Rok 1986. Młody japoński kompozytor jest na przesłuchaniu do powstającej gry. Poproszony o demonstrację potencjalnej muzyki improwizuje proste arpeggio. Jeszcze nie wie, że właśnie naszkicował późniejsze Prelude – pierwsze nuty muzycznej historii obejmującej dziesiątki albumów, setki koncertów i miliony fanów na całym świecie. Tej historii:
Po kultowy już temat Nobuo Uematsu sięga inny japoński twórca.
Rok 2014. Po kultowy już temat Nobuo Uematsu sięga inny japoński twórca. Noriyasu Agematsu, ceniony autor muzyki do anime i gier (m.in. Wild Arms), właśnie dostał muzyczny angaż do nowego Final Fantasy. Tym razem jRPG z dopiskiem Brave Exvius zawita na urządzenia mobilne. Od swojej premiery w listopadzie 2015 gra zaskakuje rozmachem soundtracku do – jak by nie patrzeć – „skromniejszej” wersji przygody. Bo FFBE wygląda tak:
Ta skromność jest oczywiście umowna. Szatę graficzną rodem z 1994 r. (czyli VI części cyklu) mogły dyktować tak ograniczenia urządzeń mobilnych, jak sentyment graczy do wyglądu pierwszych „fajnali”. Wizualnie gra niczego nie urywa. Co innego muzyka! W późniejszym wywiadzie Agematsu zdradzi, że chciał przełożyć melodykę pierwszych gier na pełną orkiestrę. Dysponując odpowiednim budżetem mógł to zrobić jak należy, czego dowodem niech będzie właśnie Prelude – w FFBE słyszalne m.in. przy instalacji gry:
Charakterystyczne ff-arpeggio będzie odmieniane przez wszystkie przypadki i to już od początku albumu. Jego nuty niosą kulminację otwierającego Moment of Recall i zapowiadają tajemnicze Into The Labirynth. W One More Dance podejmują nas uroczym, balowym walczykiem – może najfajniejszym od czasu Dance Of Balamb Fish z FFVIII. Pod koniec pierwszej płyty ff-arpeggio wraca w Tree of Tales i podniosłym Overcome The Menace, by ostatecznie rozwinąć skrzydła w cytowanym już The Prelude. Zaznaczmy, że za każdym razem motyw wybrzmiewa inaczej, dowodząc kunsztu i pomysłowości kompozytora.
Czytaj także: Sylwetka Nobuo Uematsu – muzyczny guru czy plagiator?
Potwierdzają je także ciekawe, miejscami dyskretne rozwiązania aranżacyjne. Lekki i zwiewny Rain in Forest zaskakuje zwolnieniami fortepianu, nieco dalej imitując stukot dzięcioła – wszak jesteśmy w lesie. Zabawy tempem i maestria w łączeniu orkiestrowych faktur dostarczają przy FFBE wielu momentów zaskakujących i pięknych. Kiedy skrzypcom w Peaceful Village zawtórują klarnetowe tryle, przez chwilę zrobi się po prostu bajecznie.
Drugą płytę otwiera Great Voyage – symfoniczna przygoda, przy której naprawdę ma się ochotę zarzucić plecak i ruszyć w nieznane. Nastrój tonują liryczne State of Grace i The Oath, po których kompozytor dalej studzi słuchaczy wyciszonym Snowdrop. Agematsu pamięta, że każdy płatek śniegu jest inny, drobnymi zmianami nastroju serwując kilka odcieni muzycznego chłodu. Takie przerwy są potrzebne, bo…
Znacie Romeo i Julię Nino Roty?
…muzyka FFBE często bywa podniosła, wręcz „królewska” – jak nastrój sali tronowej podczas koronacji. Takie są Ancient Life czy Joie De Vivre – kolejny zgrabny „pałacowiec”, przywodzący na myśl klasyczne soundtracki Disneya. Perłą w koronie (a jak!) tej stylistyki jest adekwatnie nazwany Mirage Palace. Orientalny wstęp rodem z Alladyna płynnie przechodzi tu w fantastyczny dwugłosowy pochód smyczków i sekcji dętej. Znacie Romeo i Julię Nino Roty? Dodajcie kilka nut kinowego tematu Das Boot, a za pulpitem postawcie Noriyasu A. – efekt jest piorunujący. Dla porównania:
Mirage Palace
Das Boot
Podobnie pompatyczny nastrój Imperial Capital wyciszają kameralne Shadow of Doubt i Mystic Ruins. To podręcznikowe przykłady, jak kompozytor – a z nim gracz – skrada się wydeptanym szlakiem wciąż odnajdując tam coś nowego… No właśnie. Gdy z falującym ff-arpeggio nadpływa Ghostship, zadaję sobie pytanie: ile jeszcze można wycisnąć z tego motywu? Odpowiedzi czekają m.in. w Secrets in Her Eyes oraz Odyssey, trzymajacych wysoki agematsy-czny poziom. Dla odmiany Force and Furious („Siła i wściekły”?) to eksperyment niemal big-bandowy, spinający niby-improwizacje sekcji muzyków powracającą klamrą całej orkiestry.
Od tylu symfonicznych fajerwerków można zemdleć.
Na osobną wzmiankę zasługują utwory bitewne. Galopujący westernowy Duel!! muzycznymi zwrotami akcji przypomina nerwową wymianę pocisków. Czego tu nie ma? Na pewno już wiecie, co jest. W drugim bitewniaku – Onslaught – gitarowy wstęp faktycznie zapowiada niezłą jatkę. Przerywanym sygnałem instrumentu (tzw. kill-switch) i podwójną stopą perkusji autor buduje quasi-metalowy szkielet pod akrobacje rozpędzonej orkiestry. Jeszcze inny jest rozwałkowy kawałek (rozwałek?) nr 3. To Celestial Battle i – na Odyna! – jest to utwór prawdziwie niebiański. Finezyjne partie orkiestry migają w nim jak manewry latających dywanów, świetnie oddając dramatyzm pojedynków toczonych w grze (wcale niełatwych).
Agematsu to twórca świadomy. Wie, że od tylu symfonicznych fajerwerków można zemdleć, więc podsuwa nam kilka poduszek powietrznych. Taki stylistyczny oddech czeka np. w organowym End Is Nigh. Słychać w nim ambitne zawiązki fugowej polifonii, jednak nie próbuje udawać Bacha – i dobrze, bo dzięki temu zachowuje ilustracyjną przejrzystość. Z kolei oparte na sound designie Not of This World pokazuje nieco inne oblicze autora. To ciekawy ambient z oszczędnymi perkusjonaliami i efektami wokalnymi. Podobnie udanych zabiegów jest tu kilka.
Oczywiście trudno utrzymać tak wysoki poziom przy 2 godzinach muzyki. Są więc utwory, które po prostu „działają” jak np. Sacred Ground, trochę niezdecydowany między klasyczną gitarą a orkiestrą. Podobnie jest z Amigo De Chocobo – obowiązkową wariacją kultowego tematu serii – czy Antiquities, w którym Agematsu ponownie stawia na sound design. Równie poprawne są supensowe Devided (tak, przez „e”) We Fall, Supreme Mission, Suspicion czy The Emergency straszący piskliwym staccato smyczków i chmurami sekcji dętej. Najsłabszą pozycją zestawienia jest chyba Nothing’s in Vain – programowy wyciskacz łez o sile rażenia niedojrzałej cebuli. To utwór tylko dobry i w kontekście znakomitej całości po prostu odstaje.
Soundtrack zamykają Triumph of Destiny z użyciem sami-wiecie-czego oraz tytułowa Finałowa Fantazja. W tej ostatniej mamy przez chwilę wgląd w muzyczny mikrosmos gry. Ta ostatnia pokazuje, że kompozycje na BBFE nawet zgniatając epiką robią to cały czas z niesłychanym wdziękiem.
I to jest chyba najważniejsza cecha tej pracy. Final Fantasy Brave Exvius może nie wyglądać na dużą, „poważną” część serii – w końcu jest darmowa i zajmuje niecałe 100 MB. Za to jej muzyka nie ustępuje najlepszym soundtrackom z logo FF, dla mnie przewyższając chociażby ilustrację Yoko Shimomury do 15. części cyklu. Ciekaw jestem, czy po premierze gry Agematsu doczekał się gratulacji od Nobuo – muzycznego nestora cyklu. Moim zdaniem w pełni na nie zasłużył.
Ciekaw jestem, czy po premierze gry Agematsu doczekał się gratulacji od Nobuo.
Na koniec zagadka: ile razy w tym soundtracku pojawia się cytat ze słynnego ff-arpeggio? Posłuchajcie – czeka na was 107 fragmentów fantastycznej muzycznej przygody, które w całości znajdziecie na Spotify lub YouTube. Dzięki czytelniku – jeśli tu dotarłeś.