Trudno mi powiedzieć, co takiego czułem po obejrzeniu teasera z gry Professor Layton vs. Ace Attorney. Po prostu siedziałem wgnieciony w fotel i z rozdziawioną gębą patrzyłem na filmiki, jakie mi zaproponował YouTube tuż po obejrzeniu całości. I w takim stanie pozostałem od momentu, w którym Phoenix Wright wyciągnął palec w kierunku Laytona i krzyknął „Objection!” (tudzież „Igiari!”, bo teaser był po japońsku).
W najskrytszych marzeniach nie przypuszczałem, że może do czegoś takiego dojść: dwie moje ulubione serie na Nintendo DS w jednej grze. I pomyśleć, że dopiero teraz, blisko sześć lat po rzeczonym filmiku, dane mi będzie w to zagrać. Jednak na tę chwilę muszę jeszcze uzbroić się w cierpliwość i zająć się soundtrackiem, na którego wydanie wyczekiwałem z nie mniejszym entuzjazmem.
Przy takim crossoverze kluczowym elementem jest współpraca obu firm – Capcom i Level-5 – która musi objąć wszelkie aspekty związane z nową grą i co z niej ma wyniknąć. W przypadku muzyki współpraca pomiędzy Tomohito Nishiurą a Masakazu Sugimori (z pomocą nowego, acz równie zdolnego Yasumasa Kitagawy) polegała najpierw na podziale obowiązków (pierwszy zajmuje się warstwą dźwiękową związaną z serią Professor Layton, a drugi – Ace Attorney), a następnie na stworzeniu czegoś nowego, co jednocześnie oddałoby charakter zupełnie nowej produkcji i zawarłoby w sobie elementy znane już z pierwotnych serii. To trochę tak, jakby wydać na rynek trzypłytowy album: dwie zajmują ścieżki dźwiękowe ze spokojnego Laytona i dynamicznego Ace Attorney, a na trzeciej – muzyka z VS. Co zabawne – tak też się stało.
Dźwięki znane z pierwotnych serii są łatwo rozpoznawalne i słyszalne już w pierwszych minutach albumu. Generalnie to te same i znane nam utwory, tylko w znacznie lepszej aranżacji. Jeśli już ktoś słyszał soundtracki z Professora Laytona i Ace Attorney może dodać do tego fakt, że zostały one przerobione tak, aby były adekwatne do możliwości sprzętowych 3DS-a i Voilà! – mamy obraz całości. Nikt mi nie wmówi, że taki Pursuit ~ Cornered czy Objection! nie brzmią lepiej od tej drgawki w formacie midi. Także muzyka z Laytona sporo zyskała – nabrała pewnej głębi i czuje się, jakby się było na eleganckim balu (miałem takie uczucie przy Lost Forest i Calm Afternoon). Koniec z dźwiękami rodem z konsolki GameBoy Advance! Witaj orkiestro!
Z kolei o muzyce związanej z obecnością bohaterów ze świata VS mogę powiedzieć, że jest jak z dwoma światami połączonymi mostem – dwa tak bardzo odrębne style z nutką atmosfery ze średniowiecznego Labyrinthia. Zarówno Nishiura jak i Sugimori musieli nieźle się nagimnastykować, żeby – dosłownie – przenieść swoje dzieła w nowe klimaty. Na szczęście zawsze mogli liczyć na pomoc ze strony Yumiko Hashizume oraz Norihito Sumitomo.
Zacznę od Sugimori, dla którego jestem pełen podziwu z uwagi na to, czego dokonał. Wszakże przeniesienie klimatu sali sądowej, na której brylował Phoenix do zupełnie nowej, pełnej najdziwniejszych postaci – od rycerzy począwszy, na magach skończywszy – nie należało do łatwego zadania. Na szczęście tylko pozornie. Dynamizm, suspens i to coś, co wywołuje dreszczyk emocji po ujawnieniu kłamstw przesłuchiwanych pozostały nienaruszone (dowodem tego może być mój ulubiony Pursuit, tym razem z podtytułem Casting Magic). Oczywiście na potrzeby świata, w którym znaleźli się bohaterowie, melodie nabrały trochę innego tonu.
