Trylogia Castlevania na konsolę NES niewątpliwie przyczyniła się do dwóch rzeczy. Po pierwsze, dostarczyła solidną porcję świetnej muzyki, której dobrze się słucha mimo upływu ponad 30 lat. Do dziś stanowi ona inspirację dla kolejnych pokoleń artystów (patrz przykład: Bloodstained: Curse of the Moon). Po drugie, stworzyła podwaliny pod kolejne odsłony serii, które prędzej czy później musiały się pojawić. Tak zresztą się stało w 1991 roku, kiedy na świat przyszła Super Castlevania IV i seria oficjalnie przesiadła się z 8-bitowego NES-a na 16-bitowego SNES-a.

Świetny game design, przepiękna oprawa graficzna i sensowna fabuła – to był prawdziwy klucz do sukcesu.

Masahiro Ueno, który stał na czele zespołu tworzącego czwartą Castlevanię, od samego początku chciał, by nowa gra o łowcy wampirów była mroczniejsza i bardziej interaktywna. Na szczęście możliwości i moc obliczeniowa nowej konsoli pozwoliły na stworzenie – według części fanów – prawdopodobnie najlepszej Castlevanii w historii serii. Świetny game design, przepiękna oprawa graficzna i sensowna fabuła – to był prawdziwy klucz do sukcesu. Całkiem możliwe, że wpływ na to miała również swego rodzaju presja na zespół; Castlevania IV miała być jedną z pierwszych gier na SNES-a, zatem o pomyłce nie mogło być mowy. Podobno radość Ueno była tym większa, kiedy usłyszał, jak sound design i muzyka zgrabnie łączą ze sobą wszystkie te elementy i jednocześnie podbudowują atmosferę w grze.

Za oprawę dźwiękową odpowiadają dwaj panowie: Masanori Adachi i Taro Kudo. I choć żaden z nich nie miał dużego doświadczenia w branży gier (obaj zaczynali w okolicach lat 90.), to jednak nie można odmówić im talentu. Bowiem powstała z ich ręki Castlevania IV to jeden z najlepiej udźwiękowionych tytułów na SNES-a. A to nie byle jaki sukces.

Podobno radość Ueno była tym większa, kiedy usłyszał, jak sound design i muzyka zgrabnie łączą ze sobą wszystkie te elementy.

Soundtrack czwartej Castlevanii tradycyjnie garściami czerpie z tego, co oferuje muzyka barokowa, i łączy to z mroczną transylwańską atmosferą. Jednak przesiadka z jednego systemu na drugi sprawiła, że twórcy mogli sobie pozwolić na znacznie więcej w kwestii oprawy audiowizualnej. Dzięki temu gra brzmi i wygląda tak, jak powinna prawdziwa gra o polowaniu na Drakulę. Już sam Opening, w którym zabrzmiały nieobecne do tej pory organy i kościelne dzwony, czy Prologue, którego niepokojąca melodia towarzyszy podczas wprowadzenia do historii (tu ogromne brawa za dodatkowy efekt pioruna uderzającego w nagrobek i odgłosy latających nietoperzy), są tego najlepszymi przykładami. A dalej jest tylko lepiej.

Najbardziej znany Theme of Simon Belmont jest jednym z wielu przykładów doskonałego wykorzystania dźwięków organów (od siebie polecam także świetny Enternance Hall, które jak nic pasuje do bankietu wewnątrz domostwa Drakuli), a także stanowi swego rodzaju pokaz całego spektrum instrumentów, jakie można usłyszeć na niniejszym soundtracku. Pod tym względem warto też zwrócić uwagę m.in. na The Sumberged City (gdzie nawet da się usłyszeć elementy jazzu), Clockwork MansionTreasury Room (ze wstępem pianina) czy The Chandeliers. Równie świetnie prezentują się remiksy utworów znanych z poprzednich części Castlevanii na NES-a: Vampire KillerBloody Tears i Beginning. Wszystko szybko, dynamicznie, z przytupem i zachowaniem odpowiedniego klimatu. Choć muszę przyznać, że taki The Library średnio pasuje mi do koncepcji całości. Jakiś taki zbyt radosny…

Wszystko szybko, dynamicznie, z przytupem i zachowaniem odpowiedniego klimatu.

Ciekawie z kolei prezentują się utwory „na zewnątrz”, np. The Forest of MonstersThe WaterfallThe Courtyard 1 i 2 oraz The Cave. Wszystkie są zdecydowanie bardziej stonowane i nieco powolne, choć zachowują klimat Castlevanii. Jednocześnie trudno mi nie oprzeć się wrażeniu, że ten ostatni motyw został żywcem wyjęty z Chrono Trigger albo Secret of Mana.

No i teraz najważniejsze: motywy odgrywane w trakcie starć z bossami. Jedyny mankament może stanowić to, że nie ma ich za wiele, bo zaledwie dwa (Boss 1 i Boss 2), ale za to zdecydowanie spełniają swoje główne zadanie, jakim jest potęgowanie emocji w trakcie walk z Meduzą, Ponurym Żniwiarzem i resztą zgrai monstrów. No i oczywiście trudno nie wspomnieć o zwieńczeniu morderczej podróży Simona, jaką stanowi walka z samym Mrocznym Księciem z granym w tle Room of Close Associates. Prawdziwa uczta dla oczu i uszu.

To była również idealna okazja do przypomnienia sobie na żywo tej otoczki audiowizualnej, w której zakochałem się wiele lat temu.

Podróż przez posiadłość Drakuli w Castlevanii IV swego czasu była dla mnie niezapomnianą przygodą, a dzięki SNES Mini mogłem ją przeżyć ponownie i to nie tylko dla potrzeb tego tekstu. To była również idealna okazja do przypomnienia sobie na żywo tej otoczki audiowizualnej, w której zakochałem się wiele lat temu. Bez cienia wątpliwości jestem w stanie z czystym sumieniem przyznać, że swoim rozmiarem, innowacyjnymi pomysłami, wyglądem, ale także przede wszystkim różnorodnością melodyjną i dźwiękową Super Castlevania IV przez wiele, wiele lat nie miała sobie równych. I dla co poniektórych nadal nie ma.

Zastępca Redaktora Naczelnego

Paweł Dembowski

Gra w gry odkąd pamięta, pisze o nich również kawał czasu. Uzależnienie jak nic. Jednak nie może powiedzieć, żeby kiedykolwiek czegokolwiek żałował. Poza tym dziennikarz z pasji i powołania.