W przeciwieństwie do Assassin’s Creed Valhalla – gdzie już od pierwszych szkiców drakkarów, prezentowanych podczas streama z motywem wikingów, czułem niesamowitą ekscytację – Assassin’s Creed Shadows budziła moje największe obawy.
Ścieżka dźwiękowa znacząco odbiega poziomem od samej rozgrywki.
Być może wynikało to z wygórowanych oczekiwań, a może z przekonania, że w obliczu zalewu znakomitych tytułów osadzonych w feudalnej Japonii Ubisoft nie zdoła niczym mnie zaskoczyć. Niestety moje obawy się potwierdziły. Co gorsza, ścieżka dźwiękowa znacząco odbiega poziomem od samej rozgrywki, która, choć poprawna, nie wybija się ponad przeciętność.
Przed rozpoczęciem rozgrywki w Assassin’s Creed Shadows odsłuchałem w mediach streamingowych soundtrack stworzony przez brytyjski duet The Flight (Alexis Smith oraz Joe Henson). Już w pierwszych dźwiękach dało się wyczuć wysoki budżet. Jako wieloletni miłośnik muzyki z dalekiej Azji doceniłem świadome i pełne szacunku wykorzystanie etnicznych, japońskich instrumentów przez twórców. Podczas słuchania albumu poza kontekstem gry pojawił się jednak pierwszy problem.
Szybko traciłem koncentrację, a rzadko który motyw potrafił mnie na dłużej zainteresować. Zaczęło mnie też ogarniać wrażenie, że twórcy przesadzili z dążeniem do spójności, w efekcie czego soundtrack zaczął brzmieć jak jeden długi i momentami irytujący utwór. Przyczynił się do tego nadmiernie eksploatowany motyw grany na japońskim flecie shakuhachi oraz zbyt syntetyczne wokalizy – szczególnie te damskie, które często brzmiały jak przetworzone przez efekty wokale Hatsune Miku.
W przeciwieństwie do Assassin’s Creed Valhalla, gdzie nowoczesne instrumenty służyły do wzmocnienia etnicznego, folkowego brzmienia Skandynawii, w „Shadows” etniczne instrumenty zostały użyte do stworzenia nowoczesnego brzmienia, co uważam za największą wadę tej ścieżki dźwiękowej.
Początkowe chwile rozgrywki z ich subtelną oprawą muzyczną napawały optymizmem. Niestety dość szybko atmosfera zaczęła się zagęszczać, a muzyka stawała się zbyt nachalna – jakby twórcy nieustannie chcieli podkreślać: „Jesteś w Japonii!”. To, co na początku wydawało się atutem, szybko zaczęło irytować. Wyjątkiem był moment, w którym po raz pierwszy ujrzeliśmy ukryte ostrze, a w tle rozbrzmiał motyw nawiązujący do klasycznego Ezio’s Family. W grze brzmiało to świetnie, jednak poza nią utwór nie robił już takiego wrażenia.
Dalsza rozgrywka przyniosła jednak rozczarowanie. Sceny akcji zlewały się w jedno, a muzyka stawała się monotonna, jakby twórcy przyciskali guzik „bębny taiko random generator”. Na plus wyróżniały się jedynie momenty konfrontacji z (SPOILER) Odą Nobunagą oraz mianowania Yasuke na samuraja. Szczególnie ta druga scena pokazała potencjał nowoczesnych brzmień w budowaniu podniosłej atmosfery.
Niestety im dalej w las, tym bardziej uwierało mnie połączenie etnicznych instrumentów z elementami nowoczesnymi. Trapowe bity i hi-haty w scenach walki stawały się nie do zniesienia, zmuszając mnie do ściszenia muzyki – co zdarzyło mi się po raz pierwszy w historii moich doświadczeń z serią Assassin’s Creed. Coraz bardziej dostrzegałem też schematyczność podniosłych scen, a japońskie instrumenty, takie jak shamisen czy koto, zaczęły brzmieć bezdusznie.
W folkowej muzyce japońskich twórców zawsze wyczuwałem głębię i duszę, jakby oddawali oni hołd shintoistycznym bóstwom i naturze. W Assassin’s Creed Shadows tego zabrakło. Szukając pocieszenia na innych płaszczyznach, znalazłem na otarcie łez utwór An Assembly of Enemies, z intrygującym beatem i basem w stylu Massive Attack.
Ścieżka dźwiękowa Assassin’s Creed Shadows miała kilka słodszych momentów, ale niestety przeważały gorzkie. Początkowo obiecujące połączenie etnicznych instrumentów z japońskim klimatem szybko ustąpiło miejsca nudzie i monotonii, a nadmierne użycie nowoczesnych brzmień, szczególnie w scenach akcji, okazało się irytujące i wybijało z immersji w historyczne wydarzenia.
Szukając pocieszenia na innych płaszczyznach.
Choć pojedyncze utwory, jak An Assembly of Enemies, potrafiły zaskoczyć, ogólne wrażenie pozostaje rozczarowujące. Z kolei brak „duszy” w muzyce kontrastuje z bogactwem emocjonalnym japońskiej muzyki folkowej. I znów wychodzi na to, że gdyby Jesper Kyd miał nad tym pieczę, poszłoby lepiej.
Hiroki Kikuta zaskarbił sobie serca graczy na świecie dzięki swojej muzyce do gry Secret of Mana. Dla wielu mogłoby się wydawać, że to opus magnum było jednocześnie końcem jego kariery. Bo ilekroć ktoś wspomina nazwisko więcej
Patchwork (z ang. kompozycja ze zszytych kawałków tkaniny, skóry, futra itp.) to słowo, które idealnie opisuje debiut studia Yellow Brick Games. Mamy tu do czynienia z połączeniem mechanik, stylów i brzmień, które na pierwszy rzut oka mogą zachwycić. więcej
Gry FromSoftware to już nie tylko gry – to styl życia. Kochasz je albo rzucasz padem o ścianę (czasem jedno i drugie), ale jedno jest pewne: nie da się przejść obok nich obojętnie. Tajemniczość, jaką studio otacza swoje produkcje, zostawia więcej
Sprzedaż ostatniej odsłony serii Final Fantasy, czyli Final Fantasy VII Rebirth, dowodzi, że chcemy częściej zagłębiać się w to uniwersum. A jak robić to lepiej niż poprzez doznania muzyczne na żywo? Koncert zadebiutuje w Polsce już 6 więcej