Nie chce mi się. Zwyczajnie. Może to przez pandemię i prawie rok siedzenia na czterech literach w domu. Może przez nawał pracy, która na przymusowym home office wcale nie jest taka fajna. A może dlatego, że nowe Assassin’s Creed to wydmuszka. Ubisoft postanowił stworzyć swojego Wiedźmina, ale do tego trzeba dojrzałości emocjonalnej i odwagi, by napisać wielowymiarowy scenariusz pełen barwnych postaci.
Nie można było wymyślić lepszego przepisu na sukces.
Z każdą kolejną edycją scenariusze nowych Asasynów są pisane coraz bardziej na kolanie. Pamiętacie, jak w Trylogii Ezio chwalono się współpracą z historykami? Teraz jedynym współpracownikiem jest chyba tylko Wikipedia, w dodatku czytana po łebkach. Gdybym miał porównać scenariusz Valhalli do chociażby Assassin’s Creed II, to mniej więcej jak porównywać scenariusz Star Wars Rise of Skywalker do Mandaloriana. Gra jest owszem śliczna i brzmi przepięknie (pomijając masę niepasujących dźwięków i często sypiący się miks), ale poza systemem najazdów oraz dialogów nie oferuje absolutnie niczego świeżego.
W dialogach niemal zawsze mamy trzy opcje do wyboru: 1. Podliż się 2. Antagonizuj 3. Bądź neutralny. Trudno jednak spodziewać się czegoś lepszego, gdy wszystkie postaci, które spotykamy albo są złe, albo dobre, albo głupie, albo z bractwa, albo ze szlachty, albo z pospólstwa, a każdego można opisać jedną cechą charakteru. I chociaż w wątkach pobocznych znajdzie się quest napisany z sercem z ciekawym nawiązaniem do historii lub mitologii nordyckiej, to główny wątek jest do bólu oklepany i prowadzony w sposób ociekający sztampą.
I w ten piękny, wtórny do bólu koncept wchodzą bohaterowie dzisiejszej recenzji: Jesper Kyd, Sarah Schachner i Einar Selvik. I to jest najlepsze, co przydarzyło się Valhalli. Nikogo z tej trójcy przedstawiać nie trzeba, ale z dziennikarskiego obowiązku i tak to uczynię. Jesper Kyd był pierwszym kompozytorem pracującym nad serią Assassin’s Creed w latach 2007-2011, a więc od „jedynki” do Revelations. Jest to jego wielki powrót po niemal dekadzie. Sarah Schachner z Asasynem związana jest już od 2013 roku, gdy odpowiadała za dodatkową muzykę do Black Flag, natomiast pełny soundtrack stworzyła do Unity (wespół z Chrisem Tiltonem i Ryanem Amonem) oraz samodzielnie do Origins. Einara Selvika przedstawiać nie trzeba nikomu, kto oglądał serial Wikingowie. Jest on założycielem i liderem grupy Wardruna, której muzyka wielokrotnie rozbrzmiewała obok kompozycji Trevora Morrisa w serialu History Channel.
Przy tak silnym gronie, talent wręcz wylewa się z głośników. Chyba nie popełnię nadużycia, jeśli napiszę, że to muzyka jest szczytowym elementem Assassin’s Creed Valhalla i prawdopodobnie jedynym powodem, dla którego miałbym wrócić do gry. Oto mamy powrót autora ulubionych motywów serii, kolejny dowód na mega progres umiejętności Sary, oraz gościnną wizytę autora mody na muzykę „wikińską”. Nie można było wymyślić lepszego przepisu na sukces. Moją uwagę przykuła zwłaszcza symbioza, jaką wykształcili kompozytorzy. Styl Jespera jest bardzo wyrazisty, co ucieszy fanów Trylogii Ezio, natomiast Sarah jest tak plastyczna w swoim stylu, że niemal nie sposób odróżnić, który utwór jest jej autorstwa, a który Kyda.
Równie doskonale w tej konwencji odnajduje się Einar Selvik, którego głos i instrumentarium jest definiujące dla brzmienia Valhalli. Ponownie jednak dostajemy to w charakterystycznym dla Schachner i Kyda stylu. Instrumenty etniczne są często mocno przerabiane toną efektów, a folk nordycki nie ma dla nich świętości, jest tylko kolejną farbą w palecie. Dlatego też szczególnie zauważalnie w tej części serii wraca zaproponowany ponad dekadę temu przez Jespera podział: muzyka bardziej elektroniczna na skradanie, muzyka bardziej organiczna na resztę gameplayu. Aż się łezka zakręciła w oku, gdy przy pierwszej skrytobójczej misji wróciły barwy syntetyczne z Assassin’s Creed II. Seria ma szczęście do świetnych kompozytorów, ale to Jesper Kyd jest tatuśkiem.
Nie ma jednak wyłączności na umiejętne przekręcanie żywych instrumentów, bo Sarah jest z tego również znana. Współpraca z Einarem też nie okazała się jedynie naklejką jak to miało miejsce w Wikingach, gdzie muzyka albo była Trevora Morrisa, albo żywcem wzięta z albumów Wardruny. W Valhalli zarówno jego wokal jak i instrumenty były nagrane specjalnie pod projekt, a także sporo partii zostało przepuszczonych przez zabawki pozostałej dwójki. Biorąc pod uwagę pandemię w głowę zachodzę, w jaki sposób ta współpraca się odbyła, ponieważ cały soundtrack brzmi jakby powstał w jednym miejscu i czasie, a nie był owocem wielu miesięcy wytężonej pracy w domowej kwarantannie.
Wszystko brzmi doskonale za wyjątkiem kompozycji, w której Einar śpiewa po angielsku. Może to tylko moje wrażenie, ale średnio do mnie przemawia ten kawałek, zważywszy że odpalał mi się niemal zawsze, gdy wsiadałem na snekkara. Ale to maleńki detal w oceanie świetnej muzyki. Muzyki, która moim zdaniem, podobnie jak sama gra, wyszła za późno. Gdyby Valhalla ukazała się w latach szczytowej popularności serialu Wikingowie, a więc w latach 2013-2016, mielibyśmy hit być może kultowy. Niestety Assassin’s Creed Valhalla żadnego przełomu, ani choćby ewolucji, w swojej formule nie zaproponował i poza widoczkami oraz soundtrackiem do zaoferowania graczom ma niewiele. Dlatego też obawiam się, że mimo kunsztu muzyka tria Kyd-Schachner-Selvik zostanie wkrótce zapomniana z powodu innych, wyrazistszych tytułów.
Muzyka, podobnie jak sama gra, wyszła za późno.
Wiele gier popełnia jeden z dwóch błędów. Albo wprowadza wszystkie ważne mechanizmy rozgrywki za szybko, przytłaczając gracza, albo za wolno, nudząc. Jakimś sposobem Assassin’s Creed Valhalla zdołało zrobić obie rzeczy naraz. W ekspresowym tempie jesteśmy wrzucani na głęboką wodę, by po kilku godzinach zwolnić niemiłosiernie i kroczyć od misji do misji. Gra za szybko staje się mechaniczna dla gracza, bo nie ma w niej nic ludzkiego. No ale cóż, chyba Ubisoft nie rozumie, że dobrą fabułę w grach rzadko pisze się w przypływie geniuszu, a głównie przez lata intensywnej pracy i dopieszczania materiału. Dlatego też mimo mojej miłości do serii oraz do wczesnego średniowiecza, mam nadzieję, że Assassin’s Creed Valhalla będzie ostatnią grą w tej franczyzie na długie lata.