Słyszalne w nich takie instrumenty jak dzwonki, klawesyn, bębny, talerze, tamburyny itp. nie tylko przypominają, że akcja gry ma miejsce w zupełnie innych czasach, ale też dają graczom do zrozumienia, że biorą udział w czymś znacznie większym niż w procesie jakiegoś podrzędnego złodziejaszka. Taki Labyrinth Knight brzmi tak, jakby był puszczany podczas przemarszu wojsk. Nawet motyw Phoenixa (Phoenix Wright ~ Objection!) zyskał całkiem sporo na tych pozornie kosmetycznych zmianach. Tę wielkość, ale i też pewien niepokój (vide Seal ~ Locked-Away 'Darkness’ czy Reminiscence ~ The Legendary Great Fire) da się usłyszeć w niemal każdym „sądowym” utworze.
W przypadku Nishiury byłem nieco bardziej spokojny. Słychać ewidentnie, że nowy klimat służy Laytonowi i tej tajemniczej otoczce, która towarzyszy mu podczas szukania wskazówek i rozwiązywania zagadek. Stworzenie Ink Workshop, czy Barroom to – podobnie jak u Phoenixa – kwestia wykorzystania większego wachlarza instrumentów i zachowania tego typowego dla gier z Laytonem stylu: powolne i niezwykle spokojne tempo, dzwonki, pianino i ten charakterystyczny akordeon. Bo czegóż trzeba więcej, żeby stworzyć takie dzieła jak The City at Night, Reunion, czy The Buried Ruins?
Jednak najbardziej ci wszyscy artyści zaskoczyli mnie w momentach, w których trzeba było skomponować coś bezpośrednio związanego z samym światem VS i tajemniczą Labyrinthią. Sądziłem, że zespół złożony głównie z osób, które wspólnie siedziały nad muzyką do gier serii z Laytonem już nigdy nie przebiją się przez tę ścianę zwaną „londyńską flegmą”, a tu proszę! Oczywiście takie spokojne i wyważone melodie również się zdarzają (Labyrinth City, The Hidden Garden, Mahoney’s Theme ~ Truth), ale mając na uwadze okoliczności, w jakich gracz znajduje się przez większość czasu, jest to całkiem zrozumiałe.
Postarano się jednak, aby na albumie pojawiły się także i takie aranżacje, które byłyby nie tylko adekwatne do miejsca i czasu akcji, ale też były bardziej dynamiczne, wykorzystały całą moc płynącą z orkiestry oraz… oddawały charakter narastającego konfliktu. The Witches’ Theme (Chase i Assalut) w wykonaniu Layton Grand Caravan Orchestra jest tego bodajże najlepszym przykładem. Jest szybszy i gdy się już rozkręci – mocniejszy w brzmieniu (zwłaszcza z chórem w tle).
Jeśli gra będzie taka, jak ten muzyczny zestaw, to wróżę jej wielki sukces. Professor Layton vs. Phoenix Wright: Ace Attorney Magical Mystery Music to zdecydowanie ten soundtrack, na który czekali wszyscy fani, zarówno Laytona jak i Phoenixa. Albumowi można wprawdzie zarzucić, że pewna niewielka część utworów wypada blado w porównaniu z innymi, bo są zbyt krótkie czy szybko się o nich zapomina, jednak na dłuższą metę ta wada przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie.
Przez ponad dwie godziny słuchałem naprawdę dobrej muzyki i nie żałuję ani jednej minuty: cieszyłem się jak dziecko przy reprodukcjach znanych mi melodii oraz tych zupełnie nowych. Wszystkie one brzmią równie świetnie. I nie ma się co dziwić – w końcu siedzieli nad nią ludzie, którzy od samego początku wiedzieli, co chcą osiągnąć. A tacy zazwyczaj odnoszą sukcesy.