisa Velasco, Sama Cardona oraz Adama Burgessa absolutnie nie jest obszerne, a wręcz skromne – i przywodzi mi na myśl czasy Warcrafta III. Wtedy krążek zawierał około piętnastu utworów i była to cała muzyka nagrana na potrzeby gry. Nie jest to dużo, jeżeli wziąć pod uwagę fakt, że następne tytuły mają wielogodzinne ścieżki dźwiękowe, a ich oficjalne płytowe wydania zawierają jedynie skromną tego cząstkę. Z Overwatch jest właśnie jak z Warcraftem III, który ma skromną, ale w zupełności wystarczającą grze oprawę muzyczną.
Overwatch, podobnie jak Heroes of the Storm, to przede wszystkim powiew świeżości w blizzardowskich soundtrackach. HotS oferuje nam muzykę rockowo-symfoniczną, Overwatch zaś elektroniczno-symfoniczną, czyli hybrydową, a do tego nieco world music. Rzecz jasna, muzyka hybrydowa pojawiła się już w StarCraft II, szczególnie w dodatku Heart of the Swarm, ale w zupełnie innej postaci: jest cięższa i niekiedy mroczna, podczas gdy Overwatch oferuje nam coś lekkiego oraz bardziej energicznego. Samą orkiestrę można podzielić na dwie kategorie: 1) czysta orkiestra, bez żadnych syntezatorów, grająca heroiczne tematy muzyczne (między innymi w menu głównym oraz intrze); 2) budująca napięcie orkiestra z syntezatorami, obecna na początku i pod koniec każdego meczu, a także w lobby, przed i po.
Przyznam szczerze, że nigdy nie byłem i nie będę fanem muzyki heroicznej. W Overwatch nie ma w niej niczego innowacyjnego, czego nie usłyszelibyście w starszych filmach o herosach, czy filmach wojennych, gdzie na pierwszy plan wysuwają się spokojne melodie grane przez solową trąbkę lub podniosłe tematy muzyczne w wykonaniu sekcji dętej blaszanej, wspieranej przez smyczki i chór. Overture, Legacy oraz We Are Overwatch to najlepsze przykłady, wręcz kipiące bohaterstwem oraz poświęceniem w walce o dobro na świecie.
O ile pierwsza kategoria muzyki symfonicznej w ogóle mnie nie zadowala, o tyle druga jest jak miód na me uszy. Takiej ścieżki dźwiękowej w grach dawno nie słyszałem, choć pełno w nich hybrydowych brzmień. Overwatch ma w sobie jednak coś świeżego, co naprawdę mnie zaskoczyło – szczególnie, że jako fan muzyki hybrydowej nie sądziłem, że ta mnie jeszcze czymś zaskoczy. Synthy i orkiestra stanowią w soundtracku Overwatch jedną, zgraną całość i brzmi to trochę tak, jakby proces orkiestracji objął również syntezatory. Cudownymi tego przykładami są Rally the Heroes, Prepare to Attack oraz Victory, czyli według mnie trzy najlepsze utwory z całej ścieżki dźwiękowej Overwatch. Jeżeli się dobrze wsłuchacie, to na pewno usłyszycie, że wśród syntezatorów prym wiodą arpeggia, czyli pulsujące, przerywane dźwięki. Warto też dodać, że wcześniej wspomniane kompozycje występują w grze w postaci fragmentów, np. przy odliczaniu do startu lub końca meczu, ale na płycie dostaliśmy ich pełnowymiarowe wersje, co mnie bardzo cieszy.
Panowie kompozytorzy spisali się na medal, szczególnie Derek Duke oraz Neal Acree z ich pełnymi energii hybrydowymi majstersztykami.
Jeżeli chodzi o world music, cóż… tutaj nie ma szału. Każda z map w grze znajduje się w innej części świata, jak chociażby wschodnie wybrzeże Afryki, Himalaje czy rosyjska metropolia. Wszystkie te lokacje dostały minutowe utwory, każdy dopasowany brzmieniem do odpowiedniego kręgu kulturowych. Dlaczego zatem są takie krótkie, skoro pole do popisu przy world music jest naprawdę spore? Przyczyna jest prosta: możemy je usłyszeć tylko przy ekranie ładowania meczu. Teraz ciekawostka.
Lucio, czyli jedna z postaci z gry, jest bardzo popularnym brazylijskim muzykiem, który w 2015 roku zyskał światową popularność, wydając kilka utworów ze swojego wówczas nadchodzącego albumu: Synaesthesia Auditiva. Trasa koncertowa promująca album zaczęła się w lipcu tego samego roku, w niemieckiej Kolonii. Jest to prawdopodobnie nawiązanie do zeszłorocznego GamesComu, czyli imprezy, która, tak jak muzyka Lucio, jest realna.
Panowie kompozytorzy spisali się na medal, szczególnie Derek Duke oraz Neal Acree z ich pełnymi energii hybrydowymi majstersztykami, choć nie przypadły mi do gustu heroiczne kompozycje ich oraz ich kolegów. Jestem bardzo ciekaw, czy Blizzard będzie rozwijał grę o nową zawartość, jak robi to z Hearhtstone i Heroes of the Storm, bo obydwa tytuły często dostają z tej okazji nową muzykę, choć nie ma jej wcale wiele. Jedynym minusem oficjalnej ścieżki dźwiękowej Overwatch jest brak muzyki z czterech animacji, które zostały wydane przed premierą gry, aby wprowadzić graczy w jej fabułę. Pozycja godna polecenia, szczególnie że nieokrojona i ma dwa różne oblicza.