Jesper Kyd znów to popełnił. Zrobił muzykę tak ciekawą i nietuzinkową, że jedyną jej wadą jest czas trwania. Robinson the Journey to gra przeznaczona na PlayStation VR, więc niestety nie miałem i raczej nie będę miał możliwości jej ogrania, ale ścieżka dźwiękowa przykuła moją uwagę od pierwszej nuty.
Właściwie nie miałbym nic przeciwko, gdyby ta muzyka znalazła zastosowanie w dowolnej innej grze science-fiction skierowanej do szerszego grona. Główny temat ocieka tym co najlepsze było w Vangelisowym soundtracku do Blade Runnera i nawet niektóre partie przywodzą na myśl charakterystyczne brzmienie syntezatora Yamaha CS-80.
Właściwie nie miałbym nic przeciwko, gdyby ta muzyka znalazła zastosowanie w dowolnej innej grze science-fiction skierowanej do szerszego grona.
„Bigger than life”. Ale nie tylko główny temat, reszta króciutkiego soundtracku jest złożona z bardzo czytelnych, chociaż mocno vintage’owych syntez, wstawek gitarowych, fortepianu, partii smyczkowych i kilku instrumentów etnicznych. Wszystko zostało nasycone potężnymi pogłosami, dzięki czemu nawet nieszczególnie złożone melodie wybrzmiewają długimi echami budując przestrzenność i obcość podobną do tej, którą odczuwać powinien gracz podczas swojej przygody.
Jedyną karygodną wadą soundtracku jest jego długość.
Każda kompozycja broni się jako niezależny byt, niemniej zdecydowanie operują we wspólnym wszechświecie, co pozwala zachować tożsamość muzyki, jednocześnie zachwycając nowymi elementami. Jedyną karygodną wadą soundtracku jest jego długość. Trzydzieści dwie i pół minuty może i wystarczą dla krótkiego tytułu, jakim jest Robinson the Journey, niemniej słuchacz pozostaje z kosmicznym poczuciem niedosytu.
Można tylko mieć nadzieję, że to nie jedyna produkcja science-fiction, przy której Jesper Kyd będzie pracował w nadchodzących latach, ponieważ ewidentnie jest on w szczytowej formie i każdy jego nadchodzący soundtrack będzie wart odkrycia. A co Wy sądzicie o tej muzyce? Macie jakieś ulubione ścieżki muzyczne, którym tak bardzo brakuje dodatkowych minut?