Należę do tej grupy ludzi, którzy do większości zapowiedzi gier podchodzi z pewnym dystansem. Choć nie przeczę, istnieją takie marki, o których mogę powiedzieć, że kupuję je „w ciemno”. Powody są różne: bo ufam producentowi, bo poprzednie części mnie nie zawiodły, bo z sumy wszystkich zapowiedzi wyłania się obraz czegoś, co może mnie zadowolić. Z serią Sonic jest trochę inna historia. Owszem, niebieski jeż jest bliski mojemu sercu, ale nie mogę udawać, że wszystkie gry z jego udziałem były udane. Sytuacja trochę przypomina sinusoidę: raz trafiały się udane tytułu (np. Sonic Generations, Sonic Colors), a raz gorsze (Sonic ’06, Sonic Unleashed). Ale co by nie mówić o samych grach, to w przypadku muzyki do nich bardzo rzadko czułem się zawiedziony. Nawet najgorszy tytuł z Soniciem mógł pochwalić się świetnym soundtrackiem.
Jestem przyzwyczajony do tego, że muzyka w grach z Soniciem jest napompowana adrenaliną, a otrzymałem coś zupełnie odwrotnego
Piszę te słowa na kilka dni przed premierą Sonic Frontiers. Kolejna gra Sonic Team ma być pierwszą osadzoną w pełni (?) otwartym świecie. Przyznaję, pomysł niegłupi i mający pewien potencjał, choć po pierwszym pokazie gameplay’u miałem pewne wątpliwości. Niemniej dla fanów jest to coś nowego i pewnie warto będzie sprawdzić, jak Sonic poradzi sobie w nowym świecie.
To, co mnie najbardziej jednak zaskoczyło, to muzyka. Przesłuchałem sobie na spokojnie pierwsze utwory udostępnione przez Segę i… nie mam pojęcia, co o tym myśleć. Jestem przyzwyczajony do tego, że muzyka w grach z Soniciem jest napompowana adrenaliną, a otrzymałem coś zupełnie odwrotnego. A tymczasem słuchając takie I’m Here czy Starfall Islands miałem wrażenie, jakbym znowu ogrywał Breath of the Wild. W sumie trudno się dziwić, bo Tomoya Ohtani sam przyznał, że chciał mocno stonować muzykę i skupić się bardziej na oddaniu tej tajemniczej atmosfery, jaka nam będzie towarzyszyć praktycznie przez całą rozgrywkę. I to ewidentnie słychać.
Oczywiście to nie oznacza, że ostatecznie nie dostaniemy na soundtracku mocniejszych kawałków. Jednak już teraz można powiedzieć, że zdecydowano się na bardzo odważny, choć niezwykle ryzykowny krok. Istnieje bowiem jakaś niewielka szansa na to, że gra jako całość może zostać odrzucona przez zatwardziałych fanów niebieskiego jeża, którzy są przyzwyczajeni do szybkiego tempa akcji. Z drugiej strony, seria już od pewnego czasu wymagała przewietrzenia nieco już zużytej formuły. To samo dotyczy właśnie muzyki. Osobiście trzymam kciuki, żeby ten eksperyment się powiódł. Bo to może oznaczać dla Sonica i jego fanów zupełnie nowe otwarcie.