Czy słyszeliście kiedyś o zjawisku „czytelniczego kaca”? To doznanie po zakończeniu książki lub serii książek, swego rodzaju uczucie pustki po czymś, co się zakończyło i pozostawiło nas pełnymi emocji. Dzisiaj chyba wypadałoby zmienić terminologię na „kac kulturowy”, bo zdarza się to tak samo po kilku sezonach ulubionego serialu, jak i po kilkudziesięciu godzinach wciągającej gry wideo. Guerilla Games udało się osiągnąć to zjawisko na mnie.
Wyzwanie stojące przed kompozytorami było nie lada.
Przyznam szczerze – historię Aloy poznałem stosunkowo niedawno, gdy na PS5 wyszła zaktualizowana wersja Horizon Zero Dawn. Po grę sięgnąłem skuszony nadchodzącym Forbidden West, bo jakimś sposobem przygoda ta ominęła mnie szerokim łukiem. Jak się cieszę, że jednak znalazłem czas na to, by ograć Zero Dawn. Głębia świata nie ustępuje „Diunie” Herberta, tudzież „Władcy Pierścieni” Tolkiena, natomiast poznawanie przeszłości świata sprzed apokalipsy zdecydowanie dawało poczucie nie tylko przygody, ale wręcz archeologicznych odkryć. Głębia ta naciekała na wszystko w grze studia Guerilla Games i odzwierciedlana była nie tylko w przepychu wizualnym, ale też w muzyce skomponowanej przez niesamowicie utalentowanych kompozytorów.
Otoczony sensorycznym bogactwem ukończyłem Zero Dawn tuż przed premierą kontynuacji. I całe szczęście, że miałem moment zastoju we własnych projektach, bo mogłem natychmiast wkroczyć w Zakazany Zachód. I jakaż to była przygoda! Oczywiście nie będzie to opowieść dla każdego, ale według mnie to jedna z najlepszych historii opowiedzianych w tym medium. Każdy fan science fiction obowiązkowo powinien zagłębić się w podróż, jaką główna bohaterka przechodzi od dzieciństwa aż do epilogu Forbidden West. Niestety, aby powstrzymać się od jakichkolwiek spoilerów, będę musiał tutaj twardo urwać moje zachwyty nad opowieścią i przejść do muzyki.
Soundtrack ponownie napisali Joris de Man, Niels van der Leest oraz The Flight. Do zespołu dołączył Oleksa Lozowchuk, który nie tylko odnalazł się w projekcie bez większych problemów, ale wręcz skomponował kilka z najlepszych utworów. A wyzwanie stojące przed kompozytorami było nie lada. W dzisiejszych czasach hybrid orchestra to już wyświechtana klisza gatunkowa. Przyzwyczajono nas do tego, że w wysokobudżetowych grach taki soundtrack będzie standardem, ponieważ brzmi odpowiednio patetycznie oraz masywnie, co niestety często odbywa się kosztem nowatorstwa i unikalności barwowej. Ot, by zrobić taki soundtrack, wystarczy mieć kilka bibliotek orkiestrowych oraz kilka syntezatorów z dobrymi predefiniowanymi brzmieniami. Dlatego też stworzenie czegoś unikatowego w ramach tego podgatunku jest niemałym wyzwaniem.
Właśnie w takich sytuacjach niezbędna okazuje się precyzyjna wizja, wpasowana w ramy samej historii, którą muzyka będzie ilustrować. Kompozytorzy postanowili swoją muzyką odpowiedzieć na pytanie „co by było, gdyby współczesne instrumenty zostały odkryte bez instrukcji obsługi przez postapokaliptyczne pokolenia?”. Nawet nie wiem jak ten koncept nazwać. Futuroarcheologia? Koncept wybitnie ciekawy, bo do pewnego stopnia to właśnie robimy dzisiaj. Wiele instrumentów muzycznych z zamierzchłej przeszłości przetrwało tylko fragmentarycznie albo wyłącznie w formie rzeźb portretujących. Często nie mamy dostępu do wiedzy o sposobie grania, strojenia, czy też technik kompozytorskich. I wówczas jedyne, co pozostaje, to eksperymentowanie w oparciu o najdrobniejsze poszlaki, jakie historia nam pozostawiła.
Między innymi to założenie, wymuszające na kompozytorach wymyślenie nowych metod grania na istniejących instrumentach, w zgrabny sposób zaczęło urozmaicać paletę barw. Muzyka w Zero Dawn narzuciła pewien kierunek i kompozytorzy kontynuują go, dodając jednak więcej napięcia i mroku. O ile w pierwszej części przygód Aloy mieliśmy raczej osobistą historię o dorastaniu i rozbudzaniu potencjału drzemiącego w bohaterce, to Zakazany Zachód jest narracją o odpowiedzialności i ciężarze przywództwa. Teoretycznie w obu grach ratujemy świat, ale jednak świadomość nieuchronności zagłady i ciężar perspektywy zwycięstwa tylko oddalającego nieuniknione są zdecydowanie bardziej dojmujące w Forbidden West. W muzyce jest to dobrze słyszalne w całej masie cięższych kompozycji pełnych bębnów oraz mocno skompresowanych i przesterowanych sampli.
To chyba też pierwszy soundtrack, w którym usłyszałem skrzętnie poukrywane dźwięki rodem z rozmaitych gatunków muzyki klubowej. Wszystko jednak zmiksowane w odpowiednio „filmowym” stylu. Sama narracja Horizon Forbidden West też jest bardzo filmowa, chociaż osobiście uważam, że balans między cutscenami, dialogami a eksploracją i akcją został jak najbardziej zachowany. Ani przez chwilę nie nudziłem się, chłonąc świat w pełni skupioną percepcją. Wszelkie motywy związane z plemionami Zakazanego Zachodu odnalazły się także w muzyce, na szczęście jednak linia pomiędzy muzyką świata a kompozycjami stworzonymi dla fabuły została całkowicie rozmyta. Podobnie jak Aloy, będąca świadomą roli, do jakiej została powołana wbrew sobie, tak jej motywy meandrują pośród twórczości wszystkich kompozytorów. Nawet przez chwilę nie możemy zapomnieć, że to Aloy jest osią wszystkich wydarzeń. Oczywiście osiągnięto to głównie wokalem Julie Elven, ale też wiolonczelą i bansuri, których tęskne brzmienie świetnie wpasowuje się w postać Aloy.
Nie potrafię odpowiedzieć, czy ten album wciągnie kogoś, kto nie ma pojęcia o uniwersum Horizona.
Prawie 5 godzin muzyki zmieszczone na 4 płytach to bardzo bogate wydanie przekroju muzyki z całej gry, dzięki czemu fani powinni usłyszeć większość tematów, które przewinęły się nie tylko przez główny wątek fabularny, ale też zadania poboczne. Bardzo mnie to cieszy, bo można tych płyt słuchać na pętli i bardzo długo nie znudzić się. Nie potrafię natomiast odpowiedzieć, czy ten album wciągnie kogoś, kto nie ma pojęcia o uniwersum Horizona. Przez tych kilkadziesiąt godzin spędzonych z obiema częściami związałem się emocjonalnie z Aloy oraz jej przyjaciółmi i każdy utwór przynosi wspomnienia z przygód, których byłem świadkiem. Jedno jest pewne, zwieńczenie trylogii, gdy już nadejdzie, będzie w proporcjach gargantuicznym wyzwaniem dla wszystkich. Ale moim zdaniem kompozytorzy spokojnie z tego wybrną. Prywatnie muzyka z Horizon Forbidden West ląduje u mnie jako pretendent do soundtracku roku 2022.