Miała nie tylko wiele twarzy, ale też imion prawdopodobnie jeszcze zanim nawet zaczęliśmy zapisywać historię. Yama w mitologii chińskiej, Santa Muerte w Meksyku, Żniwiarz w europejskim folklorze. Czasem tylko prowadzi swoje ofiary na drugą stronę, jak Hel w mitologii nordyckiej, innym razem jako szkielet z kosą powoduje ich śmierć i zabiera ich duszę. Z tego ostatniego żyje właśnie główny bohater Death’s Door. Dosłownie.
Death’s Door jest w pewnym sensie jak baśń.
Nie jest szkieletem, ale krukiem, symbolem umierania. Pochodzi z czarno-białej Krainy Śmierci, w której stworzenia nie mogą się nawet postarzeć, ale za każdym razem, kiedy wyrusza po duszę, wchodzi do świata, w którym staje się znowu śmiertelny. Jednocześnie jego własny świat nie jest tylko Skarbcem Dusz, ale całą społecznością, ekonomicznie zależną od nowych dusz, więc praca Kruka nigdy się nie kończy.
W soundtracku Davida Fenna również jest coś powracającego. Leitmotiv, który zachowuje się trochę jak muzyczna zapowiedź śmierci niesionej przez Kruka gdziekolwiek się pojawi. W tych przypadkach zmienia się aranżacja, tempo i rytm, ale melodię każdy ze światów skraja na swój wymiar osobno, jakby przypominało to, że każda śmierć jest podobna, a jednocześnie inna. Na początku leitmotiv jest podniosły, zagrany na smyczkach (utwór tytułowy), za moment staje się bardziej wycofany i subtelny na pianinie (The Crows), a potem schodzi do zadymionego pubu w piwnicy i dodaje do tego motywu niemal swingującą nostalgię (The Throne Room). Zmienia się też w coś plemiennego z drewnianymi instrumentami dętymi (Demonic Forest Spirit), a niebawem sięga po gitarę elektryczną i idzie w kierunku okolic power rocka (Beginner’s Battle).
Nie oznacza to wcale, że album jest monotonny, w zasadzie oznacza to wręcz coś odwrotnego. Wiadomo, w muzyce do gier najważniejsze jest dobrze osadzić nastrój, ale w Death’s Door ta idea jest traktowana ze szczególną dbałością. Jest tam mnóstwo różnych stylów i instrumentów, które przychodzą i odchodzą, a potem ruszają razem w wielu różnych kombinacjach, jakby były wybrane w czasie testów rachunku prawdopodobieństwa, ale wszystkie po prostu świetnie do siebie pasują. W grze, kiedy przechodzisz przez drzwi, nigdy nie wiesz, jaki świat cię powita, ale nawet jego jaskrawe kolory mogą być mylące. I muzyka niesie tę emocję.
Co łączy te wszystkie 50 utworów to to, jak brzmią – prawdziwie i organicznie, przez większość czasu, z głównymi instrumentami zamieniającymi się miejscami albo pozostającymi na backstage’u. Czasem przewodzi pianino (The Grey Crow), czasem gitara akustyczna (Closure), a innym razem kameralny solowy dęciak (Grandma). W skrócie: to muzyka o śmierci, która brzmi bardzo żywo.
Czasem Death’s Door jest w pewnym sensie jak baśń i jak większość baśni dzieje się na progu drzwi śmierci. Ale muzyka ani nie gubi pantofelka, ani nie tuczy swoich zwinnych pianinowych palców ku uciesze wiedźmy. Zamiast tego łapie magiczny klimat niektórymi baśniopodobnymi utworami (Overgrown Ruins, Mushroom Dungeon), korzystając ze światów zamieszkiwanych przez dusze do zabrania jako dobrego punktu odniesienia.
I vice versa, jak już przy tym jesteśmy. Warto wspomnieć, że rola Davida Fenna w Acid Nerve nie ogranicza się tylko do muzyki. W zasadzie całe studio to duet, z nim i Markiem Fosterem na pokładzie, a kompozytor jest integralną częścią projektowania, więc węzeł pomiędzy opowieściami, designem a muzyką jest tam naprawdę ciasny. To dobra przypominajka dla innych deweloperów, że gry wideo nie tylko widzimy, ale często słuchamy